Nie związanie Juventusem, ale wywiad z Marcello Lippim chyba każdy chętnie przeczyta
Wielka włoska rodzina
Moją jedyną filozofią jest to, że trzeba strzelać bramki. Jak najwięcej. Bardzo się denerwuję, gdy ciągle słyszę, że Włosi nadal murują bramkę - mówi Marcello Lippi
Rz: Jak się pan czuje w roli najelegantszego trenera świata?
Marcello Lippi: Na mecze ubieram się elegancko, bo futbol to dla mnie święto, ale nie przesadzajmy. W lidze pojawił się przecież jeszcze elegantszy trener - Roberto Mancini (Inter Mediolan - p.k.), i musiałem się przenieść do wyższej kategorii wiekowej, trenerów reprezentacji. Zresztą już był najwyższy czas. Lata lecą, choć tak naprawdę nie czuję się stary. Dużo się ruszam, dbam o dietę. W Viareggio często gram z przyjaciółmi w piłkę. Mamy jednak zasadę, że żaden z zawodników nie może mieć mniej niż 45 lat, bo za młodszymi trudno nadążyć.
Zawsze chciał pan być trenerem?
Grałem jako libero. Rozdzielałem piłki, starałem się jak w szachach przewidzieć kilka ruchów naprzód, szukać jakichś nieszablonowych rozwiązań, zaskoczyć przeciwnika. I często wydawało mi się, że koledzy nie biegną tam, gdzie powinni. Chyba byłem trochę nieznośny, bo ciągle pytałem trenerów na odprawach, dlaczego tak, a może by inaczej. Czułem się trochę trenerem już jako piłkarz.
Jakie miał pan trenerskie wzory?
Fulvio Bernardini, a potem Enzo Bearzot. Pamiętam świetnie baty, jakie nam spuściliście w Niemczech w 1974 roku. Graliście świetnie, szybko, nowocześnie. Prawie jak Holandia. Po tej klęsce reprezentację objął Bernardini, wyrzucił catenaccio na śmietnik i zaczął budować drużynę, wzorując się na Holandii i na Polsce. Potem pałeczkę przejął Bearzot i zostaliśmy mistrzami świata. To byli wspaniali ludzie. Odważni, nieszablonowi.
Czy ma pan jakąś filozofię futbolową?
Moją jedyną filozofią jest to, że trzeba strzelać bramki. Jak najwięcej. Bardzo się denerwuję, gdy ciągle słyszę, że Włosi nadal murują bramkę. Kiedy tylko włoskie drużyny zostają zepchnięte do defensywy, to zaraz wszyscy mówią: catenaccio. A to po prostu wynika z tego, że przeciwnicy nas ograli, zabiegali, że to oni nas zgnietli. Powinien pan zobaczyć trening mojej kadry, ćwiczymy atak z udziałem 6 - 7 graczy i taki futbol chcemy narzucić przeciwnikom. Chodzi tylko o to, żeby się udało. Dlatego stosunkowo mało obchodzi mnie, jak gra przeciwnik. Oczywiście, że trzeba wiedzieć o nim wszystko. Ale nigdy nie ustawiam drużyny "pod przeciwnika". Z klubów, które trenowałem, wyniosłem przekonanie, że drużyna musi być jak zgrana i wspierająca się w kłopotach tradycyjna włoska rodzina. Bez tego trudno o sukces. Tę familiarność chyba udało mi się wprowadzić w reprezentacji.
Ale z Robertem Baggio jakoś nie szło. Ani w Juve, ani w Interze...
On był zawsze z jakiejś innej rodziny.
Czy pana filozofia piłkarska przekłada się na konkretne schematy? Na przykład pana kolega Sven Goran Eriksson ustawia reprezentację Anglii w schemacie 4-4-2...
On ma i łatwiej, i trudniej, bo w Anglii wszyscy grają tak samo i Sven tylko wymienia klocki w układance. Piłkarze wiedzą, jak mają grać, bo tak samo grają w klubach. Natomiast u nas Juve gra inaczej, Milan inaczej, a Inter czy Roma jeszcze inaczej. Moja rola jako selekcjonera polega na wybraniu najlepszych piłkarzy, jakich mamy, stworzeniu z nich zespołu, który najlepiej wykorzysta ich wielkie, indywidualne możliwości. Bo piłkarzy mam naprawdę świetnych. Nie mogę tych indywidualności wtłoczyć w precyzyjny schemat. Na przykład z Francesco Tottim drużyna gra inaczej, starając się do maksimum wykorzystać jego ogromny talent. Nie mamy drugiego Tottiego, więc bez niego trzeba grać inaczej. Jestem przeciwnikiem wszelkich schematów, bo pętają rozum i nogi piłkarzy.
Jak ważny dla pana jest Totti?
Tak ważny, że co kilka dni dzwonię, by zapytać, jak się czuje. To jeden z najlepszych piłkarzy na świecie. Jak Ronaldinho czy Lionel Messi.
Na co pan liczy w Niemczech?
Żyję w kraju, w którym futbol jest drugą religią. Tego nie ma nigdzie indziej. To jest nienormalne. Piłkarze są pod ogromną presją. Liczy się tylko zwycięstwo. W innych krajach wszyscy byliby dumni: w 1990 roku trzecie miejsce, w 1994 finał, w 2000 piętnaście sekund dzieliło nas od mistrzostwa Europy. A Włosi uważają to za porażki! Faworytami są jak zwykle Brazylijczycy, apotem jest grupa kilku drużyn: Argentyna, Anglia, Francja, Holandia, Niemcy i my. Marzeniem byłby finał z Brazylią.
Oglądał pan ostatnio Polskę w akcji?
Nie macie dziś takich graczy jak Deyna, Lato czy Boniek, bo bym o nich słyszał. Na razie przyglądamy się tym, z którymi jesteśmy w grupie: USA, Czechy i Ghana. To bardzo groźna grupa. Czesi są świetni, Ghana też, choć w Pucharze Afryki się nie spisała. Ale grała bez kilku najlepszych. Amerykanie są na ciągłym zgrupowaniu i mogą być groźni. Widziałem ich ostatni mecz z Polską w jakichś syberyjskich warunkach. Na pewno nie zasłużyliście na porażkę. Trenera Pawła Janasa nie znam, ale pamiętam go jako bardzo dobrego piłkarza.
Czy nie boi się pan, że piłkarze po trudnym sezonie europejskich pucharów będą wyczerpani?
Na razie to ja jestem wyczerpany takimi pytaniami. Dobrze wytrenowani młodzi ludzie w wieku 25 - 30 lat po kilku tygodniach aktywnego relaksu, bo tak wyglądać będzie moje zgrupowanie przed MŚ, powinni być w najwyższej formie i fruwać nad murawą. Niech pan zauważy, że wyczerpaniem i stresem tłumaczą się tylko przegrani. Jeśliby przyszło wracać z Niemiec w roli pokonanych, na pewno nie tym tłumaczyłbym porażkę.
Rasizm w futbolu?
Ohyda i głupota. Pięć lat temu na murze przy drodze do Viareggio ktoś napisał: "Jest tylko jedna rasa, rasa ludzka". To jest moje motto. Gdzieś potem przeczytałem, że to Einstein powiedział.
Rozmawiał w Rzymie Piotr Kowalczuk
źródło
Pozdrawiam