: 13 kwietnia 2012, 00:47
Dzisiaj całkowicie przypadkiem znalazłem się na spotkaniu z Macierewiczem :_D
Wychodzę sobie z angielskiego (zajęcia w Cegielskim w Posen), mijam kupe ludzi, ledwo sie przepycham do wyjścia, ktoś mnie zaczepia i sie pyta, czy dobrze trafił do budynku, gdzie jest aula B, powiedzialem, ze tak i zapytalem co sie dzieje?
- Jak to co? Spotkanie z Macierewiczem!
Bylem głodny, i zmęczony, ale spotkania z idolem z nastolectwa nie mogłem sobie odpuścić, udałem sie z tłumem do auli B, wcześniej zostawiając kurtkę w szatni.
Wchodzę, rozglądam się- kurcze, chyba nie ma miejsc, ale że ładną mam buzie i baby mnie lubią to szybko się dla mnie jedno znalazło (jakieś kobietki koło 40 zauważyły, że wodzę ze smutkiem w oczach po sali), usiadłem między dwojgiem starych kumpli, a starszym panem- jakimś weteranem "S", i jego żoną/przyjaciółką.
Niecierpliwie zacząłem oczekiwać widoku Antka, na scenę ku mojemu smutkowi wszedł jakiś smutny pan i obwieścił, ze pan minister jest otoczony przez dziennikarzy (pewnie nie tylko ja byłem jego fanem długiego- pomyślałem) i przybędzie za jakieś 25 minut.
Rozejrzałem się po auli, sala była wielka, druga największa aula jaką moje oczy widziały (i zapełniona po brzegi), średnia wieku na sali koło 50, z 2-3 młodych chłopaków, żadnej fajnej panienki, za to parę sióstr zakonnych. Zaprzestałem poszukiwań jakiejś ślicznotki, i skierowałem swoje oczy ku trybunce, tam pojawił się nagle sztandar PiS przytrzymywany przez jakiegoś faceta, ludzie zaczeli wstawać, bić brawo- pomyślalem, że może jakaś rota będzie albo coś, a że patryotą jestem, to też wstałem, ale nic takiego się nie wydarzyło, zamiast tego jakiś facet grał na saksofonie fajne kawałki, między innymi "Szwoleżerów", nucąc pod nosem "więc pijmy wino, szwoleżerowie, niech smutki zginą w rozbitym szkle! (...) "a gdy zostaniem oficerami, będziemy wódkę wiadramy pić, calować panny, kochać mężatki i po ułańsku pieknie żyć!" etc. etc. zdobyłem pare przychylnych spojrzeń tu i ówdzie... poczułem się bezpieczny.
Znowu pojawił się na scenie ten smutny pan, i obwieścił tym razem, że w czasie oczekiwań jakiś ksiądz profesor przeczyta wspomnienia jakieś swoje, z obiadków a la Poniatowski, zaczęło mi się nudzić, zacząłem szykować słuchawki by w tym czasie (czekając na Antka) posłuchać tego i owego, ale ksiądz dosyć szybko skończył (po kwadransie- nie zdołałem rozplątać słuchawek),- zawahałem się, co robić, szwoleżerami podbiłem serca kompanów, ale nałożenie słuchawek to byłoby fou pas (fou- szalony, pas- krok), więc w napięciu wyczekiwałem, a tu ni z gruchy ni z pietruchy na scene weszla jakaś piątka wykonawców poezji "pokwietniowej" śpiewanej, poezja na poziomie słabym, sam pisałem więc grafoman grafomana pozna, ale za to jakie cudeńko tam skromniutko siedziało razporaz wspierając głosikiem, i wątłą, ale zapewne piękną piersią koleżankę z głosem, i postawą a la Róża Luxemburg (brr).
Bóg Istnieje!
Skoro przyPiSie są takie cudeńka ;-).
Mimo grafomaństwa każdy występ oklaskiwałem, nie że z konformizmu, ale staram się być miły dla ludzi, więc dla otuchy jestem w stanie wesprzeć.
Stawałem się coraz bardziej zmęczony, mało spałem, byłem głodny, lewe oko mi zezowało, aż w końcu pojawił się ON.
Kiedy zauważyłem prawym okiem, bo lewe było gdzieś na suficie, jakąś blondynkę przy sztandarze (równiez fajną) wszedł ON. Tylko ON był w stanie odciągnąć moją uwagę od płci przeciwnej, wyrwałem się i wstałem jako pierwszy, podniecony zacząlem bić brawo, wraz z innymi którzy już w pozycjach stojących wiwatowali, na wydechu pod nosem dławiłem w sobie okrzyk "Antek, Antek, Antek!" (no bo bez przesady).
Antoni niczym ojciec uśmiechnął się i powiedział:
Moi drodzy, im dłużej będziecie bić brawo tym krócej będę mówił :-), podziałało, wszyscy się zaśmiali, a ja z wypiekami usiadłem, spełniłem swoje marzenie. Marzenie, które trwało od kiedy poraz pierwszy jako 16o latek obejrzałem Nocną Zmianę- zobaczyłem GO na żywo.
Dalej bylo normalnie, Smoleńsk, erudycja. Koniec.
Wychodzę sobie z angielskiego (zajęcia w Cegielskim w Posen), mijam kupe ludzi, ledwo sie przepycham do wyjścia, ktoś mnie zaczepia i sie pyta, czy dobrze trafił do budynku, gdzie jest aula B, powiedzialem, ze tak i zapytalem co sie dzieje?
- Jak to co? Spotkanie z Macierewiczem!
Bylem głodny, i zmęczony, ale spotkania z idolem z nastolectwa nie mogłem sobie odpuścić, udałem sie z tłumem do auli B, wcześniej zostawiając kurtkę w szatni.
Wchodzę, rozglądam się- kurcze, chyba nie ma miejsc, ale że ładną mam buzie i baby mnie lubią to szybko się dla mnie jedno znalazło (jakieś kobietki koło 40 zauważyły, że wodzę ze smutkiem w oczach po sali), usiadłem między dwojgiem starych kumpli, a starszym panem- jakimś weteranem "S", i jego żoną/przyjaciółką.
Niecierpliwie zacząłem oczekiwać widoku Antka, na scenę ku mojemu smutkowi wszedł jakiś smutny pan i obwieścił, ze pan minister jest otoczony przez dziennikarzy (pewnie nie tylko ja byłem jego fanem długiego- pomyślałem) i przybędzie za jakieś 25 minut.
Rozejrzałem się po auli, sala była wielka, druga największa aula jaką moje oczy widziały (i zapełniona po brzegi), średnia wieku na sali koło 50, z 2-3 młodych chłopaków, żadnej fajnej panienki, za to parę sióstr zakonnych. Zaprzestałem poszukiwań jakiejś ślicznotki, i skierowałem swoje oczy ku trybunce, tam pojawił się nagle sztandar PiS przytrzymywany przez jakiegoś faceta, ludzie zaczeli wstawać, bić brawo- pomyślalem, że może jakaś rota będzie albo coś, a że patryotą jestem, to też wstałem, ale nic takiego się nie wydarzyło, zamiast tego jakiś facet grał na saksofonie fajne kawałki, między innymi "Szwoleżerów", nucąc pod nosem "więc pijmy wino, szwoleżerowie, niech smutki zginą w rozbitym szkle! (...) "a gdy zostaniem oficerami, będziemy wódkę wiadramy pić, calować panny, kochać mężatki i po ułańsku pieknie żyć!" etc. etc. zdobyłem pare przychylnych spojrzeń tu i ówdzie... poczułem się bezpieczny.
Znowu pojawił się na scenie ten smutny pan, i obwieścił tym razem, że w czasie oczekiwań jakiś ksiądz profesor przeczyta wspomnienia jakieś swoje, z obiadków a la Poniatowski, zaczęło mi się nudzić, zacząłem szykować słuchawki by w tym czasie (czekając na Antka) posłuchać tego i owego, ale ksiądz dosyć szybko skończył (po kwadransie- nie zdołałem rozplątać słuchawek),- zawahałem się, co robić, szwoleżerami podbiłem serca kompanów, ale nałożenie słuchawek to byłoby fou pas (fou- szalony, pas- krok), więc w napięciu wyczekiwałem, a tu ni z gruchy ni z pietruchy na scene weszla jakaś piątka wykonawców poezji "pokwietniowej" śpiewanej, poezja na poziomie słabym, sam pisałem więc grafoman grafomana pozna, ale za to jakie cudeńko tam skromniutko siedziało razporaz wspierając głosikiem, i wątłą, ale zapewne piękną piersią koleżankę z głosem, i postawą a la Róża Luxemburg (brr).
Bóg Istnieje!
Skoro przyPiSie są takie cudeńka ;-).
Mimo grafomaństwa każdy występ oklaskiwałem, nie że z konformizmu, ale staram się być miły dla ludzi, więc dla otuchy jestem w stanie wesprzeć.
Stawałem się coraz bardziej zmęczony, mało spałem, byłem głodny, lewe oko mi zezowało, aż w końcu pojawił się ON.
Kiedy zauważyłem prawym okiem, bo lewe było gdzieś na suficie, jakąś blondynkę przy sztandarze (równiez fajną) wszedł ON. Tylko ON był w stanie odciągnąć moją uwagę od płci przeciwnej, wyrwałem się i wstałem jako pierwszy, podniecony zacząlem bić brawo, wraz z innymi którzy już w pozycjach stojących wiwatowali, na wydechu pod nosem dławiłem w sobie okrzyk "Antek, Antek, Antek!" (no bo bez przesady).
Antoni niczym ojciec uśmiechnął się i powiedział:
Moi drodzy, im dłużej będziecie bić brawo tym krócej będę mówił :-), podziałało, wszyscy się zaśmiali, a ja z wypiekami usiadłem, spełniłem swoje marzenie. Marzenie, które trwało od kiedy poraz pierwszy jako 16o latek obejrzałem Nocną Zmianę- zobaczyłem GO na żywo.
Dalej bylo normalnie, Smoleńsk, erudycja. Koniec.