Gianluigi Buffon
- Distant Dreamer
- Juventino
- Rejestracja: 16 lipca 2023
- Posty: 605
- Rejestracja: 16 lipca 2023
- Podziekował: 25 razy
- Otrzymał podziękowanie: 79 razy
Gigi właśnie wziął ślub ze swoją partnerką Ilarią D'Amico :
https://www.corriere.it/sport/24_settem ... 3xlk.shtml
https://www.corriere.it/sport/24_settem ... 3xlk.shtml
- Distant Dreamer
- Juventino
- Rejestracja: 16 lipca 2023
- Posty: 605
- Rejestracja: 16 lipca 2023
- Podziekował: 25 razy
- Otrzymał podziękowanie: 79 razy
Gigi właśnie wydaje swoją drugą książkę, która od jutra będzie dostępna we włoskich księgarniach : https://www.comune.albinea.re.it/venerd ... rialzarsi/
Mam nadzieję, że ktoś u nas w PL skusi się na tłumaczenie bo chętnie uzupełniłbym swoją biblioteczkę
Mam nadzieję, że ktoś u nas w PL skusi się na tłumaczenie bo chętnie uzupełniłbym swoją biblioteczkę

- Maly
- Juventino
- Rejestracja: 08 października 2002
- Posty: 7076
- Rejestracja: 08 października 2002
- Podziekował: 8 razy
- Otrzymał podziękowanie: 25 razy
I rozwiązała się zagadka odpalenia Zieglera bez zagrania meczuKiedy trenerem Bianconerich został Antonio Conte, z którym grał w latach 2001-04, żarty się skończyły. Mister nie stosował taryfy ulgowej wobec piłkarzy Juve, nawet w stosunku do „Gigiego”, o czym legendarny bramkarz wspomniał w swojej autobiografii:
„Opowiem wam anegdotę dotyczącą tak zwanego rozkazu ‘spocznij!’ po ostatnim porannym treningu. Ponieważ trening kończy się gierką wewnętrzną, po zakończeniu pierwszej połowy czuję się upoważniony do powrotu do hotelu. Tak też robię. Wychodzę na taras pokoju, zapalam papieroska i czekam na resztę. W pewnym momencie dzwoni telefon. Odbieram i słyszę w słuchawce nerwowy, wręcz roztrzęsiony głos kierownika drużyny.
– Gdzie ty się podziewasz?
– Jestem w hotelu, czekam na resztę.
– Nie, Gigi. Wracaj tutaj natychmiast. Conte jest wkur***ny na maksa. Chce, żebyś tu się pojawił.
Zbieram się więc i wracam na boisko. Kiedy docieram na miejsce, zastaję taką oto scenę: Conte wygląda jak opętany. Oczy niemal wypadają mu z orbit. Zbiera nas wszystkich na dziedzińcu i na oczach wszystkich daje mi epicki, historyczny opie***l:
– Nie ma takiego wychodzenia, jesteśmy tu wszyscy razem od samego początku aż do samego końca!.
Czułem się z tym okropnie, uważałem, że przesadził. Takie upokorzenie, i to od kogoś, kto był moim kolegą z zespołu… nie spodziewałem się tego. Z czasem jednak zrozumiałem, że miał rację. Dawał nam do zrozumienia, że wszyscy jesteśmy tam na równych prawach i mamy też takie same obowiązki. Był to też bardzo ważny sygnał dla nowych w zespole. Ponieważ w ostatnich latach straciliśmy zupełnie koncept walki za siebie nawzajem, staliśmy się za bardzo »wygodni«. Dokładnie tak… skończyłem, zrobiłem swoje, idę pod prysznic, jadę do hotelu. Nie, to nie tak powinno funkcjonować. Trzeba zostać i być skupionym do samego końca. Wszyscy razem.
Przez następne godziny zastanawiałem się nad tym wybuchem furii. Korzystałem z wolności, która w żaden sposób nie sprzyjała odbudowaniu dawnej mentalności. Pogodziłem się z tym i uznałem to za słuszne. Nawet jeśli było to wycelowane właśnie we mnie, nawet jeśli miałem stać się ostrzegawczym przykładem dla innych, nie przeszkadzało mi to.
Treningi trwały tym samym dalej, a my, bramkarze, często uczestniczyliśmy w sesjach drużynowych. O ile wcześniej ćwiczenia z piłkarzami z pola stanowiły jakieś 20–30 procent naszego czasu pracy, o tyle teraz proporcje te wzrosły do 70–80 procent.
Tak jak wspomniałem, piłka nożna przechodziła spore zmiany. Conte okazał się ich symbolem. Pod jego wodzą zaczęliśmy trenować schematy, o których nie mieliśmy wcześniej pojęcia. Przypominał mi nawet czasy Sacchiego, choć przecież była to zupełnie inna epoka, inny świat. Poza tym naciskał, żebyśmy nauczyli się pewnych zagrań, schematów, dlatego niektóre manewry i sposoby ustawienia na boisku ćwiczyliśmy praktycznie do skutku.
Zaczynamy od modułu 4-2-4, a pierwszym meczem jest sparing w Kanadzie ze Sportingiem. Mimo że to tylko mecz towarzyski, choć na niezłym poziomie, Conte poleca nam wdrożenie w życie wszystkich schematów, które trenowaliśmy do tej pory. Ponieważ jeszcze ich nie zapamiętaliśmy, próba kończy się katastrofą. Sporting może wygrać z nami nawet 10:0. Nie wiem, jakim cudem, ale przegrywamy tylko 1:2.
Nazajutrz trener organizuje spotkanie, w trakcie którego odtwarza nam nagranie. Jest tak wkur***ny, że bez kija nie podchodź. Pokazuje nam wszystkie popełnione błędy, minuta po minucie. Tutaj pomylił się ten, tu zawalił tamten, a tutaj robimy tak, a nie tak. W pewnym momencie, kiedy zapada cisza, nowy obrońca, którego Marotta sprowadził z Sampdorii i którego bardzo chciał w zespole nasz były trener Delneri – Reto Ziegler – wstaje i mówi:
– Trenerze, rzecz w tym, że my za bardzo skupiamy się na tych schematach i tym, jak mamy grać, to warunkuje naszą grę, chyba powinniśmy spróbować zagrać trochę swobodniej.
Cisza.
Żeby była jasność: Reto powiedział to w sposób pełen szacunku i w imieniu wielu z nas. Mieliśmy za sobą 20 bardzo trudnych dni i istniało ryzyko, że w pierwszym meczu pewne rzeczy po prostu nie zadziałają.
Jak wspomniałem, Conte budzi szacunek. Kiedy był kapitanem zespołu, mówił niewiele. Jako trener w krytycznych momentach albo wybuchał, albo stawiał na chłodną, trzeźwą analizę faktów. Odpowiedź dana Zieglerowi była przykładem tego ostatniego i mam wrażenie, że można ją uznać za pierwszą prawdziwą wielką przemowę w tamtym sezonie, który zakończyliśmy zdobyciem scudetto:
– Ziegler, coś ci powiem. Rok temu ze swoją grą skończyliście na siódmym miejscu. Rzeczy, które tłumaczę i których próbuję was nauczyć, sam już sprawdziłem i mają sens. Działają. Piłka nożna we Włoszech jest dzisiaj coraz gorsza. Dzisiejsze calcio nie jest godne własnej historii. Jeśli będziecie mnie słuchać, wygracie. Ale musicie mnie słuchać, chcę, żebyście mnie słuchali. Jeśli ktoś ma z tym problem albo jakiekolwiek wątpliwości, zapraszam wypier***ać.
Nikt nawet nie mrugnął”.

Kto ma rację dzień wcześniej od innych, ten przez dobę uchodzi za idiotę.
magica Juve vinci
A nie mówiłem?
magica Juve vinci
A nie mówiłem?
- Distant Dreamer
- Juventino
- Rejestracja: 16 lipca 2023
- Posty: 605
- Rejestracja: 16 lipca 2023
- Podziekował: 25 razy
- Otrzymał podziękowanie: 79 razy
No i jest!Distant Dreamer pisze: ↑18 listopada 2024, 14:27 Gigi właśnie wydaje swoją drugą książkę, która od jutra będzie dostępna we włoskich księgarniach : https://www.comune.albinea.re.it/venerd ... rialzarsi/
Mam nadzieję, że ktoś u nas w PL skusi się na tłumaczenie bo chętnie uzupełniłbym swoją biblioteczkę![]()
https://www.wsqn.pl/ksiazki/gianluigi-b ... -upadania/
Będzie czytane

- Maly
- Juventino
- Rejestracja: 08 października 2002
- Posty: 7076
- Rejestracja: 08 października 2002
- Podziekował: 8 razy
- Otrzymał podziękowanie: 25 razy
Gianluigi Buffon był niemal niezawodny między słupkami bramki Juventusu. Jednak na początku maja 2012 roku popełnił błąd, który prawie kosztował Juve scudetto, o czym wspomniał w swojej autobiografii "Sztuka upadania":
„Juventus – Lecce, 2 maja 2012 roku, trzeci od końca mecz ligowy w tamtym roku. Starcie, które może dać nam scudetto, okazuje się najtrudniejszym wieczorem tego sezonu. Szybko strzelamy gola, ale nie dajemy rady podwyższyć prowadzenia i tym samym zamknąć meczu – i to grając w przewadze jednego zawodnika.
W końcówce meczu, kiedy cały stadion już zaczyna świętować, dostaję podanie wsteczne. Mam moment zawahania, jestem niezdecydowany. Najpierw myślę, że lepiej będzie, jeśli zatrzymam piłkę. A może lepiej od razu ją wykopać? Kiedy myślisz o dwóch rzeczach na raz i nie potrafisz prędko podjąć decyzji, lądujesz gdzieś pomiędzy jednym a drugim, co w piłce nożnej najczęściej oznacza najgorszy scenariusz.
Popełniam błąd przy przyjęciu piłki, odbijam ją niemal pod nogi piłkarza drużyny rywala, Andrei Bertolacciego, w związku z czym wchodzę z nim w pojedynek, który przegrywam. Nigdy nie zapomnę tego, jak mnie wówczas ośmieszył. Udaje mu się ustać na nogach, wygrywa starcie o piłkę, ja przewracam się na murawę, on mnie omija i ma przed sobą pustą bramkę. Mogę mieć tylko nadzieję, że powstrzymają go jakieś niewidzialne moce. Kibice na trybunach zamierają w bezruchu. Kiedy Bertolacci zmierza do bramki, jakaś część mnie wierzy, że to się po prostu nie wydarzy. Ale to nic więcej, jak tylko płonne nadzieje zdesperowanego człowieka. Po chwili piłka wpada do bramki i grzęźnie w siatce. Juventus nie wygrał tego meczu, i to przeze mnie.
Schodzę z boiska z ogromnym ciężarem na sercu i pustką w głowie. Nie czuję dosłownie niczego. Pamiętam tylko, że jak na automacie uścisnąłem dłoń przeciwnikom, odpowiedziałem na kilka gestów kolegów z zespołu, ale tak naprawdę nie widziałem wtedy nikogo ani niczego. Byłem jak w gęstej mgle. Ktoś, kto powinien być pewnikiem, filarem zespołu, jego fundamentem, popełnił fatalny błąd, który pozwolił zbliżyć się Milanowi na zaledwie jeden punkt, i to na dwie kolejki ligowe przed końcem rozgrywek.
Zaraz po meczu zbieramy się w części szatni, która w tamtych czasach nie była znana nikomu. Przez kilka lat była miejscem, do którego można było trafić, jeśli dobrze znało się zakamarki naszego stadionu. Był to wówczas rodzaj maszynowni, w której głośno pracowały silniki, kotły i generatory elektryczne, dzisiaj zaś jest kuchnią, w której jada się po meczu. Przed laty było to nasze tajne miejsce spotkań. Czasem chowaliśmy się tam, żeby zapalić – ja, Marchisio, Barzagli, Pirlo i niekiedy Alex Del Piero. Pamiętam, że tamtym razem zachciało mi się palić jak nigdy. Serce waliło mi jak młotem i miałem ochotę krzyczeć. Jestem tam więc i popalam papierosa razem z kilkoma osobami z zespołu, kiedy to dołącza do nas Chiellini (jedyny niepalący z tamtej grupy).
– Przykro mi, chłopaki, że wpakowałem nas w ten syf – mówię, biorąc całą winę na siebie.
Jesteśmy jednak grupą przyjaciół, osób szanujących się wzajemnie i nic, co ludzkie, nie jest nam obce ani nie po winno być dodatkowym ciężarem.
– Daj spokój, powinniśmy byli strzelić więcej i zamknąć ten mecz wcześniej, to była nieostrożność nas wszystkich – odpowiadają, podnosząc mnie na duchu.
Na tym, w skrócie, polega moim zdaniem piękno futbolu, po raz kolejny nawiązujące do historii komunizmu Ulivieriego. Jeśli wygrywamy, to wszyscy, jeśli popełniamy błędy, to również wszyscy. W tym sporcie nie istnieje indywidualizm. Nikt nie może stać się wielki bez wsparcia pozostałych.
Dziewięćdziesiąt sześć godzin później, na całe szczęście, gramy z Cagliari, więc nie mamy zbyt dużo czasu na rozmyślanie nad tym wszystkim. Milan przegrywa, a my zarówno wygrywamy swój mecz, jak i zdobywamy scudetto. To jedna z moich największych sportowych radości, która, jak się za chwilę okaże, potrwa zaledwie kilka dni”.
Książka "Gianluigi Buffon. Sztuka upadania"
„Juventus – Lecce, 2 maja 2012 roku, trzeci od końca mecz ligowy w tamtym roku. Starcie, które może dać nam scudetto, okazuje się najtrudniejszym wieczorem tego sezonu. Szybko strzelamy gola, ale nie dajemy rady podwyższyć prowadzenia i tym samym zamknąć meczu – i to grając w przewadze jednego zawodnika.
W końcówce meczu, kiedy cały stadion już zaczyna świętować, dostaję podanie wsteczne. Mam moment zawahania, jestem niezdecydowany. Najpierw myślę, że lepiej będzie, jeśli zatrzymam piłkę. A może lepiej od razu ją wykopać? Kiedy myślisz o dwóch rzeczach na raz i nie potrafisz prędko podjąć decyzji, lądujesz gdzieś pomiędzy jednym a drugim, co w piłce nożnej najczęściej oznacza najgorszy scenariusz.
Popełniam błąd przy przyjęciu piłki, odbijam ją niemal pod nogi piłkarza drużyny rywala, Andrei Bertolacciego, w związku z czym wchodzę z nim w pojedynek, który przegrywam. Nigdy nie zapomnę tego, jak mnie wówczas ośmieszył. Udaje mu się ustać na nogach, wygrywa starcie o piłkę, ja przewracam się na murawę, on mnie omija i ma przed sobą pustą bramkę. Mogę mieć tylko nadzieję, że powstrzymają go jakieś niewidzialne moce. Kibice na trybunach zamierają w bezruchu. Kiedy Bertolacci zmierza do bramki, jakaś część mnie wierzy, że to się po prostu nie wydarzy. Ale to nic więcej, jak tylko płonne nadzieje zdesperowanego człowieka. Po chwili piłka wpada do bramki i grzęźnie w siatce. Juventus nie wygrał tego meczu, i to przeze mnie.
Schodzę z boiska z ogromnym ciężarem na sercu i pustką w głowie. Nie czuję dosłownie niczego. Pamiętam tylko, że jak na automacie uścisnąłem dłoń przeciwnikom, odpowiedziałem na kilka gestów kolegów z zespołu, ale tak naprawdę nie widziałem wtedy nikogo ani niczego. Byłem jak w gęstej mgle. Ktoś, kto powinien być pewnikiem, filarem zespołu, jego fundamentem, popełnił fatalny błąd, który pozwolił zbliżyć się Milanowi na zaledwie jeden punkt, i to na dwie kolejki ligowe przed końcem rozgrywek.
Zaraz po meczu zbieramy się w części szatni, która w tamtych czasach nie była znana nikomu. Przez kilka lat była miejscem, do którego można było trafić, jeśli dobrze znało się zakamarki naszego stadionu. Był to wówczas rodzaj maszynowni, w której głośno pracowały silniki, kotły i generatory elektryczne, dzisiaj zaś jest kuchnią, w której jada się po meczu. Przed laty było to nasze tajne miejsce spotkań. Czasem chowaliśmy się tam, żeby zapalić – ja, Marchisio, Barzagli, Pirlo i niekiedy Alex Del Piero. Pamiętam, że tamtym razem zachciało mi się palić jak nigdy. Serce waliło mi jak młotem i miałem ochotę krzyczeć. Jestem tam więc i popalam papierosa razem z kilkoma osobami z zespołu, kiedy to dołącza do nas Chiellini (jedyny niepalący z tamtej grupy).
– Przykro mi, chłopaki, że wpakowałem nas w ten syf – mówię, biorąc całą winę na siebie.
Jesteśmy jednak grupą przyjaciół, osób szanujących się wzajemnie i nic, co ludzkie, nie jest nam obce ani nie po winno być dodatkowym ciężarem.
– Daj spokój, powinniśmy byli strzelić więcej i zamknąć ten mecz wcześniej, to była nieostrożność nas wszystkich – odpowiadają, podnosząc mnie na duchu.
Na tym, w skrócie, polega moim zdaniem piękno futbolu, po raz kolejny nawiązujące do historii komunizmu Ulivieriego. Jeśli wygrywamy, to wszyscy, jeśli popełniamy błędy, to również wszyscy. W tym sporcie nie istnieje indywidualizm. Nikt nie może stać się wielki bez wsparcia pozostałych.
Dziewięćdziesiąt sześć godzin później, na całe szczęście, gramy z Cagliari, więc nie mamy zbyt dużo czasu na rozmyślanie nad tym wszystkim. Milan przegrywa, a my zarówno wygrywamy swój mecz, jak i zdobywamy scudetto. To jedna z moich największych sportowych radości, która, jak się za chwilę okaże, potrwa zaledwie kilka dni”.
Książka "Gianluigi Buffon. Sztuka upadania"
Kto ma rację dzień wcześniej od innych, ten przez dobę uchodzi za idiotę.
magica Juve vinci
A nie mówiłem?
magica Juve vinci
A nie mówiłem?