Szikit pisze: Zresztą sam do końca nie byłem przekonany czy iść na matmę, czy na dziennikarstwo.
No, więc dokonałeś już wyboru i czujesz, że jesteś po tej lepszej stronie "mocy"?:lol:
Szikit pisze:
Nigdy nie rozumiałem podziałów ludzi na tych ścisłych i humanistów. Osoba inteligentna poradzi sobie zarówno z jednym jak i z drugim. Więc śmieszą mnie ich tłumaczenia, że nie mają głowy do matmy.
Widać, że nie nadawałeś się na dziennikarstwo, chociaż z takim prześmiewczym podejściem należałbyś do elity Lisa.
Fakt, osoba inteligenta poradzi sobie ze wszystkim, albo przynajmniej wieloma rzeczami. Owszem, ja obecnie kończę technikum informatyczne i nauk ścisłych mam tutaj mnogo - da się przeżyć, "przełknąć", ale jakie to nieprzyjemne. Za to uwielbiam dyscypliny bardziej humanistyczne, historię, WOS, języki.
Owszem, mogę ogarniać i to i to (tak nawiasem mówiąc, drodzy "scisłowcy", humanista to człowiek wszechstronny, który zgłębia wiedzę bez sztucznych podziałów. Przecież wzorcowi, antyczni humaniści [nie Ci od człowiek w centrum itp. itd.] ogarniali swoim zainteresowaniem szereg dyscyplin w tym także te, które teraz uważamy za ścisłe bądź humanistyczne), ale jaki w tym jest sens, skoro przedmioty ścisłe kompletnie mnie nie interesują i zgłębianie ich sprawia mi psychiczno-fizyczny ból.
Owszem, teraz ktoś mi zarzuci, że dupa ze mnie nie humanista, zgodzę się, ale chciałbym tutaj zaznaczyć, że tzw. "ścisłowcy" mają wybujałe ego. Często powtarzane frazesy "humaniści to darmozjady", "nieroby",
"każdy ścisłowiec może być dobrym humanistą, odwrotnie nie" to najlepsze przykłady na to jak koniunktura gospodarcza nakręca interakcje społeczne. Teraz ścisłowcy to "elyta" i przyszłość narodu a humaniści...kto, co właściwie? Problem w tym, że cały ten podział to podział właśnie humanistów.
Pewne naturalne predyspozycje, ale przede wszystkim środowisko a także proces wychowawczy ma nieoceniony wpływ na tzw. podział na humanistów i ściśniętych. Być może to jest odpowiedź, której szukasz
Szikit.
PS.
Tak na zakończenie. Przypomnijcie sobie jak byliście dzieciakami. Jedni byli bardziej ogarnięci, inni mniej. Tak bywa. Jednak założę się, że fajniej było rozwiązywać w sumie proste i szybkie zadania z matematyki aniżeli wgłębiać się i czytać jakieś durne, długie teksty, które się dłużyły i marnowały masę czasu, kto w ogóle lubiał pisać czy czytać za dzieciaka? To wymagało większego zainteresowania aniżeli konieczne minimum na matmę.
Teraz, zgodzę się, że KAŻDY człowiek potrafi zgłębiać wiedzę i nabywać praktycznych umiejętności jej wykorzystywania, ale do pewnego stopnia. Przykład? Proszę bardzo...każdy z nas potrafi mnożyć, dzielić, dodawać, odejmować, pisać i czytać. Jedni lepiej, inni gorzej. W zakresie pewnych podstawowych umiejętności nie różnimy się, ale schody zaczynają się wraz z wiekiem i wzrostem stopnia trudności zagadnień.
To dopiero w gimnazjum czy szkole średniej pojawiają się prawdziwe różnicę w poziomie pojmowania danych zagadnień przez poszczególnych uczniów. Powody są różne, naturalne predyspozycje, podejście do danego przedmiotu, zaległości czy też upodobania. Jednak te wszystkie czynniki, o których wspominałem wyżej, robią właśnie różnicę, dlatego i tutaj kwestia nie jest taka prosta jakby sobie tego życzyli pan Zabrotta i niektórzy "ściśnięci".
