Od czasów drugiej potyczki z Realem nie potrafię się skupić na czym innym. To dopiero przedsmak, bo im bliżej spotkania, tym myśli o wielkim finale będą mnie prześladować w coraz większym stopniu. To dziwne, co teraz napiszę, ale mimo tej całej otoczki, wielkiego sezonu Barcelony, fenomenalnego ataku Dumy Katalonii i teoretycznie mniejszych szans na końcowy sukces, gdzieś w środku czuję, że to jest nasz czas, nasz finał. I choć nie potrafię sobie wyobrazić Juventusu wygrywającego ten puchar (chyba nie doszły jeszcze do mnie zdarzenia ostatnich tygodni - wyeliminowanie Realu i fakt, że przed nami ostatni mecz tych rozgrywek), tak czuję, że czeka nas coś wielkiego. Nie potrafię tego wyjaśnić. Mam po prostu, mimo ogromnego respektu przed Barceloną, dziwne przeczucie, że damy radę. Nie oznacza to rzecz jasna, że nie boję się tej batalii - zaszliśmy tak daleko, że brak pucharu byłby sporym zawodem i sprawiłby mi OLBRZYMI ból. Niby przed sezonem każdy marzył o 1/8, ale fakt uczestnictwa w finale do czegoś zobowiązuje. Jesteśmy tak blisko, a jednocześnie tak daleko... Z chłopaków będę dumny tak czy inaczej, ale zdobycie
Henkelpott, jak mawiają Niemcy, byłoby spełnieniem marzeń i uwieńczeniem niesamowitej, długiej drogi, jaką przebyliśmy od czasów Serie B. Do dziś dobrze pamiętam jak wówczas płakałem, nie mogłem się pogodzić z nową rzeczywistością. Niczym feniks z popiołów odrodziliśmy się jednak i mimo wielu przeszkód oraz problemów doszliśmy do momentu, w którym jesteśmy obecnie. Od zera na sam szczyt. Tylko ci, którzy przeszli razem z klubem przez piekło gry w drugiej lidze mogą w pełni zrozumieć, skąd ta ogromna radość z ostatnich wydarzeń. Dla Barcelony ten mecz to po prostu, mimo rangi, kolejne spotkanie o puchar. Dla nas to walka życia, ogromny prestiż, chęć rewanżu za zło, które nas spotkało w ostatnich latach.
Wygrajmy ten puchar dla Gigiego. Nikt jak on nie zasłużył na to trofeum. To byłoby cudowne ukoronowanie jego kariery, a tak przecież marzył o wygraniu tego turnieju. Niech nasi wygrają ten finał dla nas - tych, którzy byli z klubem na dobre i złe. Niech zdobędą ten puchar, by pokazać, że nie zawsze wielkie pieniądze wygrywają.
W tym meczu niewątpliwie będziemy potrzebować genialnego występu w wykonaniu naszych, ale także rzecz jasna mnóstwo szczęścia. Będziemy potrzebować wielkiego wsparcia z góry, z niebios. Nawet nie obchodzi mnie to, że wszyscy dookoła postrzegają nas jako kopciucha, który tylko dzięki fuksowi awansował do finału. Nie interesuje mnie fakt, że przed samym finałem wszyscy postronni oczekują łatwego zwycięstwa Barcelony. Po prostu marzę o tym zwycięstwie.
Wygrajmy to.

Dla nowych, pięknych kart historii Juventusu.