Wiem doskonale, że trzeba przede wszystkim się cieszyć z dojścia do finału Ligi Mistrzów. Nie potrafię niestety patrzeć bezrefleksyjnie na ten sukces. W zasadzie od pierwszego mistrzostwa zdobytego za Conte wracam myślami do tych dwóch tragicznych sezonów z osiągnięciem granicznym w postaci 7. miejsca w lidze, które to uznaje za najgorszy okres w "mojej" historii Juve. Wracam do meczów z Chievo, ze Sieną i innych, w których dawaliśmy popis frajerstwa. Gdzie Udinese i Palermo były barierami absolutnie nie do pokonania. To te czasy, w których szczytem marzeń było bolcowanie się na śmierć i życie z interem, mającym nas ówcześnie w głębokim poważaniu. interem spoglądającym z pozycji zdobywcy ligi mistrzów na drużynę o reputacji oszustów, biedaków i nieudaczników. Taką, w której po dwa sezony podstawowymi zawodnikami byli fenomenalni Molinaro, Grygera, Poulsen czy Marchionni. To wtedy właśnie jaraliśmy się potencjalnymi transferami piłkarzy, których teraz nie chcielibyśmy za darmo. Śmiech mnie pusty ogarnia, jak sobie przypomnę, że ci piłkarze X czy Y tak czy siak do nas nie trafiali, bo byliśmy za słabi i oferowaliśmy za mały hajs. Dwumecz z Fulham :roll: Mecze z Lechem...
Sięgając pamięcią jeszcze dalej, wspominam pierwsze chude sezony po powrocie do Serie A, jak i samą grę w drugiej lidze. Nie wiem do dziś jak to przeżyliśmy. Przypomnijcie sobie kolegów, znajomych przed którymi musieliście świecić oczami za Juventus. Te wszystkie docinki, gadki. Wielokrotnie siedząc byle gdzie dobiegały mnie rozmowy dwa stoliki dalej, z których okazywało się, że "kolejna porażka Jude spieprzyła komuś kupon". Byliśmy dzisiejszym Milanem, tylko gorzej.
Wszystkie te momenty traktuję, traktowałem i traktował będę bardzo osobiście. Najlepszym przykładem tegoroczne przegrane derby, które mi nerwa ruszyło. I to ostro.
Kolejna przykra rzecz, która przychodzi mi na myśl to taka, że istnieje człowiek, który jak nikt inny zasłużył by być w tym finale i być tam jako pełnoprawny zawodnik Juventusu. Nie mam cienia wątpliwości, że gdyby przyszło mu wejść na murawę, podejść do karnego w konkursie jedenastek to na pewno by nie zawiódł. Bo on tego klubu nie zawiódł nigdy.
Podtrzymując ten dekadencki nastrój jaki mnie naszedł podczas pisania tej wiadomości należy wspomnieć jednak o naszym niepowodzeniu jako środowiska polskich kibiców Juventusu. Cała sytuacja, która wynikła w Berlinie z winy UEFA Mafia doprowadziła niestety do tego, że najbardziej zgrana ekipa jaką stanowimy, najważniejszy mecz w życiu będzie musiała oglądać w odosobnieniu i rozproszeniu na milion różnych miejsc, kiedy powinniśmy byli rozegrać to inaczej. Bo jestem święcie przekonany, że będzie to absolutnie wyjątkowy moment, bez względu na rozstrzygnięcie końcowe. Mam tylko nadzieję, że stanowić to będzie lekcję na przyszłe lata, bo wierzę w sposobność znalezienia się ponownie w finale w odstępie kilku najbliższych lat.
Za tydzień gramy FINAŁ LIGI MISTRZÓW. Ledwie parę lat po wspomnianych wyżej wydarzeniach. Prawda jest taka, że nasza obecność w wielkim finale nie jest żadną sensacją. Mamy genialnych piłkarzy, którzy mogą przejść do historii. Są w stanie zrównać się z takimi legendami jak: Ferrara, Vialli, Deschamps, Toricelli, Di Livio czy Ravanelli. Dziś każdy świadomy kibic Juve wymienia ich w nocy o północy jako ikony tego klubu. W zasadzie, jestem przekonany, że za lat 10 będziemy znać na wyrywki skład dzisiejszego Juventusu. Teraz jesteśmy wielcy i wielcy pozostaniemy. Tym razem nas nie przewalą i nie ograbią z historii. Wróciliśmy i trzeba się z nami liczyć. My rozdajemy karty. Jest kasa, pełny stadion, sukcesy, genialny zarząd i świetlana przyszłość. No i grudniowe mecze o Klubowe Mistrzostwo Świata

Bo wygramy to.