Forumowicz od A do Z - wypowiedzi vol.3

Spotkania kibiców, zloty, wyjazdy na mecze i najnowsze informacje z kibicowskiego świata.
ODPOWIEDZ
zahor

Juventino
Juventino
Rejestracja: 23 listopada 2009
Posty: 4585
Rejestracja: 23 listopada 2009

Nieprzeczytany post 22 lipca 2013, 12:33

Na dobrą sprawę nie wiedziałem jak się zabrać za pisanie alfabetu. Po pierwsze, chciałem uniknąć pisania o rzeczach takich jak mój ulubiony kolor czy nazwa liceum, do którego chodziłem, wychodząc z założenia, że taka „metryka” mało kogo interesuje. Po drugie, mam wrażenie że te ponad 3000 postów które natrzaskałem na forum daje mniej lub bardziej kompletny obraz moich poglądów na temat Juventusu i na piłki nożnej jako takiej, stąd też obiecałem sobie że będę unikać tych tematów przy tworzeniu alfabetu – oczywiście nie całkowicie. Po trzecie, brak niektórych liter wynika z tego, że chciałem ograniczyć tworzenie dziwactw typu „Yyyy, o czym by tu napisać?”.

Ateizm - nie wierzę w żadnego rodzaju bogów, karmę, reinkarnację, stwórcę itd . Przy czym nie wierzę dokładnie na takiej samej zasadzie, na jakiej większość osób nie wierzy w istnienie Yeti, UFO, podwodne cywilizacje czy potwora z Loch Ness. Tak jak mało komu chce się szukać naukowych dowodów na nieistnienie Wielkiej Stopy, polemizowanie godzinami w Internecie na ten temat, obnoszenie się z tą niewiarą itd., tak ja nie zaprzątam sobie zbytnio głowy kwestiami religii. Boga nie ma, tak jak nie ma ufoludków na Marsie – koniec tematu.

Brat – człowiek, którego udało mi się zarazić we wczesnym dzieciństwie moją fascynacją włoską piłką. Na moje nieszczęście, jako ulubiony klub wybrał sobie Inter, głównie za sprawą Roberto Baggio. Mimo tego z moim bratem rozumiem się jak z nikim innym – jesteśmy w stanie porozumiewać się za pomocą specyficznego języka, powstałego z różnych cytatów, skojarzeń, żartów sytuacyjnych itp. które zapadły nam w pamięć przy różnych okazjach, przez co taka nasza rozmowa jest dla osób trzecich praktycznie zupełnie niezrozumiała.

Czarny humor – jeżeli chodzi o granice smaku, których nie można przekraczać, kiedy się żartuje – nie wiem czy w moim przypadku takowe istnieją. Kiedyś w szkole miałem przechlapane, bo do jakiegoś wypracowania z angielskiego wpakowałem jakieś żarty o nekrofilach czy czymś takim, dla mnie śmieszne, dla nauczycielki żenujące, innym razem dostałbym po pysku, bo komuś do gustu nie przypadły może żarty o twojej starej, zdarzało mi się również sypnąć żartem, który wywołał zażenowanie zamiast salwy śmiechu. Obecnie zanim rzucę jakimś kawałem w nieznanym mi towarzystwie, wolę się upewnić, że są to ludzie, których poczucie humoru chociaż częściowo kompatybilne jest z moim.

Don Jerez – moja ulubiona kawa. Strasznie ciężko ją dostać. W Polsce właściwie niedostępna, w Italii do nabycia jedynie w sieci supermarketów, na której potrzeby jest produkowana. Kawa kosztuje naprawdę niewiele, a mimo tego cieszy się doskonałą opinią. Jest to jeden z tych produktów, których zawsze kupuje spore ilości kiedy jestem we Włoszech. Kawy ogólnie pijam dość sporo (około pięciu dziennie), błędnie wydawało mi się, że jedynie dla smaku, bo nie czułem żeby dawała mi ona jakiegoś kopa. Z błędu wyprowadziła mnie awaria mojego ekspresu – kiedy przez dziesięć dni musiałem się bez niego obejść, momentami myślałem że zdechnę. Jak już wreszcie go odzyskałem, opiłem się tyle kawy, że w nocy złapały mnie skurcze.

Emigracja – w chwili, kiedy piszę te słowa, jestem w trakcie poszukiwania pracy poza granicami naszego kraju. Myśli o tym, żeby po zdobyciu wykształcenia wyjechać z Polski na stałe zaczęły mnie nachodzić już od kilku lat. Na początku towarzyszyły im jakieś wątpliwości, obawy, niepewność. Dopiero, kiedy pierwszy raz wyjechałem z kraju na kilka miesięcy, zauważyłem że nie towarzyszy temu żadna tęsknota za krajem, nostalgia, że nie brakuje mi tego czy tamtego, a wręcz przeciwnie – że wśród miejscowych czuję się znacznie lepiej niż u siebie. Potem nadszedł kolejny kilkumiesięczny pobyt zagranicą, w innym kraju, ale te same odczucia – że czuję się bardziej jak w domu niż w Polsce. Daleki jestem od pisania że kraj nad Wisłą to syf i wszystko co najgorsze – wydaje mi się po prostu, że jestem wyczulony na kilka negatywnych zjawisk, które występują tutaj w nadmiarze, a jednocześnie byłbym się w stanie obejść bez kilku innych rzeczy, uważanych za plusy naszego kraju.

Fryzjer – osoba, którą odwiedzam średnio raz na dwa lata, kiedy wreszcie postanawiam ściąć włosy. Nie zdarzyło mi się chyba, żebym wyszedł stamtąd zadowolony. Nigdy nie potrafię dokładnie wyjaśnić czego bym sobie życzył, sam zresztą tego nie wiem, efekt końcowy z reguły jest daleki od moich oczekiwań, do tego dochodzi jeszcze konieczność przyzwyczajenia się do nowej fryzury, co również przychodzi mi z trudem. W związku z powyższym do fryzjera chodzę jak do dentysty – wtedy, kiedy naprawdę muszę.

Góry/Górale – tutaj zastosuję drobne oszustwo i pod jedną literą opiszę dwa, niejako pokrewne hasła. Góry i Górale – jedno uwielbiam, drugiego nie trawię. Łatwo chyba odgadnąć do darzę jakim uczuciem. W górach się wychowałem, w góry często jeżdżę, co wiąże się ze sportem, jaki uprawiam (o tym dalej) – zdarzało się również, że musiałem zawitać na Podhale, co ma niestety swoje minusy. Górali uważam za społeczność, u której wszystkie nasze narodowe przywary są spotęgowane. Nieokrzesani, agresywni i zdewociali pijacy, którzy nie potrafią okazywać szacunku kobietom. Jeżeli tego typu opinie krążą na temat Polaków, to co dopiero powiedzieć o Góralach? Rzecz jasna są i normalni Podhalanie, ale odsetek tych pasujących do powyższego opisu jest tak duży, że nie potrafię zapałać do Górali jakąś sympatią.

Herminator – podziwiam wielu sportowców, ale największych idoli mam dwóch. Pierwszym jest Del Piero – kto to taki i za co go szanuję nie muszę chyba tłumaczyć, przejdę więc do tego drugiego wielkiego, a mianowicie Hermanna Maiera. Austriacki narciarz, swego czasu najlepszy alpejczyk świata, w wypadku motocyklowym doznał paskudnego urazu i o mały włos musiałby mieć amputowaną nogę. Zmiażdżoną kończynę udało się szczęśliwie uratować, kawałek kości zastąpić protezą, ale wydawało się że po czymś takim nie można już wrócić do zawodowego sportu. A jednak! Dzięki niezwykłemu uporowi Maier powrócił do profesjonalnego narciarstwa by na wiosnę 2004 roku, niecałe trzy lata po wypadku wznieść do góry Kryształową Kulę za zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Charakter, ciężka praca, determinacja by powrócić do sportu po paskudnej kontuzji – to łączy moich dwóch największych idoli.

Italia – kraj, który od zawsze mnie fascynował pod każdym względem. Przyroda, architektura, historia, kultura, kuchnia, sztuka, język, styl życia … no i piłka nożna. Żeby kibicować włoskim klubom i reprezentacjom w rozgrywkach międzynarodowych zawsze miałem przynajmniej dwa powodu: sentyment do kraju to jedno, upodobanie do mądrej, taktycznej gry z naciskiem na obronę to drugie. Od czasu jak do tak zwanej Kadry Polski zaczęli trafiać ludzie, którzy mogliby mieć problemy ze wskazaniem Warszawy na mapie, występy tej drużyny przestały wywierać na mnie jakiekolwiek wrażenie i wzbudzać jakiekolwiek emocje, stąd obecnie jest to pierwsza drużyna którą wspieram podczas turniejów międzynarodowych. Jeżeli na Euro we wrocławskiej Strefie Kibica widzieliście gościa w błękitnym trykocie, owiniętego trójkolorową flagą z wymalowanymi na pysku barwami Włoch, kibicującego Azzurrim, to mogłem być ja.

Jasnowidz – a dokładniej jasnowidz-egzorcysta, zawód który wykonywałem dorywczo w czasach liceum. Brzmi absurdalnie? Wszystko wzięło się od tego, że w tamtym okresie miałem fazę na dzwonienie do ludzi w różnych dziwnych sprawach i wkręcanie im jakichś głupot. Kiedyś w ramach jednego z takich żartów zadzwoniłem do egzorcysty, przedstawiłem mu jakiś wymyślony problem, on zaproponował mi rozwiązanie go za jakieś absurdalne pieniądze. Po odłożeniu słuchawki nie dowierzałem, że ludzie mogą być tak głupi i płacić takim szarlatanom, więc postanowiłem to sprawdzić. Ogłosiłem się w gazecie, tu pojechałem wypędzić jakiegoś ducha, tam oczyściłem mieszkanie ze złej energii, jeszcze komuś innemu powróżyłem ze zdjęcia. Profity? Parę groszy wpadło mi do portfela na wakacje, a do tego przekonałem się, że głupota ludzka i naiwność nie zna granic. Czy naprawdę posiadam jakieś moce? Tak, potrafię doskonale improwizować i utrzymać przy tym powagę – w tym fachu były to dwie kluczowe umiejętności.

Krytycyzm – jedna z moich sztandarowych cech. Jestem skrajnie krytyczny i wymagający odnośnie wszystkich i wszystkiego, nie wyłączając siebie samego. Ludzi, którzy mnie nie znają, często drażni moje czepianie się drobiazgów, niemające końca listy zastrzeżeń i to, że bardzo rzadko uznaję coś za idealne tym bardziej, że nigdy nie miałem natury dyplomaty i wszelką krytyką walę z grubej rury bez owijania w bawełnę. Z kolei ludzie, którzy do tego przywykli, z jednej strony potrafią docenić, kiedy coś komplementuję (albo przynajmniej nie mam zastrzeżeń), z drugiej zaś wiedzą żeby ewentualne zastrzeżenia pod moim adresem zgłaszać na bieżąco, w sposób bezpośredni.

Lewackie pieprzenie – jedna z rzeczy, których nie mogę słuchać bo zbiera mi się na wymioty. Z tego powodu oglądanie serwisów informacyjnych w telewizji ograniczam do minimum, bo co włączę wiadomości, to jakiś lewak sprzedaje tam swoje mądrości, a mi rośnie ciśnienie. Ciężko mi się słucha bredni wygadywanych przez ekoterrorystów, młodych lewaków w koszulkach z Che Guevarą, eurolewaków, feministki, pajaców od Palikota, katolewaków Kaczyńskiego czy po prostu lewaków z PO, ale najbardziej krew mnie zalewa kiedy oglądam w telewizji towarzyszy z PZPR pokroju Kwacha, Millera czy Oleksego, udających patriotów i mężów stanu. Stosunek do tych ostatnich mam podobny jak Paweł Kukiz.

Muzyka – może to dość oklepane hasło na tę literę, każdy w swoim alfabecie o tym wspominał, ale nie jestem hipsterem, nie odczuwam potrzeby robienia absolutnie wszystkiego inaczej niż wszyscy dookoła, więc dam radę z tym żyć. Zasadniczo muzykę dzielę na trzy kategorie. Pierwsza – to, co lubię, czego słucham na co dzień. Druga – artyści, których co prawda sam z siebie raczej nie włączę, ale doceniam ich twórczość, nie odmawiam im talentu i nie przeszkadza mi przebywanie w miejscu, gdzie ich muzyka jest akurat emitowana. No i kategoria trzecia – szajs, tandeta, tworzona przez muzyczne beztalencia na potrzeby ignorantów. Skupię się na opisaniu grupy pierwszej. Najkrócej mówiąc, słucham rocka, chociaż mając świadomość tego, co dzisiaj w sklepach muzycznych można znaleźć na półkach w tej kategorii, spieszę z doprecyzowaniem. Mój ulubiony gatunek to klasyczny, ciężki rock (zespoły takie jak Led Zeppelin, Black Sabbath, Deep Purple, Thin Lizzy, Budgie, Nazareth, Uriah Heep, Queen czy AC/DC), który stanowi punkt wyjścia do kolejnych, bardziej lub mniej pokrewnych styli muzycznych jak progresywny rock (Pink Floyd, Rush, Genesis, Jethro Tull…), klasyczny heavy metal (Iron Maiden, Judas Priest, Manowar, Saxon), power metal (Blind Guardian, Rhapsody of Fire, Sonata Arctica, Stratovarius). Słucham także rzecz jasna prekursorów gatunku, jak Jimi Hendrix, Janis Joplin, Chuck Berry czy The Yardbirds. Jako człowiek o takich, a nie innych gustach muzycznych mam ten problem, że spora część moich ulubionych muzyków albo już nie żyje, albo nie koncertuje, albo jest już w naprawdę słabej formie z racji wieku. Wychodzę więc z założenia, że jeżeli jest możliwość pojechania na jeden czy drugi koncert, to nie ma się co dwa razy zastanawiać, bo taka okazja może się już nie powtórzyć. Cieszę się, że udało mi się w 2007 roku wybrać na koncert Black Sabbath z Dio jako wokalistą (występowali pod szyldem Heaven and Hell), bo była to jedna z ostatnich ku temu okazji. Kiedy później czaiłem się na jakiś solowy występ Dio, został on odwołany z powodu choroby tego genialnego artysty, która wkrótce doprowadziła do jego śmierci. Nigdy wcześniej ani później nie słyszałem na żywo tak genialnego wokalu, więc tym bardziej cieszę się że wtedy mi się udało.

Narciarstwo &#8211; moja największa pasja, przynajmniej jeżeli chodzi o sport. Chociaż trenowanie w klubie zakończyłem dość szybko i bez większych sukcesów (kadra Dolnego Śląska w niższych kategoriach wiekowych i niewiele ponadto), cały czas jest to moja ulubiona dyscyplina. To, że ściganie się w zawodach amatorskich przynosi mi dużo frajdy &#8211; to jedno. Druga rzecz to taka, że poznałem na nartach naprawdę wielu świetnych ludzi (to, że natknąłem się także na wielu buców to już inna sprawa), a wiele ciekawych akcji z czasów studenckich, kiedy reprezentowałem uczelnię, będę jeszcze długo wspominać. Problemy związane z uprawianiem narciarstwa w Polsce zasadniczo są dwa. Jednym z nich są wszechobecni działacze, przy których, choć może się to wydawać niewiarygodne, ekipa Laty i Kręciny ze starego PZPNu to grupa kompetentnych i uczciwych fachowców. O ile jednak ten problem dotyczy jedynie wyczynowców, o tyle jest jeszcze druga trudność, dotykająca praktycznie wszystkich narciarzy, a mianowicie &#8222;ekolodzy&#8221;. Nie wiem dlaczego ci ludzie określają się tym mianem &#8211; ekolog to (w uproszczeniu) naukowiec, który zajmuje się badaniem relacji między różnymi gatunkami, zamieszkującymi pewien obszar, nie zaś młody <brzydkie słowo ( ͡° ͜ʖ ͡°)> przykuwający się do drzewa i oprotestowujący każdą inwestycję w obszarze pozamiejskim, podpuszczony przez starego cwaniaka liczącego na łapówkę od inwestora w zamian za odwołanie swoich wyznawców. Jeżeli do tego wszystkiego dodać jeszcze parki narodowe, w których także nie brakuje zboczeńców, ciężko się dziwić, że polski narciarz ma znacznie trudniej niż chociażby czeski, co przekuwa się potem na wyniki na zawodach najwyższej rangi.

Obce języki - jeżeli miałbym wskazać rzeczy, którymi wyróżniam się na plus, czy też najciekawszy punkt w moim CV, to z pewnością jednym z pierwszych elementów w tej wyliczance byłaby znajomość siedmiu języków obcych, większość z nich na wysokim lub bardzo wysokim poziomie (C1-C2). Od pozostałych odstaje tylko mój czeski, którym co prawda posługuję się dość płynnie, ale nigdy nie znalazłem motywacji żeby porządnie nauczyć się całej gramatyki, końcówek deklinacji itd., przez co popełniam przypuszczalnie sporo błędów. Kiedy ludzie dowiadują się o mojej znajomości języków, z reguły posądzają mnie o posiadanie jakichś nadludzkich zdolności. Jakiś tam talent lingwistyczny na pewno przejawiam, bo nauka przychodzi mi łatwo, ale wydaje mi się, że kluczowe jest to, że sprawia mi to przyjemność. Nauki języka nigdy nie traktowałem w kategoriach przymusu, przykrego obowiązku czy czegoś w tym rodzaju &#8211; bardziej wręcz jako zupełne oderwanie od robienia rzeczy na potrzeby szkoły czy uczelni. Do tego nigdy nie przejawiałem lęku przed rozmawianiem w języku obcym, nawet mając świadomość dużej liczby popełnianym błędów &#8211; znam ludzi, którzy mimo stosunkowo dobrej znajomości gramatyki i słownictwa mają wielkie problemy z porozumiewaniem się, gdyż paraliżuje ich strach przed ewentualnymi pomyłkami.

Przeciwieństwa &#8211; jeżeli się nad tym lepiej zastanowić, to momentami jestem przeciwieństwem samego siebie, a liczba moich wewnętrznych sprzeczności czasem mnie przeraża. Potrafię z największą pieczołowitością zrobić kawę dbając o to, aby espresso wyszło dokładnie takie, jak powinno, a chwilę później wyprasować koszulę kompletnie na odwal, w ten sposób, że po prasowaniu dalej wygląda ona jak psu z pyska. Potrafię w jednej sytuacji być głosem rozsądku, upominając podczas gry w paintballa kumpli, żeby nawet na moment nie ściągali masek, a kiedy indziej samemu jeździć na nartach w masce konia (kto miał takie coś kiedyś na głowie, ten wie jak mało się przez nią widzi i jak niebezpieczne to jest).

Rywalizacja &#8211; dla mnie jeden z koniecznych warunków do tego, aby ciągle się rozwijać. Jeżeli na forum non stop trąbię, że Juventusowi potrzebny jest we Włoszech silny rywal, to wynika to właśnie z tego przekonania. Dobrze jest mieć mocnego oponenta, który z jednej strony stanowi punkt odniesienia, a z drugiej bodziec do ciągłego rozwoju. Jeszcze lepiej mieć ich więcej, ale praktyka pokazuje, że nie zawsze jest to możliwe. Nieprzypadkowo moim zdaniem Bayern stał się mocniejszy niż kiedykolwiek w tym momencie, podrażniony przez BVB dwoma sezonami bez mistrzostwa z rzędu, do czego bawarski klub nie był przyzwyczajony. Uważam, że tak samo Juventusowi potrzebny jest równorzędny przeciwnik na europejskim poziomie - z historycznego punktu widzenia we Włoszech kimś takim jest Milan, o bycie kibicem którego wielokrotnie byłem posądzany. W pewnym sensie można powiedzieć że owszem, kibicuję drużynie z Mediolanu &#8211; zależy mi na silnym rywalu, którego oddech Juventus będzie non stop czuł na plecach. Ani Conte, ani żaden inny trener na świecie nie jest w stanie sprawić, żeby każdy piłkarz na każdym treningu i w każdym meczu dawał z siebie cały czas sto procent, żeby każde pojedyncze ćwiczenie wykonywał z pełnym zaangażowaniem, jeżeli ma w głowie świadomość, że mistrzostwo i tak ma w kieszeni, bo nie ma z kim walczyć. Nie byłoby 91 punktów Juventusu w sezonie 2005-06, gdyby nie depczący po piętach Milan, nie byłoby 100 punktów Realu w zeszłym roku, gdyby nie Barcelona, nie byłoby tak imponującego sezonu w wykonaniu Bayernu, gdyby nie Borussia. Równie ważne, co poziom rywala jest to, aby potrafił on grać fair, uczciwie wygrywać i znosić porażki. Stąd też z ery pre-calciopoli chciałbym z powrotem nie tylko gwiazdy światowego formatu sprowadzane regularnie do Juventusu, nie tylko rywalizację w lidze z zespołem z najwyższej półki, ale też kulturę oponenta na poziomie Ancelottiego i jego dżentelmenów pokroju Maldiniego, Kaki, Pirlo czy Seedorfa. Maksiu i jego ekipa po pierwsze nie dorastają im do pięt poziomem sportowym, a po drugie umiejętnością godnego współzawodnictwa. Chociaż biorąc pod uwagę zachowanie środowiska Napoli czy Fiorentiny, to w dalszym ciągu najbardziej godny rywal w Italii.

Szkoła &#8211; miejsce, w którym zawsze miałem przechlapane, ale tylko połowicznie. Z jednej strony bardzo dobre wyniki w nauce i udziały w różnych konkursach międzyszkolnych, z drugiej zaś ciągłe różnego problemy wychowawcze. A to (raczej w podstawówce) z kimś się pobiłem, a to napisałem jakieś obrazoburcze wypracowanie na angielski, jeszcze kiedy indziej przełączałem kable od monitorów, wykręciłem korki czy rzuciłem mięchem przy nauczycielu albo trafiłem go gąbką w łeb. Niektórzy pedagodzy mieli faktycznie uzasadnione pretensje pod moim adresem, inni za bardzo przejmowali się moimi szczeniackimi odpałami, z których z czasem się wyrasta, a jeszcze inni byli przewrażliwieni bądź też ze względu na moją złą sławę wychodzili z założenia, że jeżeli ktoś coś przeskrobał, to pewnie ja. Moi rodzice mieli naprawdę ciężkie zadanie musząc określić jakiego typu jest dana skarga i zareagować odpowiednio: karząc, nie wyciągając żadnych konsekwencji lub sugerując, żebym na przyszłość nie dawał powodów do skarg nauczycielowi, u którego jestem na cenzurowanym. Myślę że doskonale wywiązali się ze swojego zadania, bo z jednej strony nie miałem nigdy wrażenia że dostałem na coś szlaban, a nie zasłużyłem, z drugiej nie byłem traktowany jak rozpieszczony jedynak, któremu wszystko wolno, przez co wyszedłem na ludzi, a jeszcze z trzeciej nauczyciele nigdy nie wyciągali wobec mnie jakichś bardzo poważnych konsekwencji, przez co swoją przygodę ze szkołą skończyłem bez żadnych komplikacji, ze świetnymi wynikami na maturze.

Śpiewanie &#8211; o ile zasadniczo lubię to, co przychodzi mi w miarę łatwo, natomiast zniechęcam się do tego, do czego nie mam żyłki, o tyle śpiewanie stanowi od tej reguły wyraźne odstępstwo. Żadnej popijawy nie mogę uznać za w pełni udaną, jeżeli nie udało się zebrać towarzystwa do odśpiewania chociaż kilku piosenek. Repertuar mam dość szeroki, od góralskich pieśni ludowych, przez disco polo po gatunki, których słucham na co dzień, ale moja specjalność to twórczość Bee Gees (yanquez zresztą coś na ten temat wie :)). Pochwalę się zresztą, że udało mi się kiedyś we Włoszech wygrać tym repertuarem konkurs karaoke. Co prawda od strony czysto technicznej wiele brakowało mi do konkurentów, ale dostarczyłem publiczności tyle zabawy, że koniec końców mi przypadło w udziale zwycięstwo. Aha, wtedy akurat śpiewałem zupełnie na trzeźwo.

Telewizja &#8211; oglądam zasadniczo rzadko, mało kiedy zdarza mi się włączyć telewizor i na którymś z kanałów znaleźć coś ciekawego, a jeżeli już się to udaje, to najczęściej mija właśnie połowa programu i oglądanie go od tego momentu mija się z celem. W telewizji miałem sposobność wystąpić dwukrotnie. Za pierwszym razem uczestniczyłem w Kole Fortuny. Byłbym może i wygrał, ale wydaje mi się, że mój wynik w postaci trzech bankrutów i jednej straty kolejki może być rozpatrywany w kategoriach największego pecha w historii tego programu. Do domu wróciłem z zawrotną sumą 150 złotych, do tego mało nie rozwaliłem im koła, kiedy na próbie przed programem kazano mi MOCNO nim zakręcić. Kolejny mój występ na małym ekranie to drugoplanowa rola w Dlaczego Ja. W najbliższym czasie powinienem się też pojawić w Familiadzie &#8211; moja drużyna przeszła casting i czekamy na zaproszenie na nagranie do pana Karola.

Ubranie &#8211; mało jest czynności, którego byłyby dla mnie tak męczące i nieprzyjemne jak kupowanie ciuchów. Lubię ubierać się dość elegancko (aczkolwiek w garniturze nie czuję się najlepiej), fajnie, kiedy otwieram szafę i jest w czym wybierać (ale bez przesady), ale sam proces kompletowania garderoby jest dla mnie torturą. Po pierwsze, rzadko kiedy zdarza mi się wejść do sklepu i zobaczyć szeroki wybór czegoś, w czym czułbym się dobrze. Jedna trzecia ciuchów projektowana jest chyba z myślą o paradzie równości, tyle samo sprawia wrażenie przywiezionych z murzyńskiego getta, a reszta też mnie nie przekonuje. Jak już znajdzie się coś, co mógłbym na siebie włożyć, zaczyna się problem z rozmiarami, co zasadniczo mnie dziwi, bo nie mam jakiejś nietypowej sylwetki. Znalezienie spodni, które z jednej strony nie cisnęłyby mnie w udach, a z drugiej nie wisiały w pasie graniczy w cudem, mimo że mięśni na nogach nie mam jak sztangista, a jedynie jak narciarz-amator. Ale to i tak nic w porównaniu z kupnem butów &#8211; rozmiar 46-47 w połączeniu z wąską stopą sprawiają, że czasami zdarza mi się stracić cały dzień, obskoczyć dziesięć sklepów i nie znaleźć niczego, co choćby od biedy mógłbym nosić. W związku z powyższym wszelkiej maści zakupy odzieżowe kończę natychmiast, jak tylko znajdę coś, co mi pasuje. Jeżeli tylko cena nie jest zupełnie z sufitu, biorę, płacę i wychodzę, ciesząc się, że mam już to wszystko za sobą.

Wino &#8211; alkohol w naszym kraju bardzo niedoceniany i marginalizowany, który osobiście stawiam wyżej od piwa i wódki. Prawo unijne dopuszcza przewożenie go w ilości 90 litrów na głowę wewnątrz krajów Wspólnoty, z czego staram się korzystać i kiedy jestem akurat w jednym z krajów, w których naprawdę dobre czerwone wino da się kupić za śmieszne pieniądze, zapełniam bagażnik tym trunkiem i przywożę do domu. Nieodłącznym elementem spożywania wina są przekąski &#8211; najczęściej przegryzam je serem (kolejna rzecz, którą uwielbiam). Oprócz tego ostatnio zainteresowałem się piwami pszenicznymi oraz produktami z różnych małych browarów, często niepasteryzowanymi. Od razu zaznaczam, że chociaż lubię wino i mam kilka swoich ulubionych szczepów, daleko mi do znawcy.

Zwierzęta &#8211; mam coś, co zwykło się określać ręką do zwierząt. Z jakiegoś powodu wszelkiej maści zwierzaki mają do mnie jakby więcej zaufania niż do innych ludzi. W dzieciństwie miałem najpierw rybki (fajnie wyglądały, ale na dłuższą metę to żadna frajda), potem koszatniczkę (to już było coś, gryzonie rozpoznają swoich właścicieli i przywiązują się do nich), ale nikt mnie nie przekona, że istnieje lepsze zwierzę domowe niż pies, ewolucyjnie przystosowany do życia u boku człowieka jako najlepszego przyjaciela, a nie sługi &#8211; jak w przypadku kotów. Ulubiona rasa? Bokser. Kto miał kiedyś jednego, z pewnością rozumie dlaczego. Nie znam nikogo, kto miałby jednego, a potem kupił sobie czworonoga innej rasy. Do tego dodam, że mało jest rzeczy które powodują u mnie taki skok ciśnienia jak znęcanie się nad zwierzętami. Gdybym był osobiście świadkiem tego, jak ktoś katuje psa (albo cokolwiek innego), przypuszczalnie utłukłbym takiego bydlaka. Piszę serio.

Żarcie &#8211; jest kilka rzeczy, które utwierdzają mnie w przekonaniu, że urodziłem się nie w tym kraju, w którym powinienem. Jedną z nich jest mój stosunek do jedzenia, który jest wręcz typowy dla mieszkańców krajów śródziemnomorskich. Wychodzą oni bowiem z założenia, że jedzenie jest jedną z kilku największych przyjemności jakich można doświadczyć, więc aby żyć pełnią życia, należy umieć w pełni rozkoszować się jedzeniem, co też próbuję robić. Jak napisałem wyżej, z natury jestem krytyczny, a kiedy siadam do stołu, nasila się to jeszcze bardziej, przez co wielu przykleja mi łatkę francuskiego pieska. Każdy kij ma jednak dwa końce &#8211; jeżeli polecam znajomemu jakąś knajpę, wie że wyjdzie z niej zadowolony. Do tego sam lubię sobie pogotować, jeżeli mam na to czas i uda mi się znaleźć odpowiednie składniki. Aha, żeby nie było &#8211; to, że uwielbiam jedzenie nie oznacza, że pochłaniam pięć obiadów dziennie i ważę 150 kilo. Wręcz przeciwnie &#8211; ogromna waga, jaką przykładam do tego tematu sprawia, że odżywiam się naprawdę zdrowo i dobrze.


Maly

Juventino
Juventino
Awatar użytkownika
Rejestracja: 08 października 2002
Posty: 7315
Rejestracja: 08 października 2002

Nieprzeczytany post 11 sierpnia 2013, 20:38

Zacznę od tego, że nigdy przedtem nie obnażałem się w internecie. Ba! Często w normalnym życiu przez co nawet bliscy znajomi wiele o mnie nie wiedzą. Wychodzę bowiem zawsze z założenia, że jakby coś kogoś interesowało to by zapytał... sam z siebie o sobie mówię więc rzadko, co w zasadzie jest dla mnie problemem tylko wtedy, gdy na rozmowie kwalifikacyjnej pada "niech pan coś o sobie powie". Dlaczego więc tu i teraz? Nie wiem dlaczego tu, teraz i publicznie (tak na prawdę była to zbyt pochopna deklaracja ale jestem z natury słowny więc nie było już odwrotu), lecz natchniony stwierdzeniem szczypka, iż alfabet zmienił jego życie postanowiłem spróbować i ja, dla siebie... było mega ciężko... prawdopodobnie więc nie jestem zbyt interesującą postacią i będę trochę przynudzał ale nie ja na siebie głosowałem a zgłaszając się zaznaczyłem, że robię to by miał kto odpadać :P

Alkohol - nie piję, nie za bardzo rozumiem, ale akceptuję. Akceptuję, że ktoś pije, że lubi i ma ochotę. Tolerancja pełną gębą ;) Ot, nie każdy musi mieć przecież takie podejście jak ja a ja nawet nie muszę rozumieć pobudek picia. No i szczerze powiedziawszy nigdy ich nie rozumiałem. Przeżyłem już na tym świecie trochę czasu i nigdy nie potrzebowałem się napić, upić czy schlać jak świnia żeby zarzygać pół łazienki. Ale jeśli ktoś potrzebuje - ma moje błogosławieństwo o ile nie ja będę sprzątał i nie jest to moja łazienka. Nie jestem po odwyku, nie należę do AA i nie mam wszytego esperala (chociaż każda z tych wersji doskonale się sprawdza gdy ktoś pyta "dlaczego?"). Nie piję bo nie potrzebuję i nie smakuje mi a w dodatku jest drogi. Nie potrzebuje bo podobno pije się, żeby się lepiej bawić i/lub mieć lepszy humor. Mój humor jest niemal zawsze w porządku a na imprezach potrafię bawić się na trzeźwo lepiej niż wszyscy pijani razem wzięci, dodatkowo następnego dnia nie muszę nikogo pytać co się działo ;) Mógłbym więc pić dla walorów smakowych. Hmm, walory smakowe... no cóż ;) Wódka jest bardzo niedobra bo jakby była dobre nikt by nie zapijał i się nie krzywił. Piwo, wino i inne natomiast to już powiedzmy rzecz gustu. Mi podchodzą jedynie niektóre wina. Jeśli więc piję jest to zawsze tylko picie dla towarzystwa - wino do obiadu, szampan na Sylwestra czy toast na weselu. Wódka i piwo w czystej formie jednak całkowicie odpadają ze względów smakowych. Na koniec bardzo życiowy cytat z filmu Appaloosa:
Randall Bragg: It's hard to like a man who won't take a drink.
Virgil Cole: But not impossible.
Bezpośredniość - jestem bardzo bezpośredni i zawsze staram się być szczery, w szczególności względem osób które choć trochę znam. Zawsze walę prosto z mostu nie gryząc się przedtem w język i tego samego oczekuję od innych. Nie zawsze wychodzę jednak na tym dobrze, bo ludzie, wbrew temu co mówią, lubią być okłamywani. Lubią ściemy, miłe, fajne historyjki i ciepłe słówka. Mówisz prawdę - jesteś cham i nie potrafisz się zachować. Szybko zrażasz do siebie innych bo ludzie nie mają do siebie kompletnie żadnego dystansu. Bez kłamstw prawdopodobnie nikt nigdy nie poznałby drugiej osoby, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że nikt nigdy z wzajemnością by się nie zakochał. Nasz świat to świat kłamstw a co gorsza szczerość i nie owijanie w bawełnę nie jest tym co ludzie oczekują od innych. Kłamią już wtedy gdy mówią, że jest inaczej.

Cytaty - tak tak, nie cycki a cytaty, chociaż gdybym miał te pierwsze bawiłbym się nimi cały dzień. Lubię aforyzmy, przysłowia i powiedzenia różnych dziwnych krajów, zamyślenia, pseudo-mądrości etc. Kiedyś dużo tego czytałem i starałem się zapamiętać co ciekawsze jednak moja pamięć nie jest i nigdy nie była najlepsza, więc nie za wiele mogę sobie czasami przypomnieć bez odpowiedniego bodźca, bez sytuacji stymulującej odpowiednie partie mózgu. Kiedy się jednak da i mogę sobie na to pozwolić przywołuję je z wielką przyjemnością. Co najmniej jeden już wtrąciłem do tego alfabetu i z pewnością nie uniknę kolejnych w jego dalszej części.

Dorota - ... nie to jednak zbyt intymne, sorry. Dam za to jakąś literę-bonus :P

Egocentryzm - każdy decydujący się na napisanie takiego alfabetu musi być w większym lub mniejszym stopniu egocentrykiem, prawdopodobnie zresztą bardziej w większym niż mniejszym;) Wydaje mi się bowiem, że bez tej cechy nie zrodzi się w człowieku myśl o stworzeniu takiego "dzieła". Z pewnością jestem więc nim i ja. Klasyczny egocentryk nie przyjmuje do ciebie żadnych racji innych osób uważając, że tylko on ma nią patent - moja jest tylko racja i to święta racja, bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Być może zauważyliście, że mimo wszystko klasycznym przykładem egocentryka nie jestem, gdyż jeśli cokolwiek do mnie przemawia to właśnie są to argumenty. Jeśli chcesz mnie przekonać do swojej racji - użyj argumentów lub przedstaw jakieś przykłady a ja na pewno je rozważę i być może zmienię swoje zdanie przyznając ci rację. Z racji ścisłego umysłu przykłady są u mnie zresztą najbardziej pożądane...

Futbol - coś więcej niż gra, raczej filozofia życia. Kopię, oglądam, kibicuje, czytam a nawet czasami piszę (kiedyś nawet pisałem zapowiedź 1/4 LM dla Polsatu Sport jako członek ekipy sportowefakty.pl). Jakieś 3/4 wolnego czasu mój umysł zajęty jest piłką a jeśli angielskie media podały w tym miesiącu, że kibice myślą o piłce choć raz każdej minuty to ja z pewnością jestem klasycznym ankietowanym. Ta zawsze była i prawdopodobnie zawsze już będzie na pierwszym miejscu (może kiedyś dzieci będą wyżej ale i tego niestety nie jestem wcale taki pewny). Bez wątpienia jest to miłość, bez niej już dawno przestałbym się emocjonować tym sportem. Tyle w nim błędów sędziów okradających wysiłek zawodników, ustawiania meczów, losowań i innych brudów, że każdy rozsądny człowiek powinien patrzeć na niego z pogardą a jednak miliony są w niego zapatrzone... Fenomen. Spędzając tyle czasu na piłkę musiałem sobie wyrobić swoje zdanie na różne tematy i dlatego niestety dla moich rozmówców - ciężko jest je zmienić byle argumentem. Tym bardziej, że w większości przypadków okazuje się, że to ja mam rację co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że się na tym znam. Ale zawsze lubię merytorycznie podyskutować i mógłbym to robić cały dzień. Moja wiedza na "poziomie expert" ogranicza się jednak tylko do Juventusu i ligi angielskiej, gdyż poza meczami Juve, Ligi Mistrzów oraz Azzurich w zasadzie nie oglądam żadnych innych. Brak emocji = brak sensu.

Głupota - jest wszędzie, ale dopóki nie skorzystałem z internetu nie wiedziałem, że na świecie jest aż tylu idiotów. Przeważnie głupota mnie bawi, dostarcza rozrywki i poprawia humor - w końcu dobrze wiedzieć, że są głupsi niż ja ;) Ciężko się nie śmiać gdy ktoś powie coś głupiego albo coś głupiego zrobi, nawet świadomie. Sam często rozładowuje w ten sposób zbyt gęsta atmosferę albo po prostu gdy mam chęć na żarty - robiąc z siebie głupka - i co ważne nie przeszkadza mi to a być może dlatego że na prawdę jestem głupkiem przychodzi mi to dość łatwo. Poza tym mam do siebie duży dystans i potrafię się śmiać z samego siebie, co z kolei jest wyznacznikiem posiadania poczucia humoru, a te mam dość specyficzne. Głupota teoretycznie jest więc pozytywnym zjawiskiem w moim odczuciu. Praktycznie jednak, szczególnie w dobie wszechobecnej demokracji, jest zjawiskiem tragicznym... Ci wszyscy głupcy mają przecież tak samo ważny w wyborach głos jak mój, co tam mój - jak głos jakiegoś profesora doktora habilitowanego... Jakim cudem w takim świecie może być dobrze skoro tak na prawdę rządzą nim idioci? No nie może... Nie ma na to szans, bo głos ludu to głos głupców, których to na świecie jest zdecydowanie więcej niż ludzi inteligentnych. A co gorsza rozmnażają się w dużo szybszym tempie bo ci z choć odrobiną rozsądku myślą o zabezpieczeniu przyszłości swoich potomków przez co mają ich mniej. Najczęściej jeszcze ci głupcy są zmanipulowani przez co bardziej ogarniętych, chociaż to w sumie nie jest aż takie pewne - mądrzejsi nie parają się polityką. Tragedia, koniec takiego systemu musi więc przyjść prędzej czy później.

Hip-Hop - to w zasadzie za dużo słowo jak dla mnie ale R było już zajęte. Słuchanie rapu na dobre zaczęło się gdy na Vivie zobaczyłem teledysk Busty Rhymes - Fire It Up. Moje gusta muzyczne niemal całkowicie nakierowały się wówczas na rap, amerykański rap lat 90-tych. Busta nie był może wiodącym wykonawcą tamtego okresu ale dla mnie zawsze był wyjątkowy. Tak inny niż reszta, tak inaczej rapujący... no i od niego się przecież tak na prawdę zaczęło. Minęło kilkanaście lat a ja nadal muzycznie siedzę w tamtym okresie. Nadal gdy jadę samochodem leci Tupac, Biggie, Dre etc. Teraźniejszy rap jest jednak dla mnie jak cała reszta przemysłu muzycznego i coś co mi podchodzi trafia się raz na ruski miesiąc. Komercja niestety wygrywa ze sztuką w każdej dziedzinie i dziś aż żal patrzeć na tych 50 letnich raperów próbujących się zaadoptować do współczesnych trendów. Niestety często wygląda to śmiesznie, żeby nie powiedzieć tragicznie. Wracając jednak do całości tej kultury - nigdy nie nosiłem lenarów ani żadnych innych akcesoriów "prawdziwego hiphopowca"... Zresztą zawsze tak było, że to co ważne miałem w sercu a nie na dupie ;)

Imprezy - nie byłby to do końca mój alfabet jeśli nie wspomniałbym o imprezach. Domówek jakoś szczególnie nie lubię ale za to kluby... tam jeśli tylko mógłbym i miał z kim chodziłbym i 3 razy w tygodniu (rekord: 6 razy w 7 dni). Nocne życie, nowe znajomości, stare znajomości, spęd ludzi i dobra muzyka - to mnie ciągnie do takich miejsc. No i oczywiście lubię tańczyć a że moich bioder dziki tan szał wyzwala w sercach dam...;) Poza tym, jak słusznie stwierdził kiedyś Pan Janusz - jak imprezy to i dupeczki. Oddając więc przy okazji dwa słowa płci "pięknej" - dwudziestolatki nigdy nie przestaną mi się podobać, zresztą chyba tak jak i każdemu innemu mężczyźnie chociaż nie każdy potrafi się do tego przyznać. Gusta się przecież nie zmieniają do tego stopnia, żeby kiedyś powiedzieć, że jakaś czterdziestka jest ładniejsza od dwudziestki... Kobieto jeśli to słyszysz - jesteś okłamywana.

Jedzenie - oj jestem wybredny, chociaż wbrew powszechnej opinii nie jest aż tak trudno mi dogodzić. Po prostu lista rzeczy których nie jadam lub jeść bardzo nie lubię jest dłuższa niż u większości ludzi. Ale w końcu po to mam tak czułe kubki smakowe, żeby nie jeść czegoś co smaku nie ma lub czego smak nie trafia w moje gusta. Nie gotuję jednak prawie wcale przez co nawet gdy wyczuwam, że coś z daną potrawą jest nie tak, że czegoś brak lub jest za dużo, nie potrafię określić czego. Mogę nakierować kucharza ale najczęściej nazwy przyprawy nie wymienię. Niestety... Co do moich preferencji to lubię jeść pikantne rzeczy więc jeśli gdzieś jest kapsaicyna istnieje duża szansa, że będzie mi smakowało. Być może nawet nie ma już wtedy aż takiego znaczenia czy jest to pizza, kebab, spaghetti czy schabowy nadziewany papryczkami chili - z pewnością nie pogardzę i zjem ze smakiem.

Komiczny Odcinek Cykliczny - program satyryczny drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych, w którym rządził humor absurdu serwowany przez Słąwomira Szczęśniaka i Grzegorza Wasowskiego, wcześniej udzielających się w "Za chwilę dalszy ciąg programu". Jeśli ktoś nigdy nie widział - dzięki YT może nadrobić tą ogromną stratę. Nie wiem czy lubiłem KOCa bo tak idealnie wpasowywał się w moje poczucie humoru czy byłem na taki humor podatny a oni go ukształtowali... Wiem jednak, że to jest to ;) KOC to dla mnie także T-raperzy znad Wisły, których DYSZCZ, czyli Dyskoteka Szarego Człowieka, brzmi w moich uszach po dziś dzień. W zasadzie nawet nie wiem jak może się komuś nie podobać "Taki ze mnie Maxi Kaz", "Erodisco", "Gdzie kaktus rośnie na pustyni" czy "Lubię latem z aparatem". Ten teks, ta melodia... :D Przekozackie utwory, do których współczesne nabitki i parodie nie mają startu.

LLH czyli Lubartowska Liga Halówki - po rozwinięciu skrótu w zasadzie nie za wiele jest do dodania. Co nieco jednak napiszę, gdyż w końcu zajmuje mi ona sporą część zimy każdego roku. Było już 18 sezonów, a ja gram od drugiej klasy liceum. Najmilej wspominam okres gdy wraz z bratem zebraliśmy kilku kumpli, takich samych amatorów jak my, i pod wspólnie z nim wymyśloną nazwą Big Black Ass ogrywaliśmy "zawodowców" z Lewartu i innych okolicznych drużyn. Oczywiście nie zawsze, aż tak dobrzy nie byliśmy, ale jednak dość często z uśmiechem na ustach słuchaliśmy pomeczowe bluzgi rywali ;) Od kilku lat poza graniem prowadzę stronę www ligi (za darmo więc niezły ze mnie frajer) tworząc jednoosobowo czwartą władzę w LLH. Poza tym skrót każdej kolejki pokazywany jest w lokalnej telewizji oraz można go znaleźć na YT. Strzelam więc, że takiej oprawy medialnej nie ma niejedna amatorska liga w dużo większym mieście ;)

Manager - jak pewnie większość z nas, managery piłkarskie lubiłem od dziecka i grałem w nie od kiedy miałem w domu komputer. Zawsze mnie ciągnęło do managerki i nawet na boisku pod blokiem chciałem ustawiać kolegów z drużyny mówiąc im jak mają grać. Zaczynałem od PFM4, grałem CMy (zwane teraz FMami), Premier Managery i wiele innych. Najbardziej lubiłem jednak Ultimate Soccer Managera gdyż była tam pokazana symulacja meczu co później przejął FM. Zazwyczaj wygrywałem wszystko i czym się tylko dało, były i pewnie nadal są zwyczajnie zbyt proste a super ustawienie najczęściej załatwia sprawę. Swoją przygodę z taka formą rozrywki zakończyłem więc na FM4 (oczywiście w całości oglądałem wszystkie mecze) gdy po zdobyciu Scudetto z Pro Vercelli przeczytałem, że sprzedałem duszę diabłu. Teraz jedyny manager w jakiego gram to ten z linka w moim podpisie. Wierzcie mi, ten to potrafi wciągnąć. Trzeba mieć regularnie jednak na niego trochę czasu a ostatnio nawet jeden z nowych powiedział, że "to jak druga praca". Przesadził. Nie mniej jednak w szczytowym momencie mojego zaangażowania znałem praktycznie wszystkich napastników wszystkich drużyn Premier League, The Championship i Scottish Premier League (na tych ligach bazuje gra a najważniejsze jest strzelanie goli) i potrafiłem orientacyjnie powiedzieć ile który zdobył w bieżącym i poprzednim sezonie bramek. W końcu trzeba było wiedzieć kogo i za ile warto kupić prawda?:) A z tym nie jest tak łatwo bo jeden zawodnik może grać tylko w jednym zespole więc negocjacje przez gg z innym managerem w sprawie zakupu takiego RvP nie mogą być łatwe, o ile w ogóle ma się odpowiednie fundusze. Czy polecam tą grę? Z pewnością. Wiem jednak, że większość z was byłaby w stanie zagrać tylko we włoską a nie wyspiarską wersję, której to niestety nie ma... Chociaż z drugiej strony nawet największy kibic PL nie miałby łatwo... nikt przecież nie interesuje się drugą ligą czy Szkotami ;)

Nic(k) - mój nick to Mały, dlaczego? Bo drągal brzmi dwuznacznie... A tak poważniej już to jest takie stare chińskie przysłowie: jak nie masz nic do powiedzenia - powiedz stare chińskie przysłowie.

Obojętność - to pozytywna czy negatywna cecha charakteru? Dla mnie pozytywna jako, iż sam jestem obojętny, zobojętniały, słyszałem nawet że zimny. Wiem jakie są minusy ale chyba nigdy bym w sobie tej cechy nie zmienił - znam bowiem jej wiele plusów. Nie obchodzi mnie wiele rzeczy, które mnie otaczają - wystarczy, że nie dotyczą bezpośrednio mnie i już mam je gdzieś. Staram się nie zaprzątać sobie głowy także czymś na co nie mam wpływu a lista takich rzeczy jest bardzo długa. Zaczęło się już chyba od podstawówki gdy bezcelowe wydawało mi się uczenie jakiejś biologii (więc miałem gdzieś jaką będę miał ocenę) a kończy dziś na głodujących dzieciach w Afryce. Chociaż zdaję sobie sprawę, że obojętność czasami prowadzi do pewnych braków w "wiedzy ogólnej", takie podejście pozwala być, wierzcie mi, szczęśliwszym.

Plaża - lubię słońce, lubię lato, muszę więc i lubić plażę. Zresztą jak jesień i zima to radości ni ma - tak trudno o widok choć pary ud. A na plaży wiadomo - te piersi te uda i te inne cuda aż trudno na jednym zatrzymać wzrok ;) Nie miałbym nic przeciw gdyby cały rok było lato, nie potrzebuje ani nart ani nawet śniegu na Święta (zresztą tego i tak ostatnio nie ma). Leżenie plackiem na słońcu wolę od łażenia po górach (szczególnie rekreacyjnego, którego w ogóle nie trawię), a gdy nie ma lata dogrzewam się w saunach. Jedyne chwile gdy gorąc jest mi nie po drodze to te, gdy jestem w pracy zamiast na urlopie, ale już po 15... ;).

Referee - czyli sędzia. Sędzią piłkarskim przypadkiem się raczej nie zostaje, a przynajmniej chyba nie powinno. W pewnym sensie to przecież służba, jak strażak czy pielęgniarka. Cóż... mój przypadek odbiega więc od tej reguły. Nigdy sędzią piłkarskim nie chciałem być i nawet 10 minut przed podjęciem tej spontanicznej decyzji nie chodziło mi to po głowie. Był rok 2004, Górnik Łęczna właśnie awansował do Ekstraklasy a jako, że kilkanaście razy odwiedzałem stadion GKSu już w 2. lidze, nie mogłem przegapić meczów z Legią czy Wisłą mając je tak blisko (w lubelskim nie było Ekstraklasy od spadku Motoru w 92r.). Stadion był jednak bezczelnie mały jak na zainteresowanie okolicznej społeczności a na dodatek lwią część biletów dostawali górnicy, w kasach były więc już tak na prawdę resztki. Wstawaliśmy więc z kumplem o 5-6 rano i pędziliśmy blisko 30km żeby ustawić się w kolejkę. Organizacja fatalna - biletów przez pierwszych kilka meczów można było brać ile się chciało więc konie stojący często od poprzedniego dnia brały ich dziesiątki (kilku koni i już po biletach). Stał więc człowiek kilka godzin i często okazywało się, że wracał do domu z niczym. Pomiędzy stojącymi nawiązywały się nawet znajomości bo twarze tych "wytrwałych" raczej się nie zmieniały. Właśnie jeden z takich miejscowych znajomych, przyszedł pewnego razu i oznajmił nam, że on już tak więcej stać nie będzie - jego kolega jest od niedawna sędzią i jako próbny może wchodzić na wszystkie mecze w województwie za darmo - więc on też zapisuje się na sędziego. Długo z kumplem nie myśleliśmy - zapisujemy się i my! Wątpliwości miałem jednak duże i gdyby nie ten mój znajomy sędzią pewnie nigdy bym nie został. Dodatkowo na pierwszym spotkaniu "jakiś wąsaty koleś" powiedział, że po kursie już nigdy nie będziemy oglądali meczów tak samo jak do tej pory i powiem szczerze - bałem się. Do tego momentu przecież piłkę nożna kochałem w każdym niemal wydaniu, oczywiście na odpowiednim poziomie. Nie wiedziałem jednak o co dokładnie mu chodzi więc nie rzuciłem się do ucieczki. Dziś, z jednej strony nie żałuję tamtej decyzji, bo wspaniała przygodą towarzyszącą przy sędziowaniu tych wszystkich meczów (a okazało się, że mam do tego doskonały niemal charakter) zawsze pozostanie w pamięci a pojedyncze historyjki z najniższych lig doskonale sprawdzają się przy grillach. Z drugiej strony na prawdę na mecze patrzę już inaczej niż kiedyś a najbardziej charakterystycznym tego przykładem są spalone - gdy tylko padnie gol lub po prostu zawodnik wychodzi "z linii" od razu rzucam okiem na "liniowego" i/lub sam oceniam czy był spalony czy nie. Straszne zboczenie ale gdy padnie bramka ze spalonego nie wyskakuję już do góry jak poparzony. Często nawet gdy nie jestem pewny jaka powinna być decyzja z opóźnieniem cieszę się z prawidłowo zdobytych goli, bo czekam na potwierdzenie od asystenta. W zasadzie nie do końca rozumiem już nawet jak będąc na stadionie i mając "bocznego" zawsze w zasięgu wzroku można drzeć ryja po golu ze spalonego - na prawdę niepojęte. Nie można przecież być aż tak zaabsorbowanym na piłce, żeby nie móc rzucić okiem czy chorągiewka jest w górze czy nie... No dobra, pojęte bo sam się tak kiedyś darłem ;) chociaż teraz wydaje mi się to takie śmieszne, żeby nie powiedzieć głupie. Kolejny element bycia sędzią to szok gdy człowiek bardzo szybko orientuje się jak mało wiedział o grze o której myślał, że zna na wylot. "Podwórkowe" przepisy są bardzo uproszczone i nawet suche przeczytanie przepisów gry w piłkę nożna bez tych wszystkich organizowanych dla sędziów szkoleń, wykładów, prezentacji etc niewiele dają. A przecież wiadomo, że przepisów nie czytał praktycznie żaden kibic, żaden piłkarz i może z 5% dziennikarzy i komentatorów. Co za ignorancja! Pomijam już to, że przepisy i interpretacje rok w rok się zmieniają, ale chociaż podstawowe rzeczy pasowałoby wiedzieć a duża część społeczeństwa nie wie co oznaczają sygnalizacje sędziów, obrońcy, szczególnie w niższych ligach, nie wiedzą jak wygląda prawidłowy atak wślizgiem, a napastnicy czy z "ręki" bezpośrednio można zdobyć gola. Gdzieś tam kiedyś za juniora jakiś trener im co nieco powiedział i na tym ich wiedza się kończy. Poziom znajomości przepisów w Polsce (gdzie indziej pewnie podobnie ale nie mogę oceniać) jest tragiczny i zmusił mnie w pewnym momencie to nie podejmowania dyskusji w temacie błędów sędziowskich. Wypowiem się ale staram się nie dyskutować... No dobra, lecimy dalej bo chyba już i tak wystarczająco przynudziłem :P

Sen - czyli spać lub śnić. Zacznę może od tego, że nienawidzę snów. Nienawidzę gdy mi się coś śni. Sny są głupie i w większości niedokończone, przez co człowiek ledwo się obudzi a już myśli o co chodziło w tym powalonym śnie oraz co było dalej? Dlaczego w kulminacyjnym momencie się obudziłem (koleś, który wymyślił reklamy podczas filmów z pewnością dużo śnił)? Czasem nawet leży dalej z zamkniętymi oczami próbując go jakby "dokończyć", śnić chociaż już się przecież obudziło i odzyskało świadomość. Kompletnie bez sensu. Dlatego gdy budzę się pamiętając, że coś mi się śniło, mam przekonanie jakby straconego czasu, straconego na zwykły sen, odpoczynek całego ciała i umysłu. Odnośnie samego spania natomiast to lubić spać to jak lubić sikać więc śmieszy mnie gdy ktoś mówi, że lubi spać, bo co to niby znaczy? Musimy spać i tyle. Jedni więcej a inni mniej (przynajmniej takie mamy przekonanie). Ja potrzebuję długo spać i po PRLowskich 8 godzinach często dalej jestem niewyspany. 10 już jest OK jednak bardzo rzadko mogę sobie na tyle pozwolić. Poza tym długi sen pozwala dłużej utrzymać młody wygląd więc jeśli nie musicie, nie wstawajcie rano bo za kilka lat to się na was odbije i żadne kremy tego nie naprawią ;)

Świnia, Męska Szowinistyczna - to obiecana literka-bonus bo zakładałem alfabet bez polskich znaków. Powinno więc jej nie być ale obiecałem coś za D a i N było nijakie. Pomyślałem więc, że wykorzystując "ś" warto może nadmienić iż mam w sobie coś z męskiej szowinistycznej świni. Być może każdy ma tylko się kryje, nie jest na tyle odważny, nie ma takiego dystansu do siebie i świata by to przyznać? Nie wiem. Dla mnie jednak nie ma problemu, żeby pół żartem pół serio, powiedzieć do kobiety żeby nie paliła bo czytałem, że od tego piersi robią się ochlapłe, a jeśli ma duży tyłek i nieopatrznie zapyta mnie o zdanie - nie skłamie, że go nie ma. Częściej niż komplementy (te z moich ust mają wartość nieskończoną) kobiety słyszą więc ode mnie, że chodzą na obcasach, malują się i perfumują bo są małe, brzydkie i śmierdzą a nogi mają tylko po to by nie zostawiały śladu. Cham, świnia, prostak - no natury nie oszukam. Żeniąc się pamiętajcie, że mądry mężczyzna ma mądrą żonę i trzy głupiutkie kochanki a honorowa żona sama odchodzi po 10 latach. Aha, jakby ktoś zastanawiał się dlaczego pisząc o kobietach jako płci "pięknej" używam cudzysłowu już tłumaczę: w żadnym rodzaju ssaków (a nawet stworzeń w ogóle) samica nie jest ładniejsza od samca. Czy to lew czy bażant - samiec jest tym który przyciąga oko. Człowiek mówi więc tak o kobietach tylko z grzeczności :P

Tolerancja - dużo się o niej mówi ostatnio, szczególnie w kontekście przesadnej tolerancji zwanej najczęściej poprawnością polityczną. Ja siebie uważam za osobę bardzo tolerancyjną. Są jednak pewne rzeczy których nie toleruję i z ostatnich głośnych będą to dzieci dla par homo oraz tzw islamizacja. Obie rzeczy pokazują jak chore i złe potrafi być przesadne tolerowanie pewnych spraw. Niedawno widziałem taką (nieprawdziwą) wypowiedź byłej premier Australii, pewnie część z was także ją widziała, której główne przesłanie brzmi "zaadoptuj się w naszej kulturze lub wyjedź". Motto to powinno przyświecać każdemu kto chce zmieniać czyjąś kulturę pod siebie. "Muzułmanów" można zamienić w tym "przemówieniu" na każdego, także gejów. Widzę w nim ogromną uniwersalność i tyczyć się ono powinno każdego kto chce zmieniać obcą kulturę. Co gorsza my już daliśmy homosiom zielone światło pozwalając na marsze w różnych miastach. Daliśmy im palec a teraz chcą cała rękę. Muzułmanie także zaczynają od palca, czyli corocznych zjazdów w Puławach... Ręka będzie zanim się obejrzymy. Jak już jednak wspomniałem wcześniej, rządzą tym światem głupcy więc taka kolej rzeczy nie może tak bardzo dziwić.

Ucho od śledzia - nie byłbym sobą gdybym do kinematografii nie nawiązał nieśmiertelnym cytatem z filmu Vabank, którego oglądałem już niezliczoną ilość razy chociaż nigdy raczej nie oglądam filmów więcej niż raz. Nie wiem dlaczego ale Vabank ma w sobie coś co nie pozwala mi nie włączyć tego filmu gdy tylko leci w TV, chociażby "w tle", chociażbym słyszał tylko głos bo moje oczy zajmuje co innego. Nie oglądanie filmów po kilka razy wiąże się z tym, że jestem wzrokowcem i gdy oglądam film kolejny raz po pierwszych scenach już wiem co będzie dalej, jak się dany film skończy, przez co dalsze patrzenie się w ekran nie ma zazwyczaj sensu. Dwa lata temu zacząłem więc odznaczać sobie obejrzane filmy na filmwebie (stan na dziś: 1208) by unikać takich właśnie sytuacji. Na filmie lubię myśleć i lubię być zaskakiwany dlatego niech za przykład mojego gustu posłuży "Wyspa Tajemnic". Gatunkami, których unikam są zaś bajki, zwane dumnie od kilku lat filmami animowanymi, oraz SF a co za tym idzie także horrory.

Wulgaryzmy - niestety często nie potrafię ich uniknąć a czasami nawet jeden pogania drugi. W zasadzie potrafię ich unikać a nawet nie używać w ogóle, ale kiedy czuję się swobodnie i jestem naładowany (negatywnymi) emocjami same ze mnie wylatują, jak odruch bezwarunkowy. Ci, którzy grają lub oglądają ze mną mecze zmuszeni byli nieraz słuchać moich wiązanek bo piłka, jak już wspomniałem, wywołuje we mnie największe emocje. Na co dzień jednak nie jest tak źle i potrafię się zachować ;) Może dlatego trochę przeszkadza mi gdy ktoś używa wulgaryzmów jak przecinki w normalnej rozmowie, a już w ogóle nie lubię przekleństw u kobiet, żadnych i w żadnych sytuacjach.

Zwycięstwo - czyli jedyne co się liczy. Jeśli jesteś drugi to znaczy, że przegrałeś bo wszystko poza zwycięstwem jest porażką. W cokolwiek bym nie grał zawsze więc chcę wygrywać, być pierwszy. Nie cierpię olewactwa i podejścia na pół gwizdka. Albo gramy albo nie - jak nie masz chęci grać to nie marnuj mojego czasu i nie graj bo tylko mnie zdenerwujesz a ja lubię z każdej gry czerpać radość. Czas poświęcony na grę nie powinien szarpać mi nerwów. Lata porażek nauczyły mnie jednak przyjmować je na klatę jeśli wiem, że dałem z siebie wszystko (i reszta drużyny też). Oczywiście jednak przegrywać nie lubię.

Życie - nie będę się za dużo rozpisywał na ten temat. Kiedyś natrafiłem na "przypowieść" o rybaku (cytuje poniżej), w którym widzę swoje odbicie, może nie lustrzane, nie idealne, ale jednak wydaje mi się dość dobrze oddające moje podejście... trzymające mnie jeszcze chociażby w tym kraju.
Pewien biznesmen spotkał rybaka wygrzewającego się na słońcu po połowie. Spojrzał na zegarek: była szósta rano. Nie mogąc znieść widoku człowieka odpoczywającego beztrosko i leniwie o tej porze, biznesmen podszedł i spytał:
- Już skończyłeś pracę?
- Owszem &#8211; odparł rybak.
- Dlaczego nie łowiłeś dłużej, złapałbyś więcej ryb&#8230; zapytał biznesmen.
- Te, które mam &#8211; odpowiedział rybak- całkiem mi wystarczą.
- Na co więc poświęcasz resztę czasu?
- Śpię długo, trochę połowię, pobawię się z dziećmi, spędzę sjestę z moją żoną, wieczorem wyskoczę do wioski, gdzie siorbię wino i gram na gitarze z moimi przyjaciółmi i jest mi dobrze.
Biznesmen zaśmiał się ironicznie i rzekł:
-Przecież to bez sensu!
-Dlaczego bez sensu? &#8211; zdziwił się rybak.
-Jestem absolwentem Harvardu i mogę ci pomóc. Powinieneś spędzać więcej czasu na łowieniu, wtedy będziesz mógł kupić większą łódź, dzięki niej będziesz łowił więcej i będziesz mógł kupić kilka łodzi. W końcu dorobisz się całej flotylli. Zamiast sprzedawać ryby za bezcen hurtownikowi, będziesz mógł je dostarczać bezpośrednio do sklepów, potem założysz własną sieć sklepów. Będziesz kontrolował połowy, przetwórstwo i dystrybucję. Będziesz mógł opuścić tę małą wioskę i przeprowadzić się do stolicy, skąd będziesz zarządzał swoim wciąż rosnącym biznesem. Rybak przerwał:
- Jak długo to wszystko będzie trwało?
- 15, może 20 lat.
- I co wtedy?
Biznesmen uśmiechnął się i stwierdził:
- Wtedy stanie się to, co najprzyjemniejsze. W odpowiednim momencie będziesz mógł sprzedać swoją firmę na giełdzie i stać się strasznie bogatym, zarobisz wiele milionów.
- Milionów? I co dalej?
- Wtedy będziesz mógł iść na emeryturę, przeprowadzić się do małej wioski na wybrzeżu, spać długo, trochę łowić, bawić się z dziećmi, spędzać sjestę ze swoją żoną, wieczorem wyskoczyć do wioski, gdzie będziesz siorbał wino i grał na gitarze ze swoimi przyjaciółmi.
Ostatnio zmieniony 04 grudnia 2013, 13:53 przez Maly, łącznie zmieniany 6 razy.


Kto ma rację dzień wcześniej od innych, ten przez dobę uchodzi za idiotę.

magica Juve vinci

A nie mówiłem?
deszczowy

Juventino
Juventino
Awatar użytkownika
Rejestracja: 01 września 2005
Posty: 7524
Rejestracja: 01 września 2005

Nieprzeczytany post 12 sierpnia 2013, 14:24

Alfabet po raz drugi. No, w sumie wyzwanie. Bo jest lęk taki. Co ja wam napiszę? Co powiem takiego, żeby przedstawić się, ale jednak tak nie bardzo? Ale sam się zgłosiłem. Nie można dać plamy, nie godzi się. Nieobyczajnie jakoś. Dobrze. Zatem piszemy po raz drugi. Tym razem bardziej osobiście. W kilku miejscach będzie dość szczery, momentami &#8211; mocno bezpośredni. I bardziej osobisty od poprzedniego. No to zaczynamy. W wasze ręce.

Halo halo, Wimbledon&#8230;?


A.&#8230;

B. Jak Bigos.
Zabawne. Dla mnie &#8211; obiekt filozoficzny. Każący się zastanowić nad człowiekiem jako bytem. I nad jego zmiennością, brakiem jakiejkolwiek prawdziwej stałości tej istoty. I chyba świata w ogóle, bo podobno każdy z nas jest światem sam w sobie. Kiedyś nienawidziłem tej potrawy. A teraz? Z przyjemnością, proszę! Szczególnie pod wódeczkę. Ale niekoniecznie. Znaczy &#8211; wódeczka może być, a bigos niekoniecznie. Zresztą&#8230; czy to jest w ogóle różnica?


C. Jak Czas.
Jak jego upływ, który mnie trochę przeraża. Mój boże. Mam 27 lat. Mam coraz więcej siwych włosów na skroniach, co zauważają moi znajomi, a ja tak nie chcę, by czas upływał. Dostrzegam to także, kiedy patrzę na moich rodziców, czy na tę moja rodowitą dziurę, kiedy przyjeżdżam z Wawy. Upływ czasu odciska się na mnie nie tylko wspomnianymi siwakami, ale także doświadczeniem, które zbieram. Kolejnymi odciskami na dość regularnie kopanym przez życie tyłku. Ale nie ma co narzekać. Wiem za to, że ten czas upływa mi od pewnego momentu coraz szybciej. Że jakoś przecieka mi przez palce i trochę mnie to przeraża.

Aha, na C jest jeszcze Czołg. Chciałbym mieć czołg. Czołgi są <brzydkie słowo ( ͡° ͜ʖ ͡°)>.

D. Jak DDA.
Wiecie co to znaczy? To wam powiem, jeśli nie wiecie. Dorosłe Dziecko Alkoholika. Tak właśnie. Jestem takim DDA. Mój ojciec lubił ten sport. Tak, jak żeglarstwo i siatkówkę. Ale w pewnym momencie, jak to się mówi, &#8222;poszedł w ludzkie słabości&#8221;. Nie awanturował się, nie robił burd. Nie było patologii żadnych. Pracował, zarabiał no i chlał. Ale 15 lat temu przestał. Zdecydował, że nie jest mu to potrzebne. No i od 15 lat nie tyka nawet szampana na sylwestra. I tak samo odstawił wtedy pety. Mocna rzecz, nie? Z dnia na dzień. Bez e &#8211; papierosów. Żuł jakieś tam gumy, czy tabletki, ale odstawił, bo twierdził, że ma po nich zgagę. No i nie pali. High five, ojciec.

E. Jak e &#8211; świat.
Czyli wydumany, mało rzeczywisty świat Sieci, który mnie pochłonął. I sam już nie wiem, na ile jestem sobą, a na ile &#8211; awatarem. Gdzie jestem ja, a gdzie kreowana przeze mnie postać z sieci. Bardzo to niewygodne uczucie. Podobno jest oznaką jakichś zaburzeń. Może. Nie wiem, nie znam się na tym. Ale wracając ad rem: to e &#8211; świat jest niesamowity. Tyle daje możliwości, tyle dróg otwiera. Ale jednocześnie tak bardzo ogranicza nas, upadla i odczłowiecza. Bo tak bardzo odziera nas z jakiejś tajemnicy, jakiegoś mistycznego rytu człowieka. Bo wszystko daje na tacy. Przeżute, wyplute, wyrzygane i wysrane. Puste. Głupie. Odrażające. DOD? Dead on Demand? Jasne. Najbardziej hardkorowe i odrażające zboczenia? Jasne. Plastik sztucznego świata? Stary, ile tylko uniesiesz!
Ale i wiedza jednak. I rzeczy piękne, wzniosłe, mądre. Daje tyle możliwości obejrzenia, przeczytania, zobaczenia. POZNANIA. I nie wiem. Nie wiem, który z tych światów jest w rzeczywistości prawdziwym i moim, a który nie. Jestem obecny na kilku portalach. Udzielam się tutaj, na JP (to już prawie osiem lat, niesamowite), na Digarcie, Wykopie. Ci, użytkownicy JP, którzy mają mnie w znajomych na Fejsie wiedzą, jak potrafię być tam nadaktywny. Ostatnio odkrywam możliwości Twittera&#8230;
Dziwny jest ten e &#8211; świat. Wrosłem w niego. Urabiam go pod swoje potrzeby, a on &#8211; niepostrzeżenie &#8211; urabia także mnie. Dziwnie się z tym czuje, ale zawrócić nie potrafię. Jak powiedział zajdlowski Sneer &#8222;mnie jest z tym wygodnie&#8221;.

F. Jak Fisting.
Próbowaliście ze swoimi kobietami?

G. Jak gumy do żucia.
Nie potrafię się obejść bez paczki gum do żucia. Serio, muszę mieć cokolwiek, żeby wrzucić do gęby i pomemłać. Bez gum do żucia czuję się niepełny. Bezbronny. Niekomfortowy dla innych i dla siebie. Po części dlatego, że palę, po części&#8230; nie wiem, bo żuję je odkąd pamiętam. Małe bladzie. Mentolowe, miętowe, jagodowe, cynamonowe. Obojętne. Oby były. Przerażające, nie?

H. Jak Hillary, Edmund.
Człowiek, który pierwszy wszedł na Mount Everest. Heros.
Kurde, jak ja bym chciał, by przy moim polskim, cebulackim nazwisku pojawiła się kiedyś adnotacja, że &#8222;(&#8230;) zrobił to i to po raz pierwszy na świecie&#8221;. No. Chciałbym trafić do encyklopedii. Kompleksy pewnie. Nie wiem, być może. Ale po prostu chciałbym. Chciałbym w jakimś stopniu stać się nieśmiertelnym. Bo &#8222;wHo wants to live forever?&#8221;. No jednak ja bym chciał. Bo boję się śmierci.
I. Jak Ilustracja.
Czyli obrazek. Przeraża mnie obrazkowość świata. Nasze postępujące zgłupienie. Dziś wszystko musi być obrazkowe. Jak w szkole dla specjalnych. Tak mało można dziś opowiedzieć, opisać. Tak mało. Wszystko musi być &#8222;zobrazowane&#8221;. Drażni mnie to. Dobrze, że w tym alfabecie mogę pisać. Bo ja bardzo wierzę w moc słowa. En arche en ho logos. LOGOS. Słowo. Nie obraz. Nie dźwięk, nie zapach ani smak. SŁO &#8211; WO. Lubię się słowami bawić. Rzucać je na wiatr, dawać komuś, pożegnać kogoś dobrym, lub takie usłyszeć. Rzucić grubym. To też moje narzędzie pracy. Ryję w nim, kształtuję, zmieniam. Urabiam je jak glinę. Czasem próbuję nim (lub nimi) przekonywać. Kocham je. Żyję wśród obrazów ale do SŁOWA i SŁÓW jestem przywiązany. Serio. Słowo daję.

J. Jak Joanna.
Moja dziewczyna, od ośmiu miesięcy. Kochana, choć strasznie choleryczna. Dobrze się uzupełniamy. Ona &#8211; przyśpieszająca od zera do stu km/h jak Kimi Raikonnen i ja. Flegmatyk z <brzydkie słowo ( ͡° ͜ʖ ͡°)> podejściem do życia. Mamy wspólnych znajomych, czytany te same książki. A zarazem tak się różnimy w pewnych aspektach podejścia do życia, że czasem nie możemy oboje uwierzyć, że ten związek działa. Ale działa. Jak to w związkach &#8211; nierzadko na przekór logice. I niech działa. Jak najdłużej.
No i ma najładniejsze oczy na świecie. Brązowe, oczywiście &#61514;

K. Jak Krzysztof Stanowski.
Cóż. Wypada mieć jakiegoś dziennikarza sportowego, którego się lubi, nie? No więc ja lubię Stana. Ostrego, bezkompromisowego, czasem o podwójnych standardach, zazwyczaj stronniczego. Ale cholernie wyrazistego. JAKIEGOŚ. Wolę jego, który na swoim oficjalnym profilu każe niektórym ludziom &#8222;wyp&#8230;.ć&#8221;, aniżeli liżących się po tym i tamtym Borka i Kołtonia.

A co do Krzyża sprzed trzech lat &#8211; nic się nie zmieniło. Ciągle znak dodawania, a nie symbol wiary. Która dzieli.

Aha. Bardzo lubię Koty. Jak ktoś zrobi przy mnie coś złego kotu to się odwinę.

L. Jak Leming.
W dodatku &#8211; lewicujący leming. No? To jak tam, chłopcy? Który z was już chce przyłożyć mi kijem albo kazać wypierzać z kraju? Do Izraela na przykład. O, tam bym w sumie mógł chyba. Oferty na priv. Moje poglądy polityczne wszyscy znacie. Wiecie, jak jest. Aborcja, eutanazja, laickość, te sprawy. Oczywiście szczę na flagę i pójdę do pedalskiego, lewackiego piekła, bo nie lubię Krula i Rothbarda i niewidzialnej ręki rynku i nie chodzę do kościoła. I wiecie co? Liczę na dobrą zabawę.

M. Jak Moje strachy,
Których mam wiele. Boję się, że umrę. Boję się, że zostanę sparaliżowany, albo będę żył jak ten koleś z filmu &#8222;Motyl i skafander&#8221;. To nie życie. Wtedy naprawdę chciałbym zostać odłączony. Wolałbym zdechnąć, niż tak &#8222;żyć&#8221;. Ten strach mnie często napada, przed takim wypadkiem. Dlatego, między innymi, nie po drodze mi z Dekalogiem. Nie żaden bezosobowy Bóg dał mi życie. Ja jestem jego dysponentem, ja odpowiadam za siebie. I kiedy mówię, że takiego upiornego erzatsu życia NIE CHCĘ, to żaden ksiądz, biskup, papież czy mityczny stwór z nieba nie będzie mi narzucał swojej woli.

I psów się też boję, i pająków i wody ciemnej i głębokiej&#8230;
I jeszcze się boję niezrozumienia i ciemnogrodu. I ludzi chorych psychicznie, bo nie wiadomo co im do głowy strzeli. I tego, że kiedyś przestanie mi stawać.

Moja kobieta boi się ciem.

To ciekawy strach, prawda? Tak. Pająków i głupoty i paraliżu się boję. A czego wy się boicie? Może ktoś w końcu o tym napisze?

N. Jak Noc.
Np. ta, podczas której piszę to. Noc lubię akurat. Taka jak dziś. Gwiezdną, rześką i cykajacą świerszczami. I pełną spadających gwiazd. To chyba Perseidy. Myślicie życzenia, kiedy spada gwiazda? Bo ja myślę. Ale nie powiem wam jakie. Bo życzenia są jak stawianie klocka &#8211; to się robi będąc samemu, a nie dzieląc się ze społecznością.

O. L&#8217;Oreal.
Czerwony. Najlepszy krem do rąk. Nie znoszę mieć suchych rąk. To przejaw skrajnego zaniedbania.
To także litera obłudy. Mam do niej dwojaki stosunek. Sam czasem taki bywam. A wy nie? Oczywiście, że bywacie. Tylko nie chce się przyznać.
Osobowość też jest na &#8222;O&#8221; i ja jakąs mam.

Ostrych potraw nie lubię.

Opinie często wydaję.

Obijać się lubię bardzo.

A Orkos jest&#8230; wiecie jaki ;)

O &#8211; to taka pojemna litera. Jak Oczy. Moje są zielone. Kobiety je lubią.

P. Jak Poezja.
Piszę &#8211; to za duże słowo. Powiedzmy &#8211; mocuję się z nią. Ale bardzo lubię to robić. Jeśli zechce wam się Poszukać, to znajdziecie to, co napisałem. Trudne to nie będzie. Ale Poezję lubię także czytać.

Ale Pieprzenie lepsze jednak.

Także Proza jest na &#8222;p&#8221;. Lubię prozę, choć jednak poezje wolę. Czytam dużo. Piszę prozy mniej. Jakoś nie umiem. Poezja pozwala mi na pewne upłynnienie tego, co jest w mojej głowie a czego nie wypowiadam, lub nawet nie uświadamiam sobie. Pisanie traktuję trochę jak pisanie automatyczne. Odpręża mnie to, ale nierzadko nie potrafię przypomnieć sobie, co mną kierowało, kiedy tworzyłem dany tekst.

R. Jak Rosja.
Kraj, który mnie przyciąga. Który mnie fascynuje. Nie jestem ciekaw Zachodu. Nie bardzo interesuje mnie zobaczenie Paryża, Londynu, Mediolanu. Zwisają mi kraje chłodnej Skandynawii. Mnie interesuje Rosja. Tamtejsi ludzie, ich mentalność. To, jak sobie radzą z życiem. Marzy mi się zwiedzić Kreml, Orużejną Pałatę. Pragnę zobaczyć Newę w Petersburgu, &#8222;Miedzianego Jeźdźca&#8221;. Chcę stanąć pod syberyjskim niebem. Tam, gdzie odległości stają się rozpaczliwe. Tam, gdzie niebo składa ziemi pocałunek. Gdzie nie ma nic prócz Ciebie, natury i szczególnego rodzaju euforycznej samotności.

S. Jak Słodycze.
Przyznaję, jestem od nich uzależniony. Muszę mieć w szafce albo lodówce czekoladę, jakieś ciastka, batonik&#8230; Coś, co zwiera czekoladę i cukier jest mi przyjacielem. Jak nie zjem w ciągu dnia czegoś słodkiego, to źle się czuję. Wielkie zło.

T. Jak TVN 24
W którym odbyłem niedawno krótki staż redakcyjny. Fajna sprawa, choć za nic w świecie nie mogłem wbić się w ich sposób pisania. Opanowałem pewne podstawy montażu audio-video, ale pisanie informacji na ich modłę było dla mnie nie do przejścia. Cóż, trudno. Nie ukrywam, trochę mi żal. Ale jest to cenne, fajne doświadczenie, którego nikt mi nie odbierze. Trzeba jednak przyznać, że jest firma wymagająca i faktycznie panuje tam wyścig szczurów. I sporo dziwnych ludzi tam pracuje. Raz wparował na nocną zmianę koleś ewidentnie wyperty. Oczy naspidowane, niezborność ruchów, zachowanie totalnie od czapy. Ale fajnie było popatrzeć na przykład na Omenę Mensaah, jak się kręciła po studio w opiętych spodniach. Oj, było na co popatrzeć.

U. Jak Ubiór.
Ważna rzecz dla mnie. Lubię dobrze wyglądać. Zresztą kto nie lubi?

W. jak Wulgarność.
Lubię ją w łóżku. Zwyczajnie mnie kręci.

X. Jak Weapon &#8211; X.
Mroczny, brutalny komiks Barry&#8217;ego Windsor-Smitha o stworzeniu jednego z najciekawszy bohaterów komiksowych &#8211; Wolverine&#8217;a. Dla fana komiksu, a jestem taką osobą &#8222;must have!&#8221;

Y. Jak&#8230; nie wiem,
Nie mam pojęcia :(

Z. Jak Zakończenie.
Tak. Trwało to chyba prawie miesiąc, ale w końcu wyplułem go z siebie. Zacząłem go pisać w nocy. Zakończyłem już za dnia. Mam nadzieję, że zostanie przez was dobrze przyjęty. Tyle. Skończyłem.
Ostatnio zmieniony 15 czerwca 2016, 20:30 przez deszczowy, łącznie zmieniany 1 raz.


I believe in Moise(s) Kean

http://www.pmiska.pl/
yanquez

Juventino
Juventino
Awatar użytkownika
Rejestracja: 09 grudnia 2004
Posty: 2130
Rejestracja: 09 grudnia 2004

Nieprzeczytany post 12 września 2013, 15:37

Napisałem!
Mój alfabet jest rwany, pisany trochę w samochodzie, trochę na leżaczku, trochę po pijaku, trochę w pracy... Część liter była dla mnie oczywista, z wielu kwestii musiałem zrezygnować, a kilka wymyślać na siłę... proszę o wyrozumiałość i mam nadzieję, że po przeczytaniu tych wypociń poznacie mnie trochę lepiej...

A - ALKOHOL
Kurde nie mógłby się nazywać jakoś na L? Przynajmniej nie rzucałby się tak w oczy&#8230;
No cóż&#8230; Alkohol towarzyszy mi od piętnastego roku życia (czyli już 14 lat). Do tej pory moim jedynym problemem z alko był jego ewentualny brak. Nigdy się nie awanturowałem po pijaku, nie uchlewałem w trupa. Zdarzały mi się czerstwe akcje jak każdemu (nie będę tutaj ich wymieniał, bo są ostro żenujące)... Piłem w zasadzie wszystko: Początkowo wódeczka i piwko, a przez ostatnie lata raczej winko (ludzie Monte da Serra z Biedronki, ale koniecznie białe, półwytrawne) i dżekusia...
Rzuciłem to.
Od dwóch tygodni jestem mężem i zamierzam rozpocząć produkcję. Muszę być czysty. Alko nie brakuje mi ani trochę. Zresztą zdarzało mi się wiele razy "być kierowcą", więc potrafię się dobrze bawić bez niego...
Dobry początek alfabetu:
Cześć nazywam się Janek, Jasiu, Jan i nie piję od dwóch tygodni... ;)

B - BÓG
Bardzo ważna idea/istota w moim życiu. Czasem trochę z Nim pogadam, przeproszę, poradzę się&#8230; Nigdy nie proszę Boga o nic dla siebie, w ogóle rzadko zdarza mi się Go prosić&#8230; Kiedyś bardzo bliski był mi pogląd deizmu. Bóg jako zegarmistrz, który raz nastawił świat, a ten sam chodzi, bez dalszej ingerencji... Sam już nie wiem.
Generalnie wiara w Boga daje mi siłę, odwagę a przede wszystkim pewność siebie, którą wykorzystuję na co dzień...

C - CHOROBA
W 2006 roku dopadło mnie coś dziwnego. Po powrocie z USA, gdzie workowałem & travelowałem, coś mi się zaczęło rypać z błędnikiem&#8230; Potem zaczęły masakrycznie drętwieć kończyny i boleć głowa. Po kilku mniej lub bardziej idiotycznych badaniach i wizytach w różnych placówkach, zespół lekarzy postawił diagnozę: SM - sclerosis multiplex - stwardnienie rozsiane...
Może dziwnie to zabrzmi, ale nie przejąłem się tym zbytnio. Powaga. Sam nie potrafię tego wytłumaczyć, ale to ja byłem tym, który pocieszał rodziców i znajomych... Dostałem terapię sterydową (niestety zamiast bicków urósł mi jedynie brzuchol :( ) i objawy ustąpiły ale tylko "do następnego rzutu choroby" jak to wtedy usłyszałem. Miałem wtedy 22 lata. Po terapii na nowo zacząłem się sportowić (bieganie, kosz, pływanie, rower, ręczna, siłownia) i czułem się naprawdę świetnie... Na ponowne badanie wezwano mnie po roku do specjalnej kliniki SM i wiecie co się okazało? Gówno! Nie ma choroby! Ani śladu! Żadnego ogniska w żadnej części mózgu!
Pan profesor powiedział, że to jeden z najlepszych w jego życiu i wpisał mi na karcie: "niezidentyfikowana neuroinfekcja". Chorubsko już nigdy nie wróciło i jestem pewien, że nie wróci. Co kilka latek chodzę na rezonanse magnetyczne, ale nawet te wysokopolowe nic nie pokazują...
Jestem zdrowy...

D - DOBRE JEDZENIE
Nigdy nie oszczędzam na jedzeniu. Kumpel mi kiedyś recytował: "nikt ci nie odbierze, tego co zjadłeś i co zobaczyłeś"&#8230; no cóż&#8230; widać nie był na płukaniu żołądka ;)
Bardzo lubię porządne mięso. Zawsze mam kilka wielkich szynek własnej roboty w zamrażarce (dzięki Tatuś!). We Wrocławiu znam sporo miejsc gdzie można zjeść doskonałe żarcie: Golonka wieprzowa i barania, smażone lody, prawdziwa pizza, świetny kebab, tort z kilku rodzajów czekolady, pierogi zbójnickie... Uwielbiam te rzeczy!
Aha! Chcecie IDEALNĄ zagrychę do wódeczki? Kumpel mieszkający w Trondheim mi podrzucił - rewelacja! Kupcie płat łososia (filet ok. 38zeta za kilo) natrzyjcie go pieprzem i koperkiem, niech poleży 15 minut w lodówce, a potem wsypujecie do reklamówki sól i wrzucacie płat tak, żeby go nie było widać. Lodówka na trzy dni (chociaż wikingowie zakopywali w ziemi - stąd nazwa gravlax (grobowy łosoś)... Pychaaaaa!

E - EGOCENTRYZM
Najczęstszy zarzut pod moim adresem. Głównie ze strony osób, które mnie słabo znają. Kiedy z moją Karusią kłócimy się publicznie, często używam zwrotu: "zazdrościsz mi bo jestem piękny"&#8230; Nie wszyscy łapią żart (bowiem moja Karolcia jest wyjątkowej urody) i myślą, żem zakochany w sobie buc...

F - FINAŁ LM 96'
Cóż to była za noc! Miałem 12 lat i mecz matematyczny (jakkolwiek głupio to nie brzmi) na następny dzień. Rodzice pozwolili mi obejrzeć jedynie dwie połowy, więc zmuszony zostałem do podstępu (schowałem się w szafie na płaszcze w przedpokoju) i mecz śledziłem za pomocą słuchu. Napisał bym więcej, ale co wtedy wymyślę na "L"?

G - GRY KOMPUTEROWE
Nie jestem wolny od nałogów. Uwielbiam gry! Serie FF i TES. Wszystkie gry Blizzarda, Kopanki obie (choć w PESa jestem/byłem znacznie lepszy). Mam kolekcjonerki Wiedźmina. Do tego Mount and Blade, Mass Effecty, Total Wary, i cała masa innych. Oczywiście Klasyki pokroju BG i Commandos są co kilka latek odpalane również... Posiadam Xboxa360, Ps2, Ps3 i Vitę,a na blaszaku również pociskam.
Jestem jednak na tyle rozgarnięty, że nie przeszkadza mi to w pracach i szkołach. Jedyny wyjątkiem był WoW, który wyrwał mi dwa lata życia...
Ale kurde... ludzie... Parafrazując mądrego gościa: dzięki grom możemy mieć tysiąc różnych żyć, bez gier (i książek) jesteśmy skazani na jedno...

H - HUMOR
Lubię ostry żart. Potrafię śmiać się z wielu rzeczy, choć potrafię też się powstrzymać jeśli wiem, że mogę kogoś urazić. Z przepraszaniem również nie mam problemów&#8230;

I - IQ
Kurde długo zastanawiałem się czy o tym napisać. Jestem członkiem Mensa Polska. IQ to zarazem moja największa duma ale i największy kompleks. Kiedy masz świadomość, że jesteś znacznie bardziej inteligentny od swojego przełożonego, a on wydaje ci polecenia, które w Twoim odczuciu są idiotyczne... No cóż najprościej mówiąc można wpaść w deprechę. Odkąd zrobiono mi wstępne badania (sesje testowe Mensy mierzą IQ tylko do 156, jeżeli chcesz zmierzyć dalej musisz przejść specjalistyczne procedury w obecności ich psychologów - mi sesja pokazała 156+, ale chyba nie zdecyduję się na dalsze kroki) zacząłem znacznie bardzie przejmować się swoją karierą zawodową i w ogóle jakiś taki poddenerwowany się w robocie zrobiłem...

Poznałem parę osób z mensy... Wiecie co? To wcale nie są jacyś geniusze - ot po prostu ludzie, którym łatwiej idzie rozwiązywanie zadań z matmy. W normalnej rozmowie okazują się takimi samymi głąbami jak większość z nas. Nie uświadczyłem tam kontaktu z żadną wybitną jednostką, a poza MP kilka już spotkałem...

Poza tym zauważyłem ciekawą rzecz - ludzie wyżej stawiają intelekt niż siłę. Nie potrafię zrozumieć dlaczego... Inteligentny się rodzisz, siłę trzeba wypracować. Dlaczego lepszy jest ten, który dostał coś "za fryty", a nie ten, który musi spędzić kilka lat na siłce? Poza tym jedno i drugie to tylko narzędzie...

Od roku chodzę na siłkę ;)

J - JUVEPOLAND
Moja Żona twierdzi, że jestem uzależniony od JP. O ile na forum wchodzę powiedzmy raz, dwa razy dziennie, to główna stronę mam cały czas pod ręką i przeglądam właściwie non stop.
Uwielbiam czytać te Wasze opnie na temat mercato, a tematy meczowe chłonę jak gąbka - my się chyba lepiej przygotowujemy do meczu niż Antonio ;)
Stronkę czytałem jakieś dwa lata zanim postanowiłem się zalogować, więc z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że wypełniacie Koledzy ważną część mojego życia szczególnie, że wśród moich najbliższych znajomych nikt nie lubi SerieA i wszędzie same Ekstraklasy (tych najwięcej) PD i PL ;)

K - KARUSIA
Najwspanialsza istota we wszechświecie! Moja Żona!
Jesteśmy parą ponad 11 lat, a ja ciągle świata poza Nią nie widzę. Jest jedyną osobą jaką znam, która jest na wskroś dobra. Po prostu nie ma w niej kszty zepsucia. Jest mądra, ale się nie wywyższa, dobrze zarabia, ale nie szasta kasą na pokaz, jest piękna, ale nie ubiera się jak ladacznica... Daje olbrzymie zniżki w gabinecie, ludziom z wielodzietnych rodzin tracąc przy tym masę kasy, za co jest ostro krytykowana przez współpracowników... Wyrosła jako półsierota w wielodzietnej rodzinie, dzięki czemu jest bardzo pomocna i zawsze się wszystkim dzieli... Jedyna osoba na świecie, która zrezygnuje z egzotycznych wakacji, żeby pomóc obcemu dziecku...
Cud, ideał i najlepsze co mnie w życiu spotkało!

L - LIGA MISTRZÓW
Nerwowe wyczekiwanie. W niedzielę kłopoty ze snem. Poniedziałek i wtorek ludzie w pracy nie maja ze mną łatwo, mało jem. Środa od rana dreszcze, poobgryzane futryny i brzegi biurka, a wszystkie długopisy połamane. I wreszcie upragniony wieczór - Del Piero w złotej zbroi pokonuje białego króla w jego potężnym zamku! Jak ja uwielbiam takie chwile!
Liga Mistrzów. Masakrycznie bez niej cierpiałem przez dwa lata. Bardzo mało rzeczy w życiu dostarczyło mi takich emocji jak mecze Juve w LM (nawet ten sezon na Capellowy "wszystko po 1:0").
Moim zdaniem musimy wszystko postawić na ten sezon, bo w następnych Pirlo i Gigi będą coraz słabsi. Wierzę jak cholera!

Ł - ŁADNI LUDZIE
"Lubisz otaczać się ładnymi ludźmi" - moja Mama powtarza mi to dość często. Rzeczywiście chyba coś w tym jest. Nie uważam absolutnie, żeby w doborze znajomych wygląd miał jakiekolwiek znaczenie (sam jakiś wybitnie przystojny nie jestem), ale muszę przyznać, że nie kojarzę w swoim otoczeniu "brzydkich" (chyba, że dziewczyny kolegów, albo faceci koleżanek)... Raczej przypadek - aczkolwiek zabawny...

M - MATKA
Rodzice zarzucają mi, że nigdy nie liczę się z ich zdaniem - to nie jest prawda. Chociaż od 16tego roku życia nie biorę od nich pieniędzy (mimo iż należą do powiedzmy "wyższej klasy średniej") to i tak właśnie im zawdzięczam to kim teraz jestem i co mam. Często nie potrafią zrozumieć, że nie lubię gdy ktoś mi pomaga i chcę działać sam -> obrazili się masakrycznie, kiedy powiedziałem, ze nie chce złotówki na wesele i zrobię jedynie skromny obiad dla najbliższej rodziny... Przeszło im niedawno... jak zawsze.
Zaraz po mojej żonie kocham ich najbardziej na świecie. Moim marzeniem jest stworzyć taką rodzinę, jaką im się udało (tylko prosiłbym czwórkę dzieciaków zamiast dwójki)...
PS. Mój Tato ma 54 lata, a jeszcze nigdy nie wygrałem z nim tenisa, ani pingponga (a obaj jedziemy ostro z całym swoim otoczeniem)...

N - NIERUCHOMOŚCI
Jedno z moich dwóch zajęć zawodowych - wycena nieruchomości. Jestem rzeczoznawcą majątkowym&#8230; prawie ;) podyplomówki, praktyki i peraty mam już za sobą, został tylko egzamin&#8230; zdawalność 11% na pierwszym etapie&#8230; demyt

Marzy mi się praca, w której będę mógł spędzać 5/7 dni poza Wrocławiem i to chyba właśnie będzie to...

O - OJCIEC
Patrzcie na M, dwa wyżej.

P - PRZETARGI
Moje drugie zajęcie. Zajmuję się przetargami. Na etacie prowadzę postępowania przetargowe dla szpitala pewnego (wielkie europejskie przetargi budowlane i lekowe, ale i mniejsze na dostawy komputerów, sprzętu medycznego i tak dalej - właściwie robiłem już chyba postępowania na wszystkie możliwe dostawy i usługi), a po pracy pomagam różnym firmom po dwóch stronach barykady. Z jednymi wyszukuję i wygrywam przetargi, a z drugimi układam dokumentację i umowy tak, aby nie dostali syfu... Dobry w tym wszystkim jestem ;)

R - ROZRYWKA
No to może jak to mawia minister Nowak: "lecimy po kolei":
- Gry - pisałem
- książki - lubię fantasy i kryminały, doskonale też wspominam przygodę z Trzema Muszkieterami. Obecnie jestem na Uczcie dla Wron i Palcu Galileusza&#8230;
- Seriale - Bardzo lubię. GoT, BB, Spartacus, Lost, Borgiowie, Deadwood i cała masa tego typu rzeczy...
- Filmy - nie przepadam. Odkąd oglądam seriale, dostrezgam, ze nie sposób wszystkich <brzydkie słowo ( ͡° ͜ʖ ͡°)> pokazać w dwie godzinki, nie uda się zbudować fanych wątków ani postaci... Dwa tygodnie temu byłem na Jobsie, ale bez szału...
- Muzyka - bardzo mało używam. Lubię Hip-Hop amerykański z lat 90tych, i fajny rock, ale najczęściej Muzy słucham po pijaku na imprezach (obecnie Bałkanica i Bożenka ;) ) i przy bieganiu.

S - SUKCES
Uważam siebie za człowieka sukcesu. Oczywiście nie oznacza to, że mam piętnaście jachtów i dwa samoloty&#8230;
Był sobie taki pan, który zwał się Ralph Waldo Emerson. Stworzył najdoskonalszy opis sukcesu jaki kiedykolwiek widziałem: "Śmiać się często i mocno kochać; Zdobyć szacunek ludzi inteligentnych i przywiązanie dzieci; Zasłużyć na uznanie uczciwych krytyków i znieść zdradę fałszywych przyjaciół; Cieszyć się pięknem; Znajdować w innych to, co najlepsze; Dawać siebie, nie oczekując nawet przez chwilę zapłaty; Uczynić świat trochę lepszym, zostawiając po sobie zdrowe dziecko, uratowaną duszę, kawałek wyplewionego ogrodu czy poprawę warunków społecznych; Bawić się oraz śmiać z entuzjazmem i śpiewać z zachwytu przez całe życie; Wiedzieć, że choć jeden człowiek mógł zaczerpnąć głębszego oddechu, bo żyliśmy. To znaczy odnieść sukces."

Jestem człowiekiem sukcesu...

T - TRIATHLON
Dopadła mnie ta gejowska moda. Od dziecka bardzo dobrze szło mi właściwie na każdym polu jeśli chodzi o sport. Grałem prawie zawodowo w piłkę ręczną, kapitanowałem w kilku reprezentacjach szkół, a jeden z moich rekordów lekkoatletycznych (skok wzwyż) do tej pory wisi w podstawówce (sprawdzam na każdych wyborach ;) ). Słaby byłem jedynie w sportach wytrzymałościowych - więc na "starość" postanowiłem, że tutaj się sprawdzę - cel - IRONMAN 2014. Cel o tyle trudny, ze mam 193 cm wzrostu i ważę 96 kilo.
W tej chwili biegam sobie 20km po bieżni i 10km w terenie, jestem wtedy trochę wypruty, ale bez tragedii. Pływam od dziecka więc spokojnie 2 km kraulem macham. Natomiast z rowerem na razie idzie najsłabiej - próbowałem ostatnio przejechać ok. 60km (Wrocław-Trzebnica w dwie strony) i nie dość, że czas zrobiłem wręcz śmieszny, to przez dwa dni rzygałem...
Mam jeszcze jakieś 10 miesięcy przygotowań, więc powinno być git. Karnety do FitnessPoint i na basen kupione, więc ciężka zima przede mną ;)

U - USA
Byłem (2006), widziałem, popracowałem. Bardzo mi się podobało. Miałem przyjemność mieszkać jakiś czas 300 metrów od nowojorskiego Central Parku na granicy Manhattanu i Harlemu. Życie tam wygląda zupełnie inaczej. Gdyby nie moja Karolcia, z pewnościa zrobiłbym wszystko, żeby tam zostać. Może kiedyś pojadę i zostanę, chociaż jakoś możliwości już teraz nie widzę...
Polecam wszystkim - tam czujesz, że jesteś w sercu świata, a po powrocie doskwiera jedno - tłok na wrocławskim rynku. Tutaj go czujesz, a tam nie...
NY wygląda dokładnie tak jak na filmach - gliniarze żrą pączki, murzaje biegają z bumboxami i grają w kosza, nażelowani włosi patrzą groźnie na każdego, rano ustawiają się kolejki po donutsy i kawę, a po południu ludzie stoją w korkach.

V - VITTORIA
Vincere non e importante, e l'unica cosa che conta&#8230;

W - WŁAJAŻE
Bardzo lubię podróżować. Lubię zarówno bliską egzotykę snurkową pokroju Egiptu, czy Chorwacji, wyjazdy zwiedzawcze po Europie, i przede wszystkim GÓRY! Zjeździłem wszystkie możliwe góry w Polsce, a dodatkowo w zeszłym roku odkryłem narciarstwo - wspaniała sprawa. Na początku stycznia spadam na Małe Ciche - zapraszam ;)
Od kilku lat staram się z Karolcią moją przynajmniej raz w roku skoczyć gdzieś w egzotik (wrzesień, październik) i gdzieś w górki...

X - XIV LO
Czternaste Liceum Ogólnokształcące im. Polonii Belgijskiej we Wrocławiu. Najlepsza szkoła średnia w Polsce, kiedy zaczynałem i kończyłem tam naukę (w 2012 chyba również). Gówno!
Szkoła przyciągająca samym prestiżem najlepszych uczniów, ale bez szału jeśli chodzi o kadrę nauczycielską. Od samego początku pakują Ci do głowy, że jesteś "elitą", a inne szkoły produkują "roboli"...
Nie ukrywam jednak, że spędziłem tam wspaniałe lata i poznałem przyjaciół, których kocham do dziś!

Y - YANQUEZ
Nickname wymyślony na potrzeby counterstrike gdzieś tak w połowie liceum. Od imienia mego pochodzi&#8230;

Z - ZWIERZĘTA
Uwielbiam. Miałem w życiu psa, kota, rybki, gekony, pająka (g i p to raczej brat miał), świnki morskie, a nawet krewetkę i jeża ;) Oczywiście prawdziwą więź czułem jedynie z moim kundelkiem wspaniałym Atosem, z którym waliliśmy takie popisuwy na każdej imprezie, że dech zapierało bandzie pijaków... Oprócz standardowych tricków nauczyłem go podnosić "ręce do góry" na widok giwery, wstydzić się, odwracać na hasło "foch" i śpiewać ;)
Pływałem z delfinami i wielkimi żółwiami, uciekałem przed łabędziami, a "panowi dzikowi" skoczyłem na głowę przez przypadek (do teraz nie wiem który z nas się wtedy bardziej zesrał, choć wialiśmy obaj)...

Nienawidzę gdy ktoś zabija zwierzę, którego nie zje...

Ż - ŻYCIE
Kocham życie. Można chyba powiedzieć, że to moja pasja. Wyeliminowałem całkowicie z mojego życia martwy czas. Nie ma sekundy kiedy po prostu siedzę i nic nie robię. Kiedy się na to zanosi włączam konsolę, idę biegać, albo dzwonię do znajomych&#8230; Nie mam zamiaru pod koniec życia zastanawiać się ile czasu gapiłem się w sufit zamiast robić coś fajnego...


Alfabet wyszedł nieco trywialnie - wiem o tym. Miejcie litość...


Adrian27th

Juventino
Juventino
Awatar użytkownika
Rejestracja: 14 sierpnia 2011
Posty: 4000
Rejestracja: 14 sierpnia 2011

Nieprzeczytany post 18 listopada 2013, 15:36

Arthas &#8211; Mój przeinteligentny czworonożny przyjaciel rasy Nowofunland. Jego imię zapożyczyłem od
bohatera występującego w jednej z mych ulubionych gier - Warcrafta 3. Wielki,czarny misio broniący mojego domowego dobytku który jest po prostu nieoceniony w zimowe dni jako towarzysz spacerów.

Buffon &#8211; Postać znana każdemu, człowiek o biało-czarnym sercu. Najlepszy bramkarz w historii piłki. Nie wyobrażam sobie co będzie, gdy zawiesi buty na kołku. Człowiek którego kocham, mimo tego że nigdy go nie poznałem. Per sempre, Numero Uno.

Chiny &#8211; Kraj który odwiedziłem w wieku 21 lat. Samemu. Spontanicznie kupując bilet lotniczy, zafundowałem sobie podróż której życzę każdemu.
Zaczynając od bycia orżnietym na taksówce, poprzez wizytę w (ekhm) &#8216;klubie&#8217; masażu e...gzotycznego, do momentu w którym myślałem że umre (a jakiś ćpun będzie gwałcił moje zwłoki).
Po 'wyrwaniu' 3 ciekawych Chinek w jednym z klubów, zostałem zaproszony na lokalne smakołyki z budek 'ala' kebab, znajdujących się w biedniejszej dzielnicy Shenzhen.
Niby nic takiego, a jednak spożycie pewnej bułki,której ostrość dorównuje chyba wasabi, przeszedłem dostłownie sodome i gomorę.
Usta jak po botoksie, twarz barwy Leppera i potu tyle co po 120 min meczu. Naprawdę myślałem że umrę dostając krwotoku wewnętrznego, czy coś.. Litr pepsi nie przynosił żadnej poprawy,dopiero shake warzywny, smakujący jak surowy szpinak, uratowałą dzień.
Polecam kraj, zdecydowanie odradzam jedzenia.
Niedobre, niesmaczne, zagrażające życiu.

Dan Brown &#8211; Mój ulubiony autor. Oczywiste jest że przeczytałem wszystkie jego książki. Jestem za ekranizacją każdego tytułu, aczkolwiek czuje się troszkę zawiedziony jego ostatnim dziełem tj. Inferno. Książka dobra, aczkolwiek jej finał nie porwał mnie tak jak poprzedniczki.

E-Papierosy &#8211; Jedna z moich życiowych porażek, ale także i sukcesów. Stworzyłem jedną z pierwszych marek E-Papierosów w Polsce, jakieś 5 lat temu byłem jednym z nielicznych jeszcze wtedy importerów tego gadżetu. Po dwuletniej,bardzo owocnej sprzedaży zdecydowałem się wycofać z rynku ze względu na spadający popyt, marże etc. Dziś rynek ten przeżywa prawdziwy bum, juz beze mnie. Wiele razy zastanawiałem się, jak by to było, gdybym jednak postanowił przeczekać ten trudny okres. . Kto wie, może miałbym troszke więcej złotówek.. kto wie.

Fundusze Eurpejskie &#8211; Moje obecne zajęcie. Jestem dumnym autorem projektu 8.1 Innowacyjna Gospodarka. Dzięki grantowi z Unii jestem w stanie realizować swój pomysł na skalę Europejską.
Dziękuję Ci Ełropo.

Gry Komputerowe &#8211; Jestem wielkim fanem wszelkiego rodzaju gier komputerowych. Kiedy tylko szerokopasmowy internet został udostępniony każdemu polakowi, zostałem wciągniety w wir gier on-line .Od Counter-Strike&#8217;a w którym osiągnąłem poziom pierwszej 10 PL i grywałem w Europejskich Pucharach, po Warcrafta, a dziś, niestety wciągającego LOL&#8217;a, któremu poświęcam jak najmniej czasu tylko sie da.

Hanks &#8211; Aktor, producent bez którego nie istniało by dobre kino. Każda jego rola jest wyjątkowa. Nie przegapiłem jeszcze żadnego filmu z jego udziałem i mam nadzieję że stworzy ich jeszcze setki.
Long live the King!

Inter &#8211; Jeżeli jest coś w życiu czym gardze, to definitywnie czołówke tej listy zapełnia ten właśnie klub. Naprawdę, jestem człowiekiem z dobrym sercem, nigdy nie krzywdze ludzi, mało kogo daże negatywnimi uczuciami, aczkolwiek ten klub, jest po prostu jednym wielkim pisofszitem.

Juventus &#8211; nie będę bardzo oryginalny. Drużyna ta jest w mym sercu od 1996 roku. Dziś nie potrafie się bez niej obyć. Apogeum mych uczuć osiągnąłem będąc świadkiem meczu Juventus &#8211; Szachtar na Juventus Stadium w Turynie. Musze przyznać że tego dnia zapłakałem na włoskiej ziemi po raz pierwszy.

Kenia &#8211; Mój pierwszy odwiedzony kraj afrykański. Tak jak zwykło się mówić &#8216;afryka dzika&#8217;, tak też jest. Kraj niemożliwie upalny, strasznie niehigieniczny, aczkolwiek bardzo perspektywiczny. Zwiedzając szałasy mieszkańców pobliskiej wioski, w której jedyna atrakcją było stare radio (sic!), miałem ochotę zrobić wszystko by pomóc tym ludziom. Niosąc cukierki,lizaki, długopisy i zeszyty, zdałem sobie sprawe jak wielkie jest szczęscie zwykłego polaka. Lepianki z krowich placków, brak słodkiej wody.
Fakt że banany, kokosy i inne owoce rosną na każdym drzewie, ziemia nadaje sie do uprawy ziemniaków to za żadne skarby, nie oddał bym życia w tej mizernej Polsce.
Najzabawniejszy jest fakt że ludzie Ci posiadają telefony komórkowe, nie mając prądu w wiosce.
Ładują je w pobliskich hotelach za niewielką opłatę. Ciężko znaleźć sklep, ciężko znależć stacje benzynową, ale punkt sprzedaży dołądowań, jest dosłownie co 200m. Chatki z drewna z metalową kratką sprzedają zazwyczaj doładowania i Coca-Cole. Dziwny jest ten świat.

Legenda Templariuszy &#8211; Uwielbiam filmy, ksiązki, a także dokumenty na temat tego zakonu, ich skarbu, czy też dzialalności. Odkrywcy ameryki przed Kolumbem, strażnicy Św. Graala. Lubie te legendę, a jeszcze bardziej jestem ciekaw ilości prawdy w niej zawartej.

Mama &#8211; Najważnjesza kobieta mojego życia. Uosobienie miłości, opiekuńczości i poświecenia dla swoich dzieci. Gdbybym mógł, obdarował bym ją życiem wiecznym. Dotknęło Ja wiele w życiu, a nigdy się nie poddała. Nigdy nie przestała walczyć o dobro dla rodziny. Oddał bym za nią życie.

Nadia &#8211; A dokładnie, Nadia Tamara Mirowska. Moja siostra której obecnościa nacieszyłem się 100 dni. Dziś miała by 5 lat. Urodzona z genetyczną wadą serca odziedziczoną po ojcu, nie wytrwała walki.Mimo wszelki starań i 3 miesięcznej walki odeszła z tego świata, pozostawiając po sobie pustke w sercu,przede wszystkim, mej Mamy. Do dziś nikt,ani nic nie jest w stanie zapełnić tego miejsca.To był dzień po którym moja Mama zgasła.

Ojciec &#8211; Kontrastując, osoba która nie zasługuje by mieć za żone tak dobrą osobę, jaką jest moja Mama. I może wielu z was pomyśli, że to glupie, że pisze o tym na forum. &#8222;Sprawy rodzinne&#8221; &#8211; jak to mówią niektórzy, powinny pozostać w rodzinie. Nigdy jednak nie potrafiłem ukrywać prawdy o moim ojcu. Człowieku do którego nie znajde w sobie nic prócz należnego szacunku. Tyran i pijak który dorobił się w latach 20&#8217; dobrych pieniędzy. Mimo 3 zawałów, 3 udarów, nadal uprzyksza życie naszej rodzinie. Zły człowiek.

Pracowitość &#8211; Moja największa wada. Cecha której nie odziedziczyłem po rodzicach, aczkolwiek robie wszystko by ją w sobie rozbudzić. Moje nauczycielki zawsze powtarzały żem bystry,ale leniwy. Ponieważ mam świetną pamięć i umysł matematyczny, przeszedłem etapy szkolne bez poświęcenia godziny na nauke. Dziś staram się pielęgnować tę cechę, aczkolwiek przychodzi mi to z ogromnym trudem.

Rodło Kwidzyn &#8211; Mój lokalny klub w którym udaje, a przynajmniej staram się udawać że uprawiam sport zwany piłką nożną.

Spartakus &#8211; Mój ulubiony bohater, czy też postać historyczna. Nie tylko uwielbiam serial stworzony przez Starz, ale także historię tego człowieka. Poświęciłem wakacje ,aby odwiedzić miejsca związane z tym przywódcą rebelii. Człowiek o nadzwyczajnych umiejętnościach który postanowiłl stawić czoła niewolnictwu w republice Rzymskiej. Trak o wielkim sercu dla swojego ludu rebeliantów, walczący o to, co należy się każdemu człowiekowi &#8211; wolność.

Transport - Rodzinny interes prowadzony od ponad 20 lat. Jest to dziedzina w której jestem życiowo doświadczony, aczkolwiek niestet nigdy jej nie darzyłem sympatią, mimo tego że przez tyle lat dawała naszej rodzinie chleb.

Uczciwość &#8211; Cecha odziedziczona po Mamie, jedna z dominujących w mej osobowości. Nigdy nie potrafiłem oszukiwać ludzi. Mimo ze wiele razy mógłbym to zrobić, wyłudzając dobra materialne, to jednak moje sumienie mi na to nie pozwala. Nigdy nie oszukałem żadnego człowieka. Jako Polak, jestem dumny z siebie.


Wiązdała &#8211; 4 lata temu na meczu o &#8216;pucharu polski&#8217; doznałem zerwania wiązadeł krzyżowych dzięki przychylności jednego z &#8216;twardych&#8217; obrońców zespołu okregówki. Największy ból fizyczny z jakim przyszło mi się zmierzyć. Po 2 latach znowu gram w piłkę. Niestety nie potrafie odzyskać dawnej formy. Jedna z bardziej dołujących sytuacji w życiu.
Nie życzę nikomu, kto kocha grać w piłkę.

X-Man &#8211; Jeżeli mowa o filmach animowanych, to właśnie te dzieło Marvela było mym ulubionym za czasów gimnazjum. Odwieczna walka mutantów, w której to szczególnie mą sympatią cieszył sie Wolverine. Dziś ze względu na miłość do postaci Marvela, jestem fanem Avengersów i wszystkiego co z tym światem związane.

Yataman - Nienawidze po prostu. Gdy słyszałem intro, dostawałem palpitacji serca. Najgłupsza bajka jaką kiedykolwiek widziałem.

Zanudzić &#8211; Mam nadzieję że dotrwaliście do końca tego sklejonego na kolanie alfabetu. Chyba najrozsądniej dobierałem składniki, patrząc na moje życiowe doświadczenia,wartości oraz plany. Mam nadzieję że nie zanudziłem. Pozdrawiam i do napisania alfabetu namawiam![/i]


"It seems today, that all You see, it's violence in movies and sex on Tv..."
"per noi altri terza stella, per voi altri terzo dito!"
Pumex pisze:Francuz (Pogba) nie ma najmniejszych szans na realną walkę o pierwszy skład.
Lucas87

Juventino
Juventino
Awatar użytkownika
Rejestracja: 13 kwietnia 2013
Posty: 2035
Rejestracja: 13 kwietnia 2013

Nieprzeczytany post 02 grudnia 2013, 12:10

cenzura [*]


ODPOWIEDZ