Wzrost cen i... tyle?
No panowie, nie gadajmy głupot. Ceny nie są żadnym abstrakcyjnym pojęciem, oderwanym od gospodarki.
Podniosą się ceny, ok. Taki sklepikarz osiedlowy będzie więc więcej zarabiał. W końcu ceny wyższe.
Nie będzie zarabiał bo więcej będzie więcej płacił za produkty? Hmm... akurat ceny mają charakter procentowy (ceny za handel detaliczny są o ileś procent większe niż za handel detaliczny) więc przy równym procencie kwota będzie taka sama.
Produkt przetwarza się na różnych etapach - wzrost cen na każdym ze stadiów produkcji powoduje wzrost zarobków.
Inny przykład, korporacyjny. Wzrost cen za telewizję kablową podniesie przychody firmy. Firma więc będzie mogła podnieść pensje (zwłaszcza, że będzie mieć miejsce presja pracowników - w związku z podwyżką cen).
Pieniądze
krążą w państwie. Krążą! Przechodzą z ręki do ręki.
Wzrost cen nie sprawi, że nagle pieniądze znikną z obiegu i społeczeństwo ogólnie stanie się biedniejsze. Nie liczy się nominalna zmiana (o jejku, chleb kosztuje 1 euro - dwa razy więcej niż wcześniej) ale realna (o jejku, a mimo wszystko jestem w stanie kupić sobie dokładnie to samo, co wcześniej).
49% mieszkańców strefy Euro jest przeciwna tej walucie ( w tym 75% wśród Hiszpanów, Włochów, Francuzów i ponad połowa Niemców), przy 47% popierających. Warto dodać, że przeciw wprowadzeniu Ojro w ich ojczyźnie jest około 77% brytyjczyków...
Euro oprócz jakichs tam korzyści w turystyce, przynosi raczej straty. To kolejny niewypał Eurokołchozu...
Skąd dane i jak mierzone?
z tego Euro to jest tylko taki pożytek, że turysta nie musi odwiedzać kantorów

Tu można się tylko uśmiechnąć.
Brak doceniania problemów związanych z ryzykiem kursowym.
Przykłady:
Zagraniczne przedsiębiorstwo chciałoby zainwestować w Polsce. Wykupują grunty za 1 mln zł (kurs wynosił 4 zł za jedno euro). Mija kilka miesięcy i kurs zmienia się (wynosi 5 zł za jedno euro). Wartość inwestycji w złotówkach oczywiście się nie zmienia z tego powodu. Wartość dla przedsiębiorstwa - spada z 250 tysięcy euro do 200 tys euro.
Bojąc się więc ryzyka kursowego firma postanawia zainwestować gdzie indziej.
Drugi przykład:
Polskie przedsiębiorstwo postanawia otworzyć się na eksport, ponieś związane z tym spore nakłady (bardzo korzystna sytuacja dla Polski). Kurs walutowy wynosi, jak w poprzednim przykładzie 4 zł za euro. Teraz następuje odwrotna zmiana. Polska waluta się umacnia i jest warta teraz 3 zł za euro. Polski eksporter traci na tym. To, co było kalkulowane i opłacalne dla kursu 4 zł/ euro nie jest opłacalne gdy polska waluta się umacnia.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby było takie proste.
Umocnienie złotówki - zyskuje importer, traci eksporter.
Osłabienie złotówki - zyskuje eksporter, traci importer.
Już nawet na tak prostym przykładzie, gdzie wszystko jest rozdzielone, jest mały problem - ten, kto zyskuje, nie jest w stanie w pełni tego wykorzystać. Nie ma wystarczających mocy produkcyjnych, umiejętności, nie jest przygotowany. I nie jest to żadne wydumane myślenie, wystarczy spojrzeć na nasz boom budowlany - mój dalszy krewny budując dom w Warszawie musiał kupić cegły - nie mógł się zdecydować czy kupić cegły w Polsce czy sprowadzić je z Holandii.
Gdyby polscy producenci materiałów budowlanych zwiększyli produkcję to zwiększyliby i zyski. Ale nie są w stanie wykorzystać znakomitej sytuacji na rynku.
Oczywiście ten przykład nie ma nic wspólnego z euro w Polsce - udowadnia jednak, że sytuacja gdzie przedsiębiorstwo nie wykorzystuje swojej sytuacji to nic szczególnego.
A to wszystko i tak jest w uproszczeniu.
A gospodarka nie jest tylko dwubarwna (czarna i biała - taka doskonałość to tylko w Juventusie

).
To skomplikowana sieć zależności, z wielką ilością zmiennych. Przedsiębiorstwo podejmuje decyzje w takich warunkach i dostosowuje swój plan działania najlepiej jak może do takich warunków. Niemal każda nieoczekiwana zmiana jest zmianą na gorsze. Można to ubrać w proste porównanie:
Producenci przewidują, że będzie wielki popyt na niebieskie buty i mały na różowy. Stąd wielu producentów niebieskich butów, niewielu różowych. Ale okazało się, że stało się zupełnie odwrotnie. Producenci niebieskich butów sprzedają mało, więc ponosza koszty. Próbują się przestawić na inny kolor butów, zmieniają plan, inwestują w inną produkcję. Proucenci różowych butów nie potrafią zaspokić popytu, podnoszą ceny, narzekają, że nie są w stanie wykorzystać popytu, ponoszą koszty zwiększania produkcji. Klienci narzkeają na brak butów i ich wysokie ceny.
Nieprzewidziana sytuacja - wszyscy tracą. Stąd im mniej nieprzewidywalności tym łatwiej o bogacenie się społeczeństwa.
Już sama matematyka łatwo wykazuje, że przy znalezieniu maksimum funkcji wielu zmiennych powiązanych ze sobą i przy zmianie jednego współczynnika wartość funkcji (przy określonych wartościach zmiennych) spada.
Kontynuujemy wyliczanie plusów.
Bezpieczeństwo.
Kilka lat temu Argentyna miała walutę, która cieszyła się zaufaniem (wbrew pozorom ma to kolosalne znaczenie!), która była dobrze powiązana z dolarem. A i tak spotkała się z krachem finansowym (nie gospodarczym, ale finansowym). Jeszcze jakiś czas temu ostrzegano nas, byśmy racjonalnie uprawiali politykę monetarną bo taka sytuacja i nam się może przytrafić.
W sytuacji wprowadzenia euro - nie ma takich szans.
Dalej:
Inflacja. Mając mniej zaufaną walutę jest większa presja inflacyjna państwo płaci większe odsetki od zaciąganych pożyczek, konkurencyjność na rynku finansowym, mniej spekulacyjnych przepływów finansowych - czyli takich liczących na zmianę kursu walut i zarabiających na tym). Mniejsza presja inflacyjna to zaproszenie do inwestycji, zarówno krajowych jak i zagranicznych. Łatwo się wiąże z zmniejszeniem stóp procentowych, co również wpływan a dostępność kredytów i zwiększa ilość inwestycji.
A takie inwestycje, co czasem ciężko docenić, pozwalają nie tylko na wzrost gospodarki, na bogacenie się społeczeństwa, ale są niezbędne dla zdrowego funkcjonowania gospodarki.
Samo państwo nie ponosi kosztów (a właściwie ponosi dużo mniejsze koszty) polityki stabilizacyjnej.
Wybaczie trochę przydługi wywód, ale ekonomia to moje zainteresowanie od dawna i stąd moje studia (ekonomiczne) których półmetek niestety minąłem
