W ciągu wielu lat mojej edukacji wydarzyło się wiele zabawnych rzeczy, ciężko sobie wszystkie je przypomnieć. Kiedy byłem jeszcze w podstawówce, na przerwach siedziąc w klasach lubiliśmy grać w kosza gąbką do tablicy, a za kosz robiły klosze od lamp, przypominające obręcze. Niestety często gąbka zawieszała się na kloszu, więc trzeba było włazić na ławkę i ją ściągać. Pewnego razu mnie zdarzyło się zawiesić gąbkę, więc wszedłem na ławkę, a tu nagle weszła dyrektorka. Nie pamiętam co wrzasnęła wtedy, ale kiedy kilka dni później odbywał się apel, na którym kilkoro uczniów zostało zawieszonych w prawach (nie pamiętam co zrobili), dyrektorka w swojej płomiennej mowie nie omieszkała wspomnieć tamtego wydarzenia. Powiedziała mniej więcej tak: "to co się wyrabia w tej szkole, przechodzi wszelkie granice, ostatnio nawet wchodzę do klasy, a tam na łąwce stoi wzorowy uczeń" :lol:
Kolegów też miałem zdolnych, jeden wyjątkowo. Raz wiercił w gabinecie wice-dyrektorki dziurę na jakiś kołek i przewiercił się do sąsiadującej klasy matematycznej. Innym razem ulepił na polskim dużą kulę z żelatyny (nie wiem czy teraz takie wynalazki jeszcze sprzedają, jeżeli nie to spieszę z wyjaśnieniem, że to była taka galaterowata kulka, lepiąca się do wszystkiego) i wyrzucił ją do góry. Przylepiło się to do sufitu i zawisło, w tym momencie weszła nauczycielka, doszła do tablicy, odwróciła się w naszym kierunku i wtedy kula spadła, pozostawiając wielką plamę na białym suficie. Jak wychodziłem z podstawówki, to ta plama jeszcze tam była.
Kiedyś chodziłem też na kółko techniczne, gdzie przygotowywaliśmy się do olimpiady z techniki. Kółko odbywało się wieczorami, akurat wtedy leciał jakiś serial, zdaje się "MacGyver." W każdym razie zawsze kończyliśmy tak, że na styk zdążaliśmy na niego, a oczywiście musieliśmy obejrzeć każdy odcinek. Raz jednak kółko się przedłużało, bo facetka wymyślała "w domu zróbcie to i jeszcze to, i może tamto". I tak wylicza, my już nie możemy wytrzymać, w pewnym momencie kolega (inny już) wyparował do niej "streszczaj się bo nie mamy czasu". Kółko się oczywiście natychmiast skończyło, bo babka powiedziała, że nie będzie z nami już rozmawiała, kiedy my płaczemy ze śmiechu pod ławkami, a kolega dostał opierdziel i kazała mu przyjść z tatą. Kilka dni później jechaliśmy do Częstochowy już na tą olimpiadę, a że do tego czasu kolega nie przyszedł z tatą, to ona powiedziała, żeby jego tata przyszedł na przystanek. Kiedy przyszedłem na przystanek, stał już tam ten kolega, a chwilę później przyszła nauczycielka. Chyba zapomniała, że miał przyjść z ojcem, bo nic się nie odzywała. Kiedy wsiedliśmy do autobusu i drzwi się zamknęły, a staliśmy na końcu, kolega powiedział do niej, pokazując przez tylną szybę samochód stojący obok przystanku: "proszę pani, tam jest mój tata, tak jak pani kazała". Tym samym przegiął pałę :lol:
Kiedy poszedłem do liceum, szybko okazało się, że moja 1 "a", ten profil matematyczno-fizyczny, który zawsze przynosił chwałę całemu liceum, jest najgorszą klasą w szkole. Już na raidzie pierwszoklasistów dyrekorka się na nas poznała. Ponieważ mieliśmy się za coś przebrać i do końca nie byliśmy zdecydowani za co się przebierzemy, więc każdy coś przyniósł. Jeden kumpel przyniósł maskę gazową, inny rosyjską czapkę uszatkę. Gdy było już po imprezie i wszyscy się rozchodzili, a nam się nudziło (a zapomniałbym, wcześniej zaśpiewaliśmy własnej roboty piosenkę o naszej szkole, pod melodię "Stokrotki": "Gdzie przystaje trzynastka, rozsiewa brud i smród, tam stoi nasza szkoła, nazywa się Traugutt" :-D ), kumpel znalazł pustą butelkę po jabolu. Usiadł, założył maskę, przed sobą położył czapkę i butelkę, a obok kartkę "zbieram na więcej". Akurat przechodziła dyrektorka. Pytanie było jedno: "co to za klasa?" :-D
Potem było już tylko gorzej (czyt. zabawniej). Raz na półpiętrze czekaliśmy na PO i była tam gaśnica. Podszedł do niej kumpel i mówi: "stara jakaś, pewnie nie działa". I zaczął czytać co jest napisane na etykiecie: "nacisnąć uchwyt (nacisnął lekko), poczekać 10 sekund (tutaj policzył do 10)... i nic się nie dzieje, popsute...". Odwrócił się i zaczął odchodzić, kiedy gaśnica wybuchła. Całe półpiętro białe.
Niedługo potem inny kolega stał się sprawcą innej afery. Siedzieliśmy sobie na świetlicy, ta była dość duża i przez jej połowę na całą wysokość i szerokość przebiegały szklane, takie łąmane rozsuwane drzwi. Siedzieliśmy przed nimi i graliśmy w karty. Kolega wchodzi na świetlicę i jak to często robiliśmy rzuca plecakiem po ziemi w kierunku stołu. Rzucił trochę za mocno. Jedna szyba poszła :-D
Ktoś wspomniał o koceniu. U nas w liceum pierwszy rocznik, który wyszedł z gimnazjum, był jakoś wyjątkowo niewysoki. Wyglądało to jak wczesna podstawówka. Jeden kot był wyjątkowo mały, tak kilku kolegów zmieściło go do szafki. A że akurat pojawił się dyrektor, wszyscy zwiali. Dyrektor podszedł do szafki i pyta się: "co tam robisz?". Na co on: "Chciałem sprawdzić, czy się zmieszczę." :lol:
Jeszcze słowo o piciu w szkole i już kończę. Było takich kilka dni, gdy jeden kolega codziennie przynosił do szkoły butelkę wina truskawkowego domowej roboty. Piliśmy je w boksach. Raz jedna butelka wyleciał mu przy wyciąganiu z plecaka. Waliło niesamowicie, a akurat nasz boks sąsiadował ze sklepikiem. Znowu było, że klasa "a" niedobra :-D
W jeden dzień chłopaka dziewczyny kupiły nam po Kinder Niespodziance. Pobawiliśmy się i schowaliśmy. Na którejś z późniejszych lekcji okazało się, że jeden kumpel ma też urodziny i przyniósł flachę. Akurat facetka wyszła, więc była możliwość popicia sobie. Problem był taki, że nie było w czym. I nagle ktoś wpadł na pomysł, że przecież mamy... kapsułki z Kinder Niespodzianek! Smakowało to okropnie, ale co tam
Uff ale się rozpisałem. Wracam do roboty, bo mnie Martin zabije, że się obijam. Chyba GG padło, więc nie może mnie poganiać :-D