: 07 marca 2016, 23:30
Witam wszystkich serdecznie z okazji zbliżającego się wielkimi krokami rewanżowego spotkania z Bayernem, pokusiłem się o porównanie obecnych trenerów Juventusu i Bayernu w formie artykułu. Poniżej jego pierwsza część - "Zręczny pragmatyk kontra charyzmatyczny idealista", w której spróbowałem odpowiedzieć na pytania:
Jak na tle Pepa Guardioli wypada trener Juventusu, Max Allegri? Jakie są mocne i słabe strony obu szkoleniowców i prowadzonych przez nich drużyn? Który z nich w większym stopniu odcisnął swoje piętno na prowadzonym zespole? Jak wykorzystali okazję na przebudowę drużyny, otrzymanej odpowiednio w 2013 (Pep) i 2014 (Max) roku po cieszących się miłością i szacunkiem kibiców poprzednikach? Jak zmienili się zawodnicy Bayernu pod okiem charyzmatycznego Hiszpana - kto zyskał, a kto stracił na jego zatrudnieniu?
Zapraszam do lektury
Zręczny pragmatyk kontra charyzmatyczny idealista
Pep i Max - ogień i woda. Z jednej strony ekscentryczny guru swojej wersji futbolu, tytan pracy i perfekcjonista, próbujący na każdym kroku usprawnić styl stosowany od początku trenerskiej kariery. Z drugiej - Allegri, słynący z doskonałego trenerskiego nosa, reagowania z refleksem godnym Buffona, doświadczeniem starego wygi i wielkim wyczuciem na zmianę boiskowej sytuacji, a przy tym skłonny do przesadnej - jak w I połowie meczu z Bayernem - ostrożności i czasami zbyt mocno wierzący w możliwości swoich rezerwowych - co pokazał rewanżowy, przegrany w regulaminowym czasie gry 0:3 pojedynek z Interem w półfinale tegorocznego Pucharu Włoch. Guardiola ma za sobą bogatą i obfitującą w sukcesy piłkarską karierę, w trakcie której miał okazję pracować z wybitnymi specjalistami w trenerskim fachu i zwiedzić kawał piłkarskiego świata - opiekun Starej Damy występował tylko we Włoszech. Obaj byli pomocnikami - o ile Max Allegri potrafił tylko w swoim pierwszym "pełnym" sezonie w Serie A w barwach Pescary zanotować 12 ligowych trafień, o tyle Pep w ciągu 11 sezonów spędzonych w Barcelonie, uważanej w pierwszej połowie lat '90 za Dream Team, najmocniejszą ekipę w Europie i punkt odniesienia dla reszty piłkarskiego świata, zdołał łącznie ustrzelić zaledwie sześć ligowych i tyle samo pucharowych bramek: trudno się dziwić, w końcu inni w Barcelonie Cruyffa i van Gaala odpowiadali za ofensywę - od nazwisk boiskowych kolegów Guardioli: Romario, Ronaldo, Rivaldo, Laudrupa, Figo, Salinasa, Kluiverta, Luisa Enrique czy Stoiczkowa może zakręcić się w głowie. Pep miał głównie podawać, rozpoczynać akcję - i na tym wręcz maniakalnie koncentruje się od początku także jako trener, tego uczy swoich podopiecznych w pierwszej kolejności.
Allegri nie budzi tak skrajnych emocji jak wizjoner z Santpedor w środkowej Katalonii - nie dorównuje też Hiszpanowi w natężeniu eksperymentów. Guardiola w glorii zbawcy i mesjasza tiki-taki przejął sprawną, niemiecką maszynę, która miała u stóp piłkarską Europę - i nie dorównał wielkiemu poprzednikowi. Allegri zaczynał jako wróg numer 1 tifosich Juve - i nim minął rok, zaskarbił sobie ich uznanie i szacunek, osiągając i prezentując więcej, niż się po nim spodziewano. Guardiolę czeka w rewanżu trudny egzamin - jeśli go obleje, Carlo Ancelotti może zawitać do stolicy Bawarii szybciej, niż myślał. Jakie atuty posiadają obaj szkoleniowcy? Który z nich lepiej wykorzystał ostatnie okienka transferowe? Po której stronie Alp w połowie marca zapanuje radość z awansu do ćwierćfinału? Ten mecz powinien zdarzyć się później, ale poprzeczka, w którą uderzył w meczu z Sevillą Paulo Dybala i słodka zemsta Fernando Llorente na byłym pracodawcy nie pozwoliły nam wygrać grupy, a w konsekwencji uniknąć Bayernu. Moim zdaniem to dobrze - trzeba mierzyć ku najlepszym i konfrontować się z nimi jak najczęściej - a jeśli spadać, to z wysokiego konia.
Herr Tinkermann
"Koń, jaki jest - każdy widzi". Jaki jest Guardiola? Zdaniem jego samego - jest jak kobieta. Potrafi robić dwie rzeczy jednocześnie i mieć obie pod kontrolą. Hiszpan lubi kombinować, analizować grę rywala godzinami, by przedstawić zespołowi możliwie perfekcyjny sposób na pokonanie i - co dla Pepa równie ważne - zdominowanie przeciwnika. Jednak w ten sposób niezmordowany Tinkerman pozbywa się jednego z najważniejszych walorów dobrego planu: prostoty. Oczywiście, Guardiola trenuje wybitnych i ambitnych, wymagających piłkarzy, ale dobry menedżer powinien w równej mierze kierować poczynaniami zawodników, co nie przeszkadzać im i nie odbierać swobody, której często potrzebują, by cieszyć się grą i robić swoje. Tymczasem za kadencji hiszpańskiego wizjonera stolicę Bawarii opuścili piłkarze tej miary, co Toni Kroos, Mario Mandžukić czy Bastian Schweinsteiger - wszyscy zasłużeni dla klubu i mający swoje zdanie, choć podporządkowujący całkowicie swoją grę dobru drużyny. We trójkę razem wzięci i każdy z osobna - piłkarze świetni, dla trenera umiejącego wykorzystać ich umiejętności - bezcenni. Niestety dla nich i dla boiskowej dynamiki Die Roten, Guardiola ma najwyraźniej problem z pomocnikami lubiącymi szybką, nieraz improwizowaną grę, tak odmienną od powtarzanych do znudzenia schematów, którymi raczy podopiecznych Hiszpan przed każdym spotkaniem. Gra Schweinsteigera zawsze była pełna żywiołowości i niespożytej energii, nieustępliwa i zadziorna, a ile razy strzelał z dystansu na bramkę Juve łącznie w 2009 i 2013 roku - jeden Buffon wie. Vidal nie jest jeszcze dla Bayernu ani w połowie tym, kim był przez tyle lat Basti - mimo, że jak w ostatnim meczu z BVB Chilijczyk coraz aktywniej i ciężej pracuje na całej długości boiska, przy tym częściej niż choćby w pierwszym meczu z Juve zapędzając się w pole karne przeciwnika. Thiago to również inny typ piłkarza: o ile technicznie przewyższa Schweinsteigera i do drugiej linii dowolnej (poza może Atletico Madryt) drużyny z półwyspu Iberyjskiego pasowałby lepiej, o tyle cechami wolicjonalnymi, doświadczeniem, siłą fizyczną i wykonywaną w defensywie pracą Bastian bije na głowę urodzonego we Włoszech Brazylijczyka z hiszpańskim paszportem. Odejście tego kalibru piłkarza, który spędził w Monachium całą karierę to wielka strata - Schweini okazał się kolejną ofiarą "hiszpańskiej rewolucji", w której Thiago miał - poza imponującą techniką - jeszcze jedną przewagę: doskonale rozumiał sposób myślenia Guardioli.
Pep w stolicy Bawarii po raz pierwszy w trenerskiej karierze zetknął się z sytuacją, w której jego pomysły nie były traktowane jak objawienie, a preferowany styl jak religia. W Katalonii był wśród swoich, tutaj miał dwa wyjścia: zaadaptować się albo wymusić na piłkarzach realizację swojej wizji. W jakimś stopniu dwa lata porażek w Champions League zmieniły podejście Pepa i obecnie - szczególnie ostatnio - widać nareszcie cień realizmu w jego sposobie patrzenia na prowadzony zespół, ale niestety dla Die Roten, zanim do Pepa dotarło, że w Niemczech nie wszyscy będą cały czas tańczyć tak, jak im zagra, drużyna została poważnie osłabiona - ze zgranego, twardego, agresywnego w pressingu i nieprzewidywalnego w prowadzeniu gry, perfekcyjnego w każdym aspekcie bawarskiego środka pola czasów Heynckesa nie zostało dziś wiele. Tempo gry FCB znacząco spadło na skutek notorycznego "uspokajania", spowalniania akcji w drugiej linii - próżno dziś szukać w Bayernie energii i zadziorności sprzed trzech lat. Jak napisał po pierwszym spotkaniu kacek_: "Bayern generalnie nic wielkiego nie pokazuje. Guardiola nie wyciągnął zza meblościanki tajnego schematu, grają jak zawsze. Argumenty Bawarczykow w pierwszej połowie wynikały tylko i wyłącznie z naszej impotencji". Obrona po bawarsku polega obecnie głównie na odsuwaniu zagrożenia jak najdalej od własnej bramki poprzez wysoki pressing, jak najdłuższym utrzymywaniu się przy piłce, a w razie straty - chaotycznych powrotach. Przyjęta przez Guardiolę w obecnej sytuacji kadrowej strategia obrony to ustawione najwyżej jak się da sito w porównaniu do solidnego muru, stworzonego w Turynie przez Antonio Conte, który stara się jedynie uelastyczniać jego następca - problem pojawia się tylko wtedy, gdy jesteśmy ustawieni zbyt nisko i dajemy się zgnieść tak, jak w pierwszej połowie zakończonego remisowym wynikiem meczu z mistrzami Niemiec. Wystarczyło Bawarczyków nacisnąć i zaczynali się gubić - pierwszy skuteczny, wysoki pressing Juve miał miejsce w 11. minucie lutowego spotkania i od razu przyniósł efekty w postaci nieudanego wznowienia gry przez naciskanego Neuera, przechwytu Pogby chwilę później i niewykorzystanej niestety przez Mandžukicia okazji. Juve rosło w trakcie meczu, momentami w końcówce przypominając Bayern z pierwszej części spotkania: zapędzaliśmy Bawarczyków w ich szesnastkę podobnie jak oni nas przed przerwą. Przed trzema laty nie byłoby to możliwe.
Jupp Heynckes prowadził do boju zawodników, którzy po dwóch przegranych finałach Champions League mieli wiele do udowodnienia - Guardiola nie umie w kluczowych momentach wykrzesać ze swoich podopiecznych tej iskry, która często decyduje o losach rywalizacji z przeciwnikami, którzy nie przestraszą się samych nazwisk piłkarzy Bayernu. Stosowany przez Hiszpana niezwykle wysoki pressing pozornie oddala niebezpieczeństwo od własnej bramki - jednak przy szybkich kontratakach rywala stoperzy FCB zostają zwykle sami z napastnikami przeciwnika (stąd - jak w pierwszym meczu - cofanie Vidala aż we własne pole karne), a w miejsce przemyślanego, zorganizowanego kontrpressingu Juppa i odpowiedzialnej gry pary wingbacków otrzymujemy obecnie na flankach mistrzów Niemiec chaotyczne powroty i paniczne, nieraz rozpaczliwe próby przerywania akcji - chyba, że piłkę udaje im się odzyskać zaraz po stracie, jednak z upływem czasu jest to coraz trudniejsze, co pokazała druga połowa starcia na Juventus Stadium. Wygląda to tak, jakby podopieczni Guardioli byli do tego stopnia przywiązani - i przyuczeni przez hiszpańskiego mistrza - do posiadania piłki i gry piłką, że bez niej tracą pewność siebie - jeśli nie odzyskają piłki od razu po stracie, panikują, popełniają błąd za błędem, notorycznie spóźnieni i źle ustawieni robią wrażenie, jakby grunt usuwał im się spod nóg. Oczywiście, można to też zrzucić na karb ciągłej rotacji w defensywie i licznych kontuzji. Tak czy inaczej, odwrotnie niż w budowanym mądrze - od tyłu - Juventusie, defensywa obecnego Bayernu to zdecydowanie jego najsłabsza formacja.
Przerabianie mierzącego 176 cm, nieopierzonego, zaledwie 21-letniego Kimmicha na środkowego obrońcę dobrze obrazuje skalę problemów, z jakimi zmagają się Bawarczycy - Pep z konieczności usiłuje powtórzyć manewr zastosowany w Barcelonie z piłkarzem o podobnej posturze, Javierem Mascherano - tak jak Kimmich, naturalnym środkowym pomocnikiem. Argentyńczyk przychodząc do Barcy był już jednak graczem doświadczonym, podczas gdy wychowanek VfB Stuttgart nie dostał nigdy szansy na pokazanie się w pierwszym składzie ekipy ze stolicy Badenii-Wirtembergii: występował dotąd jedynie na zapleczu niemieckiej ekstraklasy i w trzeciej lidze, broniąc barw RB Lipsk. Dla porównania najmłodszy obrońca Juventusu, Daniele Rugani ma już za sobą cały sezon w Serie A, gdzie w barwach Empoli rozegrał wszystkie 38 spotkań strzelając w nich 3 bramki. Dla mierzącego 190 cm piłkarza Starej Damy środek obrony jest przy tym naturalną pozycją. Podobne jest za to doświadczenie Kimmicha i Ruganiego z gry w kadrze: obaj reprezentowali swój kraj jedynie na szczeblu młodzieżowym.
Ostatnie występy obu młodych graczy mogą wywoływać mieszane uczucia. Rugani zanotował fatalny występ przeciwko Interowi na Stadio Giuseppe Meazza - to po jego faulu prowadzący tamte zawody Andrea Gervasoni podyktował jedenastkę, zamienioną przez Brozovicia na bramkę na 3:0 dla Nerazzurrich. Kimmich mecz z Juventusem zaczął od dobrego ustawiania się we własnym polu karnym i skutecznego odcinania napastników Juve od podań. W 55. minucie meczu to on popisał się świetną główką, po której ruszyła zakończona golem Robbena kontra Bawarczyków. Już jednak przy pierwszej bramce dla Juve młody Niemiec popełnił podobny błąd, co Marcos Alonso w rozgrywanym 29 lutego meczu Fiorentiny z Napoli: Hiszpan ustawił się wówczas na drodze piłki, ale odbił ją tak niefortunnie, że ta trafiła wprost pod nogi szarżującego wściekle na bramkę Violi Gonzalo Higuaina, który nie zmarnował okazji. Sześć dni wcześniej na Juventus Stadium Kimmich równie fatalnie przyjmował piłkę, podając ją nadbiegającemu Mandžukiciowi. Chorwat przytomnie obsłużył doskonałym podaniem idealnie w tempo wybiegającego Dybale, rozpoczynając w ten sposób nasz "powrót z zaświatów" w wydawałoby się już przegranym meczu. Potwierdziło się powiedzenie, że łańcuch jest tak mocny, jak jego najsłabsze ogniwo. Również przy drugiej bramce dla Bianconerich swój udział miał Kimmich, który po dograniu Moraty nie zdążył wybić piłki spod nóg nadbiegającego Sturaro. Zupełnie inaczej wyglądała jednak gra Niemca w zremisowanym 0:0, wyjazdowym spotkaniu Bayernu z Borussią Dortmund: Kimmich imponował przytomnością umysłu w niebezpiecznych sytuacjach, po profesorsku powstrzymując w polu karnym Marco Reusa, a następnie skutecznymi wślizgami przerywając akcje gospodarzy. Mimo tego, po spotkaniu stał się ofiarą "suszarki" Guardioli, który nie czekając na zejście do szatni, na środku boiska rugał młodego podopiecznego.
Zarówno Juventus, jak i Bayern pozbyły się niedawno rezerwowych, środkowych obrońców, którzy mogliby być teraz kołem ratunkowym wobec mnożących się urazów piłkarzy z podstawowej jedenastki obu drużyn. Jan Kirchhoff i Angelo Ogbonna w ciągu ostatniego roku trafili jednak do Premier League, odpowiednio do Sunderlandu i West Ham United. Wąska kadra w newralgicznej i kluczowej przy wyrównanych pojedynkach formacji jest obecnie bodaj największym zmartwieniem obu szkoleniowców.
Lahm i Alaba to przykłady graczy, których harmonijny rozwój znacząco przyspieszył za czasów Guardioli. O ile obydwaj byli świetną bronią Bayernu już trzy lata temu - a kapitan Bawarczyków przez całą ostatnią dekadę - to progres zanotowany w ekipie Pepa jest imponujący. Lahm - przez lwią część pierwszego starcia skutecznie utrudniający życie Pogbie - z bocznego obrońcy stał się równie sprawnym środkowym pomocnikiem, w razie potrzeby mogącym ze świetnym skutkiem wspierać lub nawet zastąpić rozgrywającego, posyłać świetne prostopadłe podania, przechwytywać piłkę i kreować grę, a Alaba - który od dawna w reprezentacji Austrii rządzi i dzieli w środku pola - stał się piłkarzem kompletnym, jego nową pozycję można opisać jako box-to-box defender. Prezentowane przez młodego Austriaka jeszcze za kadencji Heynckesa inklinacje do gry w środku (patrz pierwsza bramka w dwumeczu z Juve sprzed trzech lat) Guardiola wziął na warsztat, przemieniając piekielnie utalentowanego piłkarza w zawodnika kompletnego, potrafiącego odnaleźć się w roli bocznego obrońcy, skrzydłowego, box-to-boxa, defensywnego pomocnika i stopera. Alaba wraz z Lahmem tworzą moim zdaniem najlepszą parę wingbacków w Europie - a napewno najbardziej nieprzewidywalną i najbardziej wszechstronną. Od lat stanowią śmiertelne zagrożenie na flankach, a u Pepa udowodnili, że są w stanie pełnić niemal każdą funkcję na boisku, czego przykładem są różne role w używanych przez Pepa w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy ustawieniach:
W porównaniu z nimi, w systemie Guardioli, który Luca Caldirola nazwał niedawno "zorganizowanym chaosem", znacznie słabiej sprawdza się najlepszy przed dwoma laty obrońca Serie A - Medhi Benatia, którego Guardiola wprowadza obecnie najczęściej w końcówkach spotkań. Również Brazylijczyk Dante pod okiem Hiszpana znacząco obniżył loty, po czym został bez żalu sprzedany. Jednak już Jerome Boateng - mimo pamiętnego, zeszłorocznego upadku podczas próby powstrzymania dryblującego Messiego - rozwinął się u Guardioli, podnosząc znacząco umiejętność rozpoczynania akcji długim podaniem, czym przypomina Bonucciego, który nieraz w ten sposób wyręczał Andreę Pirlo w Juventusie. (Dla porównania, formacje obronne Juve i Bayernu z czasów poprzedniej konfrontacji obu ekip zostały przeanalizowane w temacie "Defensywa" na forum JP). Pozyskanie na ostatnią chwilę Serdara Tasciego - którego błąd popełniony w debiucie przeciwko Darmstadt kosztował Bayern utratę bramki - to jedynie rozwiązanie tymczasowe, mające doraźnie załatać spowodowaną urazami podstawowych obrońców dziurę. Powracający po kontuzji Juan Bernat nie ma jeszcze tej dynamiki, którą wykazywał na początku swojej przygody w Monachium. To zawodnik, który mimo wielkich walorów ofensywnych, ma w kryciu i odbiorze jeszcze wiele do poprawy - między innymi jego błędy i straty kosztowały Bayern utratę bramek, a w konsekwencji odpadnięcie w półfinale ostatniej edycji Champions League z Barcą. W pierwszym spotkaniu tamtego dwumeczu na lewej obronie FCB rozpoczął spotkanie Rafinha, który w zamyśle Pepa miał kryć Messiego (być może 16 marca w Monachium Guardiola powtórzy ten manewr, wystawiając prawonożnego brazylijskiego obrońcę przeciwko Dybali) - jednak wówczas Hiszpan po upływie zaledwie kilkunastu minut wycofał się z obranej taktyki: chaos, jaki nieustannie wprowadza "perfekcyjny" kombinator powoduje taką bezradność, jaką na Camp Nou przed rokiem zaprezentowali mistrzowie Niemiec. Niezdecydowany, zmienny, wiecznie nerwowo reagujący szkoleniowiec odebrał drużynie tożsamość i pewność siebie, tak charakterystyczne dla maszyny Heynckesa.
Zmiany na gorsze i dekonstrukcja
Pozyskując wiekowego Xabiego Alonso w miejsce Kroosa Bawarczycy dokonali kompletnie nielogicznej zamiany na gorsze - czołg o niezrównanej precyzji strzału, którego celność podań i fenomenalna umiejętność czytania gry obrosły legendą - a w emocjonujących pojedynkach z Arsenalem przed trzema laty i w wyrównanej bitwie z Realem rok wcześniej znacząco przyczyniły się do awansu FCB odpowiednio do ćwierćfinału i wielkiego finału Champions League - Bawarczycy zamienili na dostojną, statyczną retro limuzynę o słabych osiągach. Oczywiście, Alonso świetnie wykonuje stałe fragmenty gry i nadal potrafi zaskoczyć niekonwencjonalnym podaniem czy niespodziewanym przerzuceniem gry na drugą stronę boiska - jednak problem z nim jest ten sam, co z Pirlo pod koniec jego pobytu w Turynie: to już nie to samo, co kiedyś, siły nie te, szybkość jeszcze mniej imponująca - choć tym akurat, co potwierdzi Claudio Ranieri, Xabi nigdy nie zachwycał - ale przede wszystkim Alonso, podobnie jak Pirlo, to mistrz "starego typu", piłkarz jednej pozycji i jednego sposobu gry, z upływem lat coraz łatwiejszy do zatrzymania i podatny na pressing, poza środkiem pomocy bezużyteczny - zwłaszcza w destrukcji - czego dowodzą nieudane eksperymenty z wystawianiem go na środku obrony czy komicznie wyglądające dreptanie w żółwim tempie za straconą piłką. Były pomocnik Liverpoolu i Realu zupełnie nie pasuje do tak ważnego dla Pepa kryterium wszechstronności. Na zamianie Kroos - Alonso Bayern wyszedł jak przysłowiowy Zabłocki na mydle.
Mając kwartet wyśmienitych środkowych pomocników - Kroosa, Schweinsteigera, Martineza i Luiza Gustavo - a w odwodzie młodych Cana i Højbjerga - Bayern zrobił wszystko, by pozbawić się swoich atutów. Die Roten za kadencji Guardioli koncertowo, rok po roku rozmontowywali budowany wcześniej konsekwentnie przez lata kręgosłup drużyny. Najpierw, zaraz na początku kadencji Pepa z klubu odszedł Gustavo - świetny, wszechstronny piłkarz, nieustępliwy i trudny do przejścia, łatający za Heynckesa - tak również przecież dziś widoczne - dziury na środku obrony, będąc przy tym w drugiej linii trzy lata temu równorzędnym partnerem dla Schweiniego i Martineza. Można zrozumieć jego decyzję, bo nie chciał być rezerwowym, mając w perspektywie rozgrywany w ojczyźnie mundial, ale gdyby Pep umiał do niego dotrzeć, zapewnić, że w składzie będzie dokonywał rotacji, to pewnie mógłby zatrzymać świetnego i wielozadaniowego, zgranego z drużyną piłkarza, z którego Thomas Müller niegdyś zażartował, mówiąc "do czasu przyjścia Luiza Gustavo zawsze to ja miałem najszczuplejsze nogi w zespole". Rok później Kroos zamienił Monachium na Madryt, a Emre Can wybrał ofertę Liverpoolu, gdzie z równym powodzeniem próbowany był w drugiej linii, co w roli półlewego obrońcy. Waleczny, charakterny zawodnik, były kapitan niemieckiej młodzieżówki, przez Steffena Freunda nazwany "najbardziej kompletnym piłkarzem, jakiego widział" został oddany bez żalu do Anglii, jak kiedyś Mats Hummels do Dortmundu. Teraz - pod skrzydłami tego samego co w przypadku Hummelsa trenera, Jürgena Kloppa - rozkwita: niedawno zdobył gola w wygranym 6:0 meczu Liverpoolu z Aston Villą. Wobec ciągłych kontuzji Badstubera i wlokących się od lat problemów zdrowotnych w kadrze Die Roten, pozbycie się tak wszechstronnego, młodego, silnego jak tur gracza było po prostu głupotą. Kto, jak nie tacy młodzi, ciągle kształtujący się i zdobywający doświadczenie zawodnicy miał skorzystać na pobycie Guardioli w Monachium?
Podobnie ma się rzecz z rosłym Chorwatem, obecnym napastnikiem Juve - to, ile wycisnął z niego Heynckes i jak umiał do niego dotrzeć, to magia. W 2013 zdawało się, że Mandžukiciów jest na boisku co najmniej dwóch, tak samo jak Müllerów. Pod skrzydłami Juppa Mario stał się jednym z najlepszych target manów na świecie, w formie z wiosny 2013 - najlepszym. Dla całej trójki Kroos-Müller-Mandžukić zwolnienie tempa gry, jakie w pierwszym sezonie bawarskiej przygody zaordynował podopiecznym Guardiola było najgorszym, co mogło ich spotkać. Kroos - piłkarz kompletny, równie dobrze radzący sobie w odbiorze, co w kreowaniu gry, potrafiący dostarczać piłki kolegom z chirurgiczną precyzją i fantastycznie uderzać z dystansu, mogący występować na właściwie każdej pozycji w środku pola, od registy, przez wielozadaniowego środkowego pomocnika do trequartisty - miał dość metod pracy i stylu gry hiszpańskiego wizjonera już po 12 miesiącach. Mandžukić, urodzony wojownik, wszędobylski "pierwszy obrońca" zespołu również nie odnalazł się w sztywnej, do bólu schematycznej, realizowanej w żółwim tempie taktyce Pepa z sezonu 13/14 - mimo częstego korzystania z duetu "Robbery", Guardiola nie umiał użyć dynamicznych skrzydłowych i świetnych dryblerów tak skutecznie, jak jego poprzednicy, a przebudowując atak pozbył się wszystkich wysokich, rezerwowych napastników - Gomeza, Mandžukicia i Pizarro, uzależniając się całkowicie od formy strzeleckiej duetu Lewy-Müller.
(dokończenie artykułu, ze względu na limit długości posta, w następnym poście)