Dziś odbywa się
wysłuchanie publiczne rządowego projektu ustawy - Prawo o szkolnictwie wyższym.
MNISW chce przeforsować ustawę, która zawiera szereg zmian. Jedną z nich jest kontrowersyjny punkt wprowadzający opłaty za studiowanie drugiego kierunku na uczelni państwowej. UWAGA. Ministerstwo nie podało jeszcze żadnych stawek, ale podobno brane są pod uwagę obecne opłaty za studia zaoczne. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie studia zaoczne są za drogie, nieosiągalne, jestem, jak na razie, za biedny.
Żeby nie marudzić jak socjalista stwierdzam, że owszem, mogę pójść do pracy i zarobić na swoją edukację...w końcu nie każdy studia musi mieć, co nie? Ok, ale czy będąc człowiekiem ambitnym, który ma możliwości (ponieważ osiąga dobre wyniki na pierwotnym kierunku i zyskuje zgody rektorów uczelni na rozpoczęcie nauki na drugim kierunku - czyli <brzydkie słowo ( ͡° ͜ʖ ͡°)> nie jest mówiąc kolokwialnie) i chęci do poszerzania swojej wiedzy muszę być za to karany? Od kiedy ambicję i chęć robienia czegokolwiek POnad to co jest POtrzebne jest czymś nagannym?
Poza tym, jak mam pogodzić studiowanie na dwóch kierunkach i do tego zarabianie na naukę? Jeżeli ministerstwo strzeli stawki jak za zaoczne to powiem Wam tak: dorywcza praca w markecie na nocki czy telemarketing raczej nie wystarczy a czasu, na dwóch kierunkach, ma się raczej niewiele i pełny etat raczej na pewno odpada.
Teraz pytanie, jaka jest logika i sens w nakładaniu takiej opłaty? Nie od dziś wiadomo, że polskie szkolnictwo wyższe leży i kwiczy, mamy kompletnie nieelastyczne programy nauczania, nieprzystosowane do potrzeb rynku, dla wielu osób studiowanie dwóch kierunków to jedna z niewielu szans na dobrą przyszłość.
Co więcej, ludzie, którzy studiują dwa kierunki to raczej osoby ambitne, które chcą się uczyć...ale niekoniecznie zamożne. Wiemy, jak śmiesznie niskie pomoce socjalne dostają polscy studenci. Wiemy też, że masa tych zdolnych (niekoniecznie odsetek WYBITNYCH, ale też pewien procent ludzi po prostu zdolnych i ambitnych, które nie muszą mieć stypendium donka czy tam bronka i pobierać 1000 zł na kierunku) pochodzi z rodzin uboższych. Czy Ci ludzie powinni być karani za chęć zdobywania wiedzy, chęć pracy, kształcenia się?
Ta propozycja przypomina mi trochę sytuację ze studiami zaocznymi. Obecnie, co się jednak już zmienia, student zaoczny to stereotypowy synek/córeczka bogatego tatusia i mamusi, który studiuje tylko i wyłącznie, żeby mieć +1000 do fejma.
Bardzo nie chciałbym aby masa zdolnych osób zrezygnowała ze swoich marzeń, nie chciałbym, aby studiowanie drugiego kierunku oznaczało bycie WYBITNYM bądź bogatym. Przecież w czasach antycznych każdy mógł korzystać z wykładów wielu szkół filozoficznych i bynajmniej nie było to powodem do jakichkolwiek szykan - wręcz przeciwnie!
Uważam, tak przewrotnie, że wielu "studentów" powinno płacić za studiowanie tylko jednego kierunku.
Co Wy, aktualni, byli czy nawet przyszli studenci myślicie o pomyśle naszego POrządnego rządu? Środowiska studenckie i akademickie protestują przeciw tej ustawie, szczególnie przeciw pomyśle opłat za drugi kierunek. Być może pod wpływem presji otoczenia ustawa zostanie zmieniona przed ostatecznym uchwaleniem.
Czy wg Was pomysł opłat za drugi kierunek jest bardziej pozytywny, czy bardziej negatywny? Wg mnie nie ma oceny jednoznacznej, no chyba, że przyjmiemy postawy równie jednoznaczne, np. rozpatrzymy sprawę znanego naciągacza, który studiował na kilku, wirtualnych, kierunkach i ciągnął parę tysięcy zł socjału - no, ale każdy wie, że to podchodzi pod kwestię prokuratury i ministerstwa sprawiedliwości a nie problematykę typową dla przeciętnego studenta.