Prezydent Warszawy znów włączyła zdartą płytę i oświadczyła na konferencji, że sprawa kamienicy przy Noakowskiego 16 to polityczna nagonka. Po czym wyszła, nie odpowiadając na ŻADNE pytanie dziennikarzy. Po co nazywać coś takiego "konferencją prasową", naprawdę nie wiem. Już raczej był to stand-up. W dodatku kompletnie nieśmieszny.
Sprawa kamienicy przy Noakowskiego 16 będzie testem przyzwoitości dla liberalnych publicystów i polityków opozycji. Potępiamy antysemityzm? Uważamy, że kwestionowanie holokaustu to świństwo? Że szmalcownictwo to świństwo? Więc nie powinniśmy w tej sprawie Waltzów bronić.
Rodzinie Waltzów kamienica przy Noakowskiego 16 się nie należy.
Andrzej Waltz brzydko skłamał, mówiąc w wywiadzie dla "Wyborczej" "była to przedwojenna kamienica męża cioci". Po prostu sielanka, w której dawni właściciele odzyskują zagrabione przez komunistów rodowe nieruchomości. Tymczasem
kamienica została przejęta w wyniku kradzieży żydowskiego mienia po holokauście. W 1945 roku oszust - niejaki Kalinowski - sfałszował dokumenty i wpisał się do księgi wieczystej kamienicy. Następnie przekazał dom Romanowi Kępskiemu, czyli "mężowi cioci".
W 1950 roku odbył się proces w tej sprawie, Kalinowski został skazany, ale nie wyprostowano zapisów w księdze wieczystej i nie wpisano na powrót prawowitych właścicieli (komuniści przejęli całą własność w Warszawie, a porządek w księgach wieczystych mieli w nosie, bo uważali, że będą już rządzić zawsze).
Hanna Gronkiewicz-Waltz tłumaczy, że o tym nie wiedziała, gdy po śmierci "męża cioci" odziedziczyła prawa do kamienicy. Być może. Ale co najmniej od dziesięciu lat już wie! Sprawa została opisana zarówno przez prawicowe media, jak i "Gazetę Wyborczą".
Po ujawnieniu, że jest to kamienica ukradziona Żydom Waltzowie nie zrobili nic. Absolutnie nic. Nadal przedstawiają się jako "prawowici spadkobiercy", choć ich rodzina nie miała z tą kamienicą nigdy nic wspólnego.
Waltzowie - po uwłaszczeniu się na ukradzionej Żydom kamienicy - sprzedali ją razem z lokatorami spółce Feniks, znanej z bezwzględnego "czyszczenia". Lokatorzy podjęli wiele prób skontaktowania się z panią prezydent, ale nie miała dla nich czasu. Jej opowieści, że "dobro lokatorów leży mi na sercu", że "miasto wiele razy pomagało lokatorom z prywatyzowanych kamienic" są funta kłaków warte. Pani prezydent miała gdzieś los lokatorów z własnej kamienicy, mimo że protestowali, robili pikiety i wołali o pomoc.
Takie zachowanie okazało się dla Waltzów opłacalne. Na transakcji zarobili - licząc ich udziały w kamienicy - dwa miliony złotych (małżeństwo Waltzów - milion, ich córka - też milion).
Niemoralność tej sytuacji wzmacnia fakt, że w między czasie odnalazł się rzeczywisty spadkobierca przedwojennych właścicieli, dawny oficer AK Stanisław Likiernik. Ta sprawa również została opisana przez media. Mimo to Waltzowie nie zaproponowali Likiernikowi żadnego zadośćuczynienia. Po prostu schowali głowę w piasek.
Źródło