Mój pierwszy kontakt z futbolem miał miejsce podczas Mundialu w Stanach Zjednoczonych w 1994 roku. Miałem wtedy 8 lat i byłem pod wielkim wrażeniem fenomenu piłkarskich MŚ. Pierwszym meczem jaki ujrzałem było ćwierćfinałowe spotkanie Brazylijczyków z Holendrami. Cudowna bramka Bebeto i tzw. 'kołyska' znamienująca narodziny dziecka jednego z piłkarzy, wywołała w moim sercu takież same narodziny fascynacji futbolem. To był cudowny mecz, znakomita walka do końca Pomarańczowych z Berkampem na czele, którą ostatecznie wygrali Canarinhios z wielkim Romario. Tym samym, żółtki

, stali się moimi faworytami. Następnie finał. Obydwa mecze oglądałem w towarzystwie mojego ojca, który przejawiał ogromne uwielbienie dla drużyn europejskich. Tak jak wcześniej kibicował Holendrom, tak też teraz stawiał na 'Błękitnych'. Ostatecznie, to ja wytypowałem zwycięzce

, lecz dramat Baggio o wiele bardziej przykuł moją uwagę, zrozumiałem, jak bolesne musi być minięcie się o włos, z pucharem, który wzniósł Dunga. Ból wyzwalał we mnie większe emocje, które zawsze były u mnie na pierwszym miejscu.
Fascynacja turniejem, nie przełożyła się jednak na europejskie rozgrywki ligowe. Ogólnie to chyba przez to, że byłem bardzo z amerykanizowanym dzieckiem

. Może przez fakt, że osoba, którą wówczas najbardziej kochałem - dziadek, gdy miałem 3 latka, wyjechał do Stanów. Utożsamiałem się więc z tym krajem i chyba dlatego wybierałem koszykówkę, hę, a konkretnie NBA.
Piłka miała dla mnie zawsze znaczenie, typowo patriotyczne. A z tego względu, że naszym piłkarzom miła była jedynie krytyka, nie próbowałem nawet się nią interesować. Do czasu

, albowiem Paweł Janas ze swoją Legią sprawił, że na nowo coś zaiskrzyło w moim futbolowym sercu. Kibicowałem Wojskowym od samej rundy wstępnej sezonu 1995/96. Tak też bardzo przeżyłem 0:3 w Atenach z Koniczynkami, a zwłaszcza, kiedy pogromcą Mistrzów Polski okazał się Gucio Warzycha. Do tej edycji wróciłem dopiero w samym finale, pomiędzy Ajaxem i Juve

. Wiedziałem, że zdecydowanymi faworytami są gracze z Holandii, w końcu to Rijkarda i jego kolegów wznoszących Puchar Marzeń, widywałem przy każdym rozpoczynającym się odcinku z serii 'Liga Mistrzów, a raczej Legia'

Oprawa Ligi Mistrzów w tv, zawsze robiła na mnie ogromne wrażenie. Wygrali Włosi, Błękitini

, rodacy teżsamej przegranej ekipy z Mundialu w USA. Bóg pozwolił im się odegrać, a kapitalne interwencje Peruzziego i ta niepohamowana furia radości, dziwnie mi sprzyjała

. Miał to być przedsmak tego co miało nas czekać w Anglii, podczas odbywających się tam Euro96'. Znowu miałem wrażenie, że czeka mnie kolejny Wielki turniej piłkarski. I nie pomyliłem się. Historia lubi sę powtarzać. Bo o to płacz Baggio, powtórzył Gianfranco Zola, kiedy nie wykorzystał karnego w spotkaniu z Rosją, mecz zakończył się wynikiem bezbramkowym, a Włosi zwijali walizki już po fazie grupowej. Było mi smutno z tego powodu, spodziewałem się w końcu, że zajdą bardzo daleko. Moimi faworytami stali się więc Francuzi, głównie z powodu Youri'ego Djorkaeffa, który był dla mnie zdecydowanie numer uno

. Im również sprzyjało szczęście w konfrontacji z Pomarańczowymi(vel Ajax-Juve), i po serii rzutów karnych odprawili Van Der Sara i spółkę. Tak jak w Rzymie rozpaczał Davids, teraz swój smutek przeżywał Seedorf. Bambusy z dredami

, byli niezwykle charakterystyczni. Jednak najlepsze emocje przeżyłem podczas meczów półfinałowych. Marzyłem, że dojdzie do finału Anglia-Francja, jednak stało sie zupełnie na odwrót. Obydwie te jedenastki odpadły po rzutach karnych, odpowiednio z Czechami i ze znienawidzonymi przeze mnie, Niemcami. Wtedy jednak piłka nożna stała się moją pasją i od tamtej pory na bierząco śledziłem wszystkie rozgrywki na poszczególnych szczeblach.
Z wielkich aren powrót do polskiego realizmu

. A tam, Widzew Łódź, walczący o uczestnictwo w LM. Spotkanie w Kopenhadze, kiedy ze stanu 0:3, Łodzianie doprowadzili do 2:3 wciąż pozostaje w mojej pamięci. Niebywały spektakl, uwieńczony kolejnym sukcesem w postaci awansu do tej elitarnej Ligi Mistrzów, która tym razem, zaczynała się cieszącymi się piłkarzami Juventusu

, którzy występowali w glorii obrońców trofeum. W wieku lat 12 żyję się marzeniami i nie inaczej, jak odebranie tego trofeum Włochom było jednym z nich. Jedną z bramek zdobył wówczas Marek Citko, ten sam, który kilka dni póżniej w 4 minucie zaszokował całe Wembley, jak i później uratował resztki honoru w Dortmundzie, w potyczce z Borussią. Okazało się, że radość z faktu awansu, nie miała swojej historii. Atletico Madryt i BVB były zdecydowanie mocniejszymi drużynami od Widzewa, a kiedy w Bukareszcie Steaua wygrała po samobójczym trafieniu jednego z widzewiaków, straciłem resztki nadziei na wielki futbol w wykonaniu Polaków

. Później nastąpił niespodziewany zryw, pierwsze zwycięstwo ze Steuą 2:0 po kapitalnym spotkaniu, nadzieje odżyły

. No i ten feralny mecz z 5 kolejki z Borussią. Szanse dawało nam tylko zwycięsywo. Mecz zaczął się fatalnie, już na samym początku straciliśmy bramkę. Jednak nie minęła dłuższa chwila, a z 0:1 zrobiło się 2:1, dzięki cudownym bramkom Dembińskiego. Miało to ogromne znaczenie, gdyż BVB to był aktualny Mistrz Niemiec, tak więc walka na śmierć i życie zaistna. Niestety, pech chciał, ze Niemcy wyrównali i w dosyć szczęśliwych okolicznościach zdobyli punkt, który pogrzebał szansę Widzewa. Zaprzysięgłem zemstę na Niemcach, którzy wyeliminowali mi Anglię na Euro, a teraz Widzew

. Jakby tego było mało, zawiodła również nasza reprezentacja, która najpierw nie potrafiła wygrać z Włochami w Chorzowie, aby potem doznać sromotnej porażki w Neapolu 0:3. A najważniejszym momentem, było wejście i natychmiastowy gol pana, który tak bardzo rozpaczał 3 lata wczęsniej, chodzi mi tu oczywiście, o wielkiego Roberto Baggio. Miałem wtedy dziwne uczucia, albowiem widziałem klęske kadry, a mimo wszystko byłem oczarowany grą Italli, publiki neapolitańskiej i ich uwielbienia dla idoli, a konkretnie dla tego geniusza, który tego pamiętnego dnia w Pasadenie, był chyba najsmutniejszym człowiekiem na Ziemi.
Tak też, z coraz większą uwagą śledziłem włoski futbol. Trwająca Liga Mistrzów, już bez Widzewa była nad wyraz, ekscytująca. Kapitalne dwumecze Ajaxu z Atletico (pogromcą Widzewa). Nowy stadion, ArenaA i wielki Ajax, u siebie ledwie zremisował 1:1 z hiszpanami. W rewanżu więc, w Madrycie zdarzyć się mogło dosłownie wszystko. I tak, w istocie było. Mordercza walka, przy stanie 1:1 karny dla Atletico, i ten sam Van Der Sar, który przegrywał karne to wpierw z Juve, poźniej z Trójkolorowymi na Euro, wybawił Ajax od porażki. Doszło do dogrywki, która ostatecznie Ajax wygrał 3:2, kapitalny gol Banabgidy. To była piłka, której próżno teraz szukać

. Półfinał Ajax miał grać z Juve, a więc Wielki Rewanż. Kibicowałem Ajaxowi.. lecz oni mnie zawiedli, w Amsterdamie stać ich było jedynie na bramkę kontaktową w końcówce 1:2, a na Delle Alpi Juventus zorganizował im prawdziwą rzeź. Pogrom, 4:1, cudowny Zidane z tej mojej ulubionej francuskiej kadry

. I finał, który miał jedynego faworyta. Mistrzowie Włoch wydawali się drużyną nie do pokonania, byli obrońcami trofeum oraz faworytami następnego finału. Borussia wydawala się przy nich kopciuszkiem. Błękitne barwy znamienowały siłę, lecz nie wystarczyły. Po pierwszej połowie, przy stanie 0:2 byłem w szoku. Myślałem, Niemcy? Ci sami, których Widzew o mało co nie przysporzył o zawał serca? oni prowadzą z tymi Największymi, pogromcami Ajaxu? niesłychane. Po przerwie na boisku pojawił się Alessandro Del Piero, podobnoż, książe ekipy, cudotwórca, ukochany zawodnik 'Starej Damy'. Włosi pokazali niebywały charakter na początku tej drugiej połowy, stawałem się coraz bardziej spokojniejszy, a kiedy Boksic wyłożył piłkę Alexowi, a ten piętą! umieścił ją w siatce, nagle wezbrała się w moim sercu tak niepojęta radość, iż chyba w tym momencie zrozumiałem, że Juve stanie się dla mnie czymś więcej, a ten chłopak wysunie się na piedestał w moim rankingu. Ten płacz Conte, i reszty, był czymś znajomym, utwierdził mnie w przekonaniu, że ci zawodnicy kochają to co robią, że pomimo swojej wielkości, są nieszczęśliwi. Tak się zaczęło.
Pożniej pamiętam już kazdy sezon, każdy mecz w Lidze Mistrzów BiancoNerich. Klub, który buduje w dalszym ciągu historię. Pamiętam łzy po golu Mijatovica z Realu w 98' roku, łzy po golu Cole'a z Manchesteru w 99' roku, zniechęcenie po bramce Calori'ego z Perugii w 2000 roku, szok piątkowego poranku, kiedy to ujrzałem w telegazecie 0:4 w Vigo, niefart z Romą rok później (2:2), jak też niezrozumiałe 1:3 z Hamburgerem SV w LM uwieńczone dwiema czerwonymi kartkami, jak też pokorne przyjęcie porażki z Milanem, tej feralnej nocy na Old Trafford. Były to bolesne niepowodzenia, jednak ich plusem jest to, że gra toczyła się zawsze o wielką stawkę. Wszakże oprócz tego, była cała masa tych przyjemniejszych chwil, którymi obdzielają nas niemal w każdym weekendzie podczas spotkań Serie A. Wiele razy przecież sprzyjało nam szczęście, awans do 1/4 LM w 98'roku po 1:0 z MU(86' minuta-Inzaghi), wygrana Galaty z Atheltic 1:0 rok później, która dała nam awans do 1/4 LM znowóż, kuchennymi drzwiami, bramka Tudora w ostatnich minutach na 3:2 w dreszczowcu z hiszpańskim Deportivo, które to również dało nam awans do 1/4 LM, no i te Lazio w Rzymie w pojedynku z Interem zapewniające nam po 4 latach Scudetto. Najwięcej jest uczucia dumy, która towarzyszyła mi podczas pojedynku z Dynamem Kijów w 98' roku 4:1, na wypełniony po brzegi kolosie ukraińskim, kapitalna seria Del Piero w półfinale z Monaco 4:1, cudowna postawa na Old Trafford, gdzie przez większość mecu utrzymywaliśmy prowadzenie nad gigantem ówczesnym z Manchesteru 1:1, który był zdecydowanym faworytem i ten pierwszy kwadrans na Delle Alpi (2:0), jak po bramce Alexa wyszliśmy na prowadzenie z Romą 2:1 stawiając ich sobie na widelcu, czy wreszcie dwa Scudetta i te pojedynki z Barceloną i Realem Madryt. Miejmy nadzieję, że w środę również zapiszemy kolejną kartę, eliminując Liverpool. A następnie? mecz sezonu, Juve-Chelsea. Wierzę w to, że będziemy mieli okazję emocjonowac się tym szlagierem, z dobrym skutkiem

.