Ouh_yeah pisze:Cenię sobie zdanie Pana Zambrotty, nasze opinie często się pokrywają, ale według mnie, to jest film prawie na pułapie Incepcji (niewiele gorszy) i nawet sporo je łączy. I tu i tu mamy bogatą obsadę, ale wszystko jest na barkach głównego bohatera. I tu i tu mamy sztywne, patetyczne dialogi, postacie bardziej wygłaszają swoje przemowy, niż ze sobą rozmawiają. Leciutki element humoru wprowadza tylko jedna z nich (TARS - ten cwaniaczek grany przez Hardego). Nawet zakończenia mają dużo wspólnych elementów.
Ja bym się uczepił kilku spraw - bogata obsada bogatą obsadą, ale prócz Hardy'ego w Incepcji, w obu filmach niemal nikt nie miał nic do grania - bardzo proste do odwzorowania postaci. Jedyne wyzwanie - niezbyt duże - było przed MMcC w budowaniu relacji z dziećmi (i tak tego syna strasznie gdzieś miał, aż do przesady) - wybrnął z tego naprawdę dobrze. Dążę do tego, że jakież to tam podobieństwo - ściąganie wielkich lub popularnych nazwisk, by wypromować dziełko.
Od dialogów krwawią uszy w Interstellarze. Te przemowy o miłości są tak durne i strasznie z doopy, że ojezu.
Incepcja inspiruje się najlepszymi - Matriksem (jak większość sajfajów) w sposób bardzo świeży i Wiertowem w sposób bardzo uroczy. Interstellar wygląda przy niej jak standardowy blockbuster. Zmiany otoczenia w Incepcji stają się dla Nolana pretekstem do świeżych rozwiązań wizualnych (obracający się pokój, miasto postawione do pionu - słodka korespondencja z Człowiekiem z kamerą btw), a w Interstellarze kolejne planety mają po prostu pchnąć fabułę do przodu i sprawić, by widz się nie nudził.
Poza tym, na emocjach gra bardzo nieudolnie, po amerykańsku. No ja to widziałem milion razy i za diabła się nań nie nabieram. Szlag mnie trafiał przy tych czułych strunach, podobnie jak przy Cotillard w Incepcji. Tyle, że tu było tego 6x więcej. Natomiast na plus muszę zaliczyć oglądanie wiadomości wideo przez McC - udane bardzo!
Sznyt fabularny w Interstellarze bardzo prymitywny - nasz dawny kolego, potrzebujemy Cię, skoro już przypadkiem się tu pojawiłeś.
Zimmer dodaje patosu over 9000, ale w miarę to strawne.
Sam nowy Nolan jest filmem bardzo sympatycznym, do oglądania wyłącznie w kinie - wówczas robi należyte wrażenie. Nie wiem jak ktokolwiek mógł liczyć, że będzie rewolucją - od początku śmierdział raczej fajnym blockbusterem niż czymkolwiek więcej. Aczkolwiek nie śledziłem wywiadów z twórcami.
A dziury w scenariuszu i dziwnie rozwiązane wątki to w każdym filmie Christophera są i chyba trzeba się z tym pogodzić. Od Jackmana w Prestiżu, poprzez finał Memento, po słaby balans między Jokerem a resztą w Mrocznym Rycerzu.
PS: TARS mnie rozbrajał, chyba najbardziej udany akcent humorystyczny u Nolana ever.
PS2: SPOJLER! rewolucja w kinie Hollywood - murzyn ginie drugi, nie pierwszy.
pan Zambrotta pisze: Caine powinien już skończyć grać u Nolana, bo podchodzi to już pod Waltza u Tarantino - cały czas to samo.
Caine od początku kariery gra na jedno kopyto, próbując nadrabiać urokiem osobistym, charyzmą (niezbyt dużą) i (dawniej) poczuciem humoru. Mnie tam takie tandemy nie przeszkadzają, szczególnie, że brytyjski Matuzalem pojawia się wyłącznie na drugim planie u Nolana.
EDIT: jeszcze jedno - to, jak bardzo Nolan nie potrafi wykreować jakiejkolwiek postaci kobiecej jest zaskakujące.