Strona 8 z 9

: 14 kwietnia 2009, 21:20
autor: Effe
madmo pisze:
Po trzecie, Giertych nie jest moim ukochanym ministrem :wink:, po prostu uważam, że nie wszystkie jego pomysły były fatalne. Ja bym był najbardziej zadowolony jakby coś takiego jak ministerstwo edukacji narodowej w ogóle nie istniało, a cały sektor edukacyjny był prywatny :wink:.
No tak, poziom w prywatnych ogólniakach, uczelniach to jest dopiero coś wspaniałego :roll:
madmo pisze: Skoro istnieje możliwość zdawania matury z wiedzy o tańcu, to czemu nie można zdawać matury z religii?
Czy Ty naprawdę uważasz, że z istnienia jednego idiotyzmu wynika, że już na kolejny można przymknąć oko?
madmo pisze:Moim zdaniem, pani prezes międzynarodowej korporacji nie jest w niczym lepsza ani gorsza od kobiety, która wychowuje dzieci i zajmuje się domem. Ich sprawa, co jest dla nich ważniejsze, każdy jest wolny i tyle.
W jednym jest gorsza. Nie ma własnej kasy i żyje na łasce swoje samca. No, chyba, że jest szczęśliwą Szwedką ;)
madmo pisze: Carlsson był premierem Szwecji, więc miał raczej duży wpływ na kreowanie określonych postaw poprzez prowadzenie odpowiedniej polityki w Szwecji, całe szczęście, że nie miał takiej możliwości na większą skalę.
Aha, tylko, że kobiety ogłosiły się wyzwolonymi wieeeele lat wcześniej zanim Carlsson objął urząd. Poza tym jego poczynania jako premiera wcale nie skłaniały kobiet do wyjścia z domu, wręcz odwrotnie.
madmo pisze: Dlaczego używasz takiego sformułowania "wisieć na kieszeni chłopa", przecież sam podkreślasz, z czym się w pełni zgadzam, że zajmowanie się domem to praca. Jak kobieta czuje się niedoceniana przez swojego męża, to niech np. przestanie zajmować się domem, żeby facet zauważył jej wysiłek. Moim zdaniem, w małżeństwie naturalną rzeczą jest wspólnota, co jest własnością męża jest także własnością żony i na odwrót, więc kobieta nie "wisi na kieszeni chłopa", bo to jest ich wspólna kieszeń.
Mówisz jak z ambony. A praktyka wygląda oczywiście inaczej, bo sytuacja w której tylko chłop ma kasę może (oczywiście nie musi) rodzić kompleksy, a nawet patologie. Ja się wcale nie dziwię, że nauczone doświadczeniem pokoleń kobiety w Polsce tak dążą do wykształcenia.
madmo pisze: Narzekania typu "ach ta dzisiejsza młodzież" to nic nowego, każde pokolenie chyba tak psioczy. Ich starsi zapewne w pocie czoła zarabiają pieniądze na lepszą przyszłość swoich dzieci.
Jakoś nie jestem przekonany, że zawsze było tyle agresji. Kurna, już w czasach mojej podstawówki tak nie było. Można sobie mówić, że winna jest telewizja i gry komputerowe, ale to tak naprawdę jest kolejny prztyczek dla głupoty rodziców. To ich rolą jest pokazywanie dziecku różnic pomiędzy rzeczywistością na ekranie i odpowiedzialnością w tzw. realu.
madmo pisze: Czy takie zachowanie nie dowodzi faktu, że oni kochają swoje dzieci i się o nie troszczą, nawet do granic absurdu?
Nie. To świadczy, że kochają dziecko jakie by chcieli, a nie jakie mają.

Wyraźnie nie skapowałeś - opisany rodzice chcą podwyższenia oceny, a nie tego, żeby dziecko się nauczyło i dostało szansę poprawienia oceny. To są dwie różne sprawy. To drugie można nazwać chorą ambicją, ale w pewnych sytuacjach może to być dla dzieciaka dobre i tu bym się nie wtrącał. To pierwsze będzie zawsze złe, dzieciak się uczy samych paskudnych rzeczy.

Koleżanka i całe grono pedagogiczne od roku walczy z rodzicami, żeby zgodzili się na przenosiny swojego dzieciaka do specjalnej szkoły. Alenie, bo to wstyd. A że dzieciak jest kompletnie zacofany (upośledzony) i nauka w szkole specjalnej byłaby dla niego szansą, to tego starsi nie kapują. Bo to przecież obciach mieć dziecko w szkole specjalnej.
madmo pisze: Ja przeszedłem ewolucję w odwrotną stronę, jeszcze z pięć lat temu pewnie bym się z Tobą w większości zgadzał :wink:.
Wiesz, ja kiedyś uwielbiałem Korwina, a potem zobaczyłem jak to się ma do ''realnego'' życia.
madmo pisze:
Czy to jest Twoim zdaniem tak powszechne zachowanie?
Moim zdaniem to Lexus RX350 prowadzi się lepiej niż GS430. Opisane zachowanie jest powszechne, szkoła korupcji to dla masy cwaniaków nauka pływania. Przecież wszystko można załatwić.
madmo pisze: Czy to znaczy, że powinniśmy przyjąć jakąś powszechnie obowiązującą definicję zachowania, które można określić jako "dobrze" i wykładać to w szkole?
Tak, oczywiście. Coś jak na lekcji religii, tylko że lepiej. Szkoła powinna kształtować pewne postawy społeczne, uczyć szacunku dla drugiego człowieka. Jeśli jakiś dzieciak wyniósł to z domu to mu nie zaszkodzi.
madmo pisze: Jak Twoim zdaniem, powinno takie wychowywanie w szkole wyglądać i kto miałby ten wzorzec wychowania określić?
Ech, od razu typowe przegięcie pały . Ja nie piszę o jakichś wielkich wzorcach (to wasz Giertyszek chciał produkować ludzi wedle wzorca patrioty). Ja piszę o kreowaniu świadomości i postaw społecznych, a nie o ''produkowaniu światopoglądu''.
madmo pisze: Przyszedł do Ciebie jakiś rodzic i zabrał dzieciaka z lekcji, na której faktycznie dziecko chciało być? Gadanie to jedno, a robienie to drugie.
Jezu, takie projekty nie funkcjonują na zasadzie przyszło dziecko na lekcję to niech siedzi. Zanim dzieciak wejdzie na dodatkową fizykę (potrwa to przez 2.5 roku) to rodzic musi podpisać na to zgodę. Jak rodzic jest głupi, a zaskakująco wielu to skończeni kretyni, to nic mu nie zrobisz.
Wierz mi, że to beznadziejne uczucie gdy stary głupiec mówi przy dzieciaku, że ''on i tak jest głupi, do roboty powinien iść a nie tu czas marnować''. A dzieciak ma łzy w oczach, bo mu głupio. Nie wyem czy bardziej wstydzi sięza starego czy rozumie jak ma przekichane.
madmo pisze: Zmiana mentalności zaszłta tak zupełnie sama z siebie, nikt jej absolutnie nie przepychał za pomocą odpowiednich ustaw i zaleceń ministerialnych tak jak w Wielkiej Brytanii, Szwecji, Holandii, Hiszpanii i innych krajach europejskich, pomysł refundacji antykoncepcji z budżetu państwa też się wziął z powietrza. Religii też nikt nie próbował osłabiać promując sprzeczną z nią wizję społeczeństwa, wprowadzając ustawodawstwo o "małżeństwach" homoseksulanych, eutanazji i aborcji na życzenie. No, ale to w końcu tylko moja autorska teoria jak stwierdziłeś i Twoim zapewne do pięt nie dorasta :wink:.
Tak, to twoja teoryjka. Moim zdaniem głupia. Wynika z tego, że pobożni ludzie wybrali paskudny rząd, który zalegalizował parę spraw i zmusił niewinnych ludków do zejścia na złą drogę. Śmieszne. Gdzie tu miejsce na wolność ludzi? Wiem, że konserwatyści nie kapują tak abstrakcyjnego pojęcia, ale to już przesada.

W odróżnieniu od konserw ja mam szacunek do tego, co napisano w Biblii i wierzę, że człowiek ma sumienie i może decydować o sobie, co potem Najwyższy oceni. Także jeśli ktoś nie chce to nie będzie chodził do agencji towarzyskiej chociażby były one wszędzie, a karnety dodawano do czipsów. Tak samo z narkotykami. Z alkoholem. Liberalne prawo to tylko możliwości, czyny podejmuje człowiek.
madmo pisze:Co do spadku wskaźnika dzietności, braku prostej zastępowalności pokoleń i bankructwa idei państwa socjalnego, to proszę bardzo, prezentacja dra Stanisława Kluzy (...)
Nieeeee toć to wie każdy myślący gimnazjalista :lol: Chodziło mi o coś odwrotnego, o przykład, że postulowane przez Ciebie zmiany naprawdę coś dają.
madmo pisze: Natomiast przyczny tegoż faktu wyłożyli, zapewne znienawidzony przez Ciebie Janusz Korwin-Mikke, Stanisław Michalkiewicz (tak, wiem "prawicowe oszołomy" :lol:) i u Roberta Gwiazdowskiego też pewnie by się coś znalazło.
Jakie tam znów oszołomy. Widze, że Ty naprawdę żyjesz czarno... czerwono-białym świecie, w którym jest się albo podłym czerwonym, albo zakutą konserwą.
Pewnie Ci się to w głowie nie mieści, ale ja tych gości szanuję. Michałkiewicz to zacny człowiek, Mikke to taki klaun z manią prześladowczą, ale czasem coś ciekawego powie.
madmo pisze: BTW, a mogłem tak jak Ty napisać: "Jesteś przyszłym doktorem, tak? O tempora, o mores, najlepiej wszystko za innych robić. Sam sobie znajdź :lol:."
Ależ to jest normalna postawa! Pozdrów swoich Rodziców! :) Nigdy bym nie prosił Cię o wyszukanie mi czegoś zanim sam bym nie wyczerpał swoich możliwości. Poza tym sorry, ale nie skumałeś mojego pytania, bo ja pytałem gdzie Twoje pomysły DAJĄ OCZEKIWANY EFEKT (w obecnych czasach antykoncepcji, odwrocie religii itd.), a Ty mi napisałeś coś, co każdy wie :)

Mogę zapytać na którym roku ekonomii jesteś? Bo wiesz co, dziwne jest dla mnie, że niby gadamy o poważnych sprawach, a w odpisie na poprzedni post dałeś mi link do definicji na Wikipedii, która zdaje się podawana jest an lekcjach przedsiębiorczości w LO, a teraz opisałeś coś, co każdy student ekonomii i kierunków pokrewnych powinien wiedzieć i ''czuć''.
Ja absolutnie nie podważam tego co napisałeś, nie mam zamiaru obsmiewać czy coś, po prostu jestem ciekawy. Bo to trochę tak jak w dyskusji o pierwiastkach wielokrotnych wielomianów wystrzelić ze wzorem na popularną ''deltę''.
madmo pisze: \Szanowny Panie Doktorze in spe, sam powinieneś wiedzieć najlepiej, że jak się kogoś o coś oskarża to trzeba udowodnić, a nie powiedzieć coś w stylu "Kowlaski albo Nowak są winni, a teraz idź i poszukaj sobie dowodów, bo mi się nie chce".
Fajna sztuczka, tylko jak niby miałbym Ci to udowodnić? Mam zdobyć kilka odmownych odpowiedzi, opublikowanych artów w innym piśmie i zrobić skany? OK, zapomnijmy o sprawie, mój błąd, Twoja racja. Życzę Ci, żebyś nie zmienił zdania będąc może za kilka lat częścią tego środowiska.
Zapytałem też, czy te świetne publikacje, odrzucone z niemerytorycznych powodów, ukazały się w prasie zagranicznej, skoro ich walory były niezaprzeczalne? Czy to może jakiś ogólnoświatowy spisek, mający na celu cenzurowanie określonych poglądów :lol:?
Ukazały się w Polsce.

: 15 kwietnia 2009, 00:01
autor: Juve Master
Effe pisze:No tak, poziom w prywatnych ogólniakach, uczelniach to jest dopiero coś wspaniałego :roll:
Twierdzisz, że jest inaczej tak ? :>
1) Jak rozumiesz słowo poziom ?
Ja przez słowo poziom w kontekście edukacji średniej rozumiem:
-kwalifikacje nauczycieli i ich rzetelność (punktualność, zaangażowanie, wyciskanie maximum z uczniów, predyspozycje, etc.)
-dobre naukowe zaplecze placówki (obszerna biblioteka, sala informatyczna etc.)
-odsetek uczniów dostających się na studia/zdających maturę
-wreszcie wyniki jakie uczniowie prywatnych szkół osiągają w porównaniu do ich rówieśników ze szkół publicznych

Zapewniam Cię, że wszystkie te kryteria, czyli jak byłeś łaskaw określić poziom są dużo wyżej aniżeli w szkołach publicznych.
Składa się na to wiele czynników i jako miłośnik ekonomii i człowiek obeznany w tych klockach ;) powinieneś to doskonale wiedzieć..
1) Dyrekcja szkoły jest niezależna od budżetówki, ergo dostaje pieniądze od rodziców płacących czesne, przeważnie dość spore.
Co za tym idzie, szkoła ma pieniądze na sprzęt, wykwalifikowaną kadrę, etc., ponadto rodzic ma prawo egzekwować od dyrekcji wiele kwestii skoro opłaca edukację swojego dziecka.
2) Do prywatnych szkół trafiają albo uczniowie zdolni, pragnący mieć szerszy i lepiej wykładany zakres przedmiotów. Głównie chodzi mi tu o języki obce. W prywatnym ogólniaku/gimnazjum tych godzin jest zawsze więcej. Trafić też mogą leniwe bezmózgie nieroby, których rodzice na siłę pchają do świetnych prywatnych szkół i opłacają im naukę byle tylko przeszli dalej. Ci jednak z pewnością stanowią mniejszość, bo rodzice po prostu albo w końcu uświadamiają sobie, że ich dziecko nie zasługuje na dalszą inwestycję, albo po prostu nie ma siły, aby takie dziecko przepuścić do następnej klasy bądź dopuścić do matury..
Dla przykładu podam szkołę w Poznaniu, do której chodziłem IPLO - Pierwsze Prywatne Liceum Ogólnokształcące.
Tutaj masz taki w miarę rzetelny ranking. http://www.aci.pl/artykuly.php?id=164

Na koniec chciałbym dodać, że rankingi szkół i określanie, w której jest wyższy poziom to lekka bzdura, bo ciężko ten poziom jednoznacznie wyznaczyć..
Bez wątpienia jednak szkoły prywatne w 99% stwarzają uczniom dużo lepsze perspektywy niż szkoły publiczne, co ma swoje odzwierciedlenie w wynikach tych szkół..
Effe pisze:Czy Ty naprawdę uważasz, że z istnienia jednego idiotyzmu wynika, że już na kolejny można przymknąć oko?
Co jest idiotycznego w stworzeniu możliwości zdawania albo religii albo wiedzy o tańcu, jeżeli znaleźliby się chętni?

Z resztą Twoich poglądów w raczej się zgadzam, za wyjątkiem oceny Pana Michalkiewicza, którego nie sposób ocenić jako oszołoma, ponieważ obraziłoby się wtedy oszołomów. :)
Publikowanie dla rydzykownych mediów mówi samo za siebie.
Dodać do tego można jego świetne pomysły o przywróceniu kary śmierci, antysemickie odzywki etc.
Korwin-Mikke to jest nie najgłupszy facet, tylko jak słusznie mówisz oderwany od rzeczywistości. ;)

: 15 kwietnia 2009, 00:24
autor: Railis
Juve Master pisze:Zapewniam Cię, że wszystkie te kryteria, czyli jak byłeś łaskaw określić poziom są dużo wyżej aniżeli w szkołach publicznych.
Składa się na to wiele czynników i jako miłośnik ekonomii i człowiek obeznany w tych klockach powinieneś to doskonale wiedzieć..
1) Dyrekcja szkoły jest niezależna od budżetówki, ergo dostaje pieniądze od rodziców płacących czesne, przeważnie dość spore.
Co za tym idzie, szkoła ma pieniądze na sprzęt, wykwalifikowaną kadrę, etc., ponadto rodzic ma prawo egzekwować od dyrekcji wiele kwestii skoro opłaca edukację swojego dziecka.
2) Do prywatnych szkół trafiają albo uczniowie zdolni, pragnący mieć szerszy i lepiej wykładany zakres przedmiotów. Głównie chodzi mi tu o języki obce. W prywatnym ogólniaku/gimnazjum tych godzin jest zawsze więcej. Trafić też mogą leniwe bezmózgie nieroby, których rodzice na siłę pchają do świetnych prywatnych szkół i opłacają im naukę byle tylko przeszli dalej. Ci jednak z pewnością stanowią mniejszość, bo rodzice po prostu albo w końcu uświadamiają sobie, że ich dziecko nie zasługuje na dalszą inwestycję, albo po prostu nie ma siły, aby takie dziecko przepuścić do następnej klasy bądź dopuścić do matury..
Dla przykładu podam szkołę w Poznaniu, do której chodziłem IPLO - Pierwsze Liceum Ogólnokształcące.
Tutaj masz taki w miarę rzetelny ranking. http://www.aci.pl/artykuly.php?id=164

Zacznijmy od tego, że pierwszą selekcją, jaka działa w szkołach prywatnych, to nie ta, że idą tam zdolniejsi, ale ta, że idą tam uczniowie poprostu zamożniejsi. Śmiem twierdzić, że bardzo dużą część polskich rodzin poprostu nie byłoby stać na opłacenie szkoły prywatnej nawet jednemu dziecku. Z doświadczenia wiem, że w takich szkołach uczniowie bogaci i tępi nie stanowią takiej mniejszości o jakiej zapewniał przedmówca. Dziecko w prywatnej szkole jest zcznikiem zamożności rodziny i to głównie w tych celach dzieci są tam posyłane. Niedobór wiadomości często jest nadrabiany prezentami dla szkoły w postaci nowego biurka, nowych pomocy naukowych itp. Co do uczelni i ich poziomu nauczania. Na pewno nie jest tak, że publiczne szkoły oferują niższy poziom. Jest podział na szkoły dla motłochu i szkoły elitarne, które wcale nie pozostają w tyle za szkołami prywatnymi. Nie jest to też tak, że za więcej kasy można kupić lepszą kadrę. Znam wielu wybitnych nauczycieli, z wieloma sukcesami, ale pracującymi za tą poczciwą nauczycielską pensję, a czasami nawet za darmo. Nie można tego tak jednoznacznie określać, ponieważ na uparciucha znalazł bym również wiele prywatnych uczelni uczących na "odwal sie".

: 15 kwietnia 2009, 01:27
autor: Vimes
A.

: 15 kwietnia 2009, 11:06
autor: Effe
Juve Master pisze:
Effe pisze:No tak, poziom w prywatnych ogólniakach, uczelniach to jest dopiero coś wspaniałego :roll:
Twierdzisz, że jest inaczej tak ? :>
Twierdzę tylko tyle, że bardzo często studenci, którzy wylatują z uczelni państwowych idą na prywatne. Nie jestem uprzedzony do prywatnego szkolnictwa (jestem wręcz etuzjastą) , ale w tej chwili uczelnie prywatne kierują się zupełnie innymi kategoriami w walce o studenta. Niestety.
Juve Master pisze: Zapewniam Cię, że wszystkie te kryteria, czyli jak byłeś łaskaw określić poziom są dużo wyżej aniżeli w szkołach publicznych.
Nie przeczę, że prywatne szkoły mają swoje plusy, ale póki co sprawa nie przedstawia się tak kolorowo jak piszesz, co widać w rozmaitych zestawieniach porównawczych. Pewnie, niektóre placówki są dobre, ale większość to marność dla tych, którzy nie dostali się do dobrych szkół państwowych. W Twoim Poznaniu jest aż jedna dobra szkoła prywatna, w Trójmieście też jest jedna, choć ona akurat odstaje dość wyraźnie od państwowych.

Po kolei -
kwalifikacje nauczycieli i ich rzetelność
Przecież to zależy od szkoły. Akurat prywatne LO na moim osiedlu zatrudnia samych żółtodziobów by oszczędzać, z kolei znam inne, w którym faktycznie patrzy na dokonania.

dobre naukowe zaplecze placówki
To też zależy od szkoły. W niedawnym rankingu pod względem wyposażenia w Trójmieście prywatne szkoły były daleko, wygrały VII, III i V (kolejności nie pamiętam). Miałem okazję je odwiedzić kilka razy i wierz mi, że warunki do nauki to w nich są zajefajne.

Uogólnianie nie ma w tym wypadku najmniejszego sensu, tym bardziej, że opierasz się wyłącznie na swoich doświadczeniach z jednej z najlepszych prywatnych szkół w Polsce. W innych tego typu placówkach jest gorzej.

odsetek uczniów dostających się na studia/zdających matur
No proszę Cię, każdy ranking (nawet ten, który Ty zapodałeś) pokazuje jak różnie to wygląda. Są oczywiście wyjątki regularnie będące wysoko, jak Twoje pierwsze prywatne LO poznańskie czy GLO, ale o wyjątkach mówi znane przysłowie ;)

wreszcie wyniki jakie uczniowie prywatnych szkół osiągają w porównaniu do ich rówieśników ze szkół publicznych
Co przez to rozumiesz? Chyba nie olimpiady z przedmiotów, bo na podium ucznia szkoły prywatnej chyba nigdy nie widziałem.

Podsumowując - nie mówię, że całe prywatne szkolnictwo to dno, a całe państwowe jest super. Ale odwrotna relacje również nie zachodzi.
Juve Master pisze:1) Dyrekcja szkoły jest niezależna od budżetówki, ergo dostaje pieniądze od rodziców płacących czesne, przeważnie dość spore.
Co za tym idzie, szkoła ma pieniądze na sprzęt, wykwalifikowaną kadrę, etc., ponadto rodzic ma prawo egzekwować od dyrekcji wiele kwestii skoro opłaca edukację swojego dziecka.
Pełna zgoda, znam nawet takie przypadki, że rodzic decydował o ocenie pod groźbą, że zabierze dziecko do konkurencji ;) Znam też fajną historię, gdy kumpel chciał oblać jednego smarkacza, który przez cały semestr nie zaliczył żadnej klasówki. On jeden z całej klasy. Niestety, łaskawy dyrektor rzekł, że rodzic jest ważnym sprzymierzeńcem szkoły i jeśli uczeń obleje to mój kumpel wyleci. W państwowej też mogłoby się to zdarzyć, pewnie, tylko że tam nie tak prosto pogrozić nauczycielowi.
Juve Master pisze:2) Do prywatnych szkół trafiają albo uczniowie zdolni, pragnący mieć szerszy i lepiej wykładany zakres przedmiotów.
A kto trafia do Marcinka czy II LO? Cwaniaki bez ambicji? :D Dobrze wiem, że w Poznaniu jest więcej prywatnych szkół średnich, dlaczego o nich nie wspominasz? ;)
Juve Master pisze: po prostu nie ma siły, aby takie dziecko przepuścić do następnej klasy bądź dopuścić do matury..
Jest siła, potem jest nawet możliwość pójścia na studia na prywatną uczelnię gdzie biorą każdego i (prawie) każdego przepychają, bo przecież student to nasz chlebodawca i płacić musi.
Żeby nie było, przypominam, że ja jak najbardziej jestem entuzjastą prywatnych uczelni, ale do tej pory poza małymi wyjątkami marnie to wygląda. To szerszy i bardziej złożony problem, ja nie mówię prywatne = złe.
Juve Master pisze:Na koniec chciałbym dodać, że rankingi szkół i określanie, w której jest wyższy poziom to lekka bzdura, bo ciężko ten poziom jednoznacznie wyznaczyć..
Dziwnym zrządzeniem losu te rankingi często znajdują potwierdzenie na olimpiadach.
Juve Master pisze:Bez wątpienia jednak szkoły prywatne w 99% stwarzają uczniom dużo lepsze perspektywy niż szkoły publiczne, co ma swoje odzwierciedlenie w wynikach tych szkół..
Ponawiam pytanie: w jakich wynikach?
Juve Master pisze:
Effe pisze:Czy Ty naprawdę uważasz, że z istnienia jednego idiotyzmu wynika, że już na kolejny można przymknąć oko?
Co jest idiotycznego w stworzeniu możliwości zdawania albo religii albo wiedzy o tańcu, jeżeli znaleźliby się chętni?
Kurde, jeśli powiemy sobie, że matura jest dla jaj to pewnie, niech będzie możliwość zdawania matury chociażby z wiedzy o Lidze Włoskiej (a dlaczego nie? Piłka jest gorsza od tańca?). Tylko ja nie widzę sensu pisania takiej matury, bo matura to nie jest papier potwierdzający średnie wykształcenie (jest nim świadectwo).
Jeśli matura jest przepustką na studia to niech będzie dopasowana do studiów. Osoba nie mająca zamiaru studiować i tak może sobie maturę wsadzić, więc po co to?

========================
madmo pisze:
No tak, poziom w prywatnych ogólniakach, uczelniach to jest dopiero coś wspaniałego

Poziom jest tam niższy, bo trafiają tam zazwyczaj ci, którzy nie dostali się na "bezpłatne" studia państwowe, więc świetny personel i dobre wyposażenie też tu nie pomogą.
Ludzie akurat są ci sami co na państwowych uczelniach ;) Prywatne uczelnie generalnie nie mają swojej kadry, nie prowadzą badań naukowych.
madmo pisze:Może matura z wiedzy o tańcu jest potrzebna na ASP i to wcale nie jest idiotyzm, nie wiem. Ja dopuszczam możliwość zdawania matury z religii, wtedy przekonalibyśmy się czy to komuś potrzebne czy nie, a szkodliwość takiego rozwiązania jest znikoma, jeżeli w ogóle jakaś jest.
Jest, chociaż to subiektywne odczucie. Jak dla mnie to kolejne obniżenie rangi matury.
madmo pisze:Zamierzeniem Carlssona było skłonienie obojga rodziców do przebywania poza domem, sam tak powiedział
Uczepiłeś się cytatu. Koleś nic w tym kierunku nie zrobił, więc nie musisz cały czas z tym samym tekstem wyskakiwać.
BTW, ja wcale nie jestem takim entuzjastą Szwecji jak może Ci się wydawać, ale niektóre rozwiązania po prostu mi się podobają, bo spokojnie i dobrze się tam żyje. Oczywiście za jakiś czas to się pewnie skończy, bo zdecydowanie za daleko to poszło.
madmo pisze:Tylko niech to robią z własnej woli, a nie pod presją, że kobieta, która wybiera dom i dzieci jest gorsza od tej, która robi karierę.
Znam kobiety, które chętnie by zajęły się domem, ale nie mogą, bo sytuacja materialna zmusza je do pracy. To akurat też złożony problem, że rodzina pomimo chęci nie może utrzymać się z jednej pensji.
madmo pisze:Zresztą nawet w UE jest tego pełno
Bo ja wiem, korupcja w UE to szerokie pojęcie. W niektórych krajach jest lepiej, w innych gorzej. W USA też nie jest za dobrze, ale to również zbyt szeroko powiedziane, bo zależy od stanu.
madmo pisze:Sam chyba przyznasz, że ktoś musiałby określić w jaki sposób szkoła ma "kształtować pewne postawy społeczne, uczyć szacunku dla drugiego człowieka".
Może nawet ksiądz, to akurat wcale nie jest takie ważne. Ty pewnie myślisz o jakimś praniu mózgu, a ja o takich banałach jak nauka współpracy w grupie, wyrobienie poszanowania dla własności prywatnej i publicznej, pewnego rodzaju wrażliwość społeczna czy uświadamianie zbyt abstrakcyjnej dla dzieciaków z podstawówki zależności przyczyna-skutek.
madmo pisze:Kurde, to w jakiej szkole ty pracujesz?!
Jestem pracownikiem dwóch uczelni, nie pracuję w szkole. Do tego bagna siłą by mnie nie wciągnęli. Spędziłem tam semestr na zastępstwie (pozostając pracownikiem uczelni) i to jest lekcja na całe życie. Myślałem, że to ja miałem pecha, ale opowiadania znajomych pokazują, że to standard.
A sytuacja, którą opisałem miała miejsce podczas zapisywania dzieciaków do uczestnictwa w projekcie, podczas spotkań z rodzicami i dzieciakami (najpierw było z rodzicami, potem z rodzicami i dzieciakami). Myślisz, że to był jedyny taki przypadek? Ten mi zapadł szczególnie w pamięć, ale generalnie po przejechaniu kilkunastu szkół z województwa Pomorskiego mam o świadomości rodziców fatalne zdanie. W życiu bym nie pomyślał, że tacy kretyni chodzą weseli po świecie i mogą bez przeszkód krzywdzić swoje dziecko.
madmo pisze: Alkohol jest legalny, więc nie wiem, o co Ci chodzi.
Chodzi mi o to, że jest legalny, a nie każdy chleje. Decyduje człowiek. Dlatego to co piszesz o liberalnych rządach odciągających ludzi o religii, wpływających na ich kondycję moralną to brednie. Ludzie sami tego chcieli. Decyzje rządu niewiele tu pomogą, bo kto chce dokonać aborcji zrobi to, kto chce płacić za seks też to zrobi, tym bardziej problemu nie stanowi skorzystanie z antykoncepcji. To ludzie się zmienili, a nie podły rząd ich zmienił.

JKM pisze:Przypominam słynny argument śp.Miltona Friedmana: jeśli Katon Starszy siedział w Swojej willi, popijał wino i pisał po łacinie, a dziesięciu niewolników w jego posiadłości pod przymusem uprawiało, zbierało i wytłaczało oliwki, utrzymując siebie i Katona – to było jasne, kto jest panem, a kto niewolnikiem; gdy dziś Zenek Dziargawka pije pod sklepem piwo i bluzga „łaciną”, a dziesięciu ludzi pracuje w pocie czoła i pod przymusem w podatkach go utrzymuje – to jasne, że Zenek jest Panem, a my Jego niewolnikami...
madmo pisze: Skoro tak szanujesz wolność, to rozumiem, że nie popierasz przymusowej redystrybucji dochodów?
1. Txt jest oderwany od obecnych realiów. Toć w świetle polskiego prawa opisany przez niego żul szybko by stracił zasiłek. I dobrze. A jeśli chleje po pracy to spoko, jego wola.
2. Twoje pytanie jest zbyt szerokie. Nie popieram ani nie jestem zwolennikiem nieuzasadnionego rozdawnictwa, jeśli to Ci wystarczy.
madmo pisze:
Dla pewności zapytam (i nie bierz tego za złośliwość czy małostkowość) czy mówisz o Stanisławie Michalkiewiczu, bo może jest po prostu jakiś Michałkiewicz, którego nie znam, a zbieżność nazwisk jest duża.
Nie jestem ograniczony jak 90% znanych mi konserw i 50% lewaków, nie mam awersji do mądrych ludzi. Nie muszę się ze wszystkim zgadzać, co nie znaczy, że nie lubię go poczytać, posłuchać.
Z pewnością od jakichś kilku lat wolę SM niż gadającego wciąż to samo Janusza Mikke, przypisującego sobie herb Ślepowrona odmienionego.
madmo pisze: Po drugie, sam dobrze wiesz, że prosisz o niemożliwe, żebym mógł dać Ci taki dowód, musiałoby istnieć państwo, które nie miało państwowego systemu emerytalnego, następnie go wprowadziło, a po jakimś czasie z niego zrezygnowało, wtedy możnaby oceniać efekty tych zmian.
Coś w ten deseń. Dlatego Twoje przekonanie jest dla mnie zastanawiające, bo wszystko zależy tak naprawdę od ludzi i ich mentalności. W czasach antykoncepcji i odchodzenia od religii jest duża szansa, że nic by taki powrót do starych czasów nie dał.
madmo pisze: Ja tylko podałem pewną interpretację dzisiejszego stanu i poproszę jeszcze raz o Twoją opinię, czy państwowe ubezpieczenie emerytalne, państwowa "bezpłatna" opieka zdrowotna nie jest destymulantą dla posiadania dzieci? Przecież Twój byt na stare lata, w takim przypadku, bardziej zależy od państwa, a nie od Twoich potomków.
W sumie można się zgodzić, chociaż to potworne uogólnienie. Bez wątpienia jest to bardzo istotny czynnik, ale nie jedyny. W dodatku nie ma żadnych przesłanek by sądzić, że wycofanie się z tego sprawi, że ludzie będą masowo ''robić dzieci''. Warto dodać, że nawet w czasach antykoncepcji, nie koniecznie zauważalnego wzrostu religijności i wciąż obowiązujących ubezpieczeniach społecznych notowano znaczący wzrost urodzeń w różnych państwach w Europie. Decydującą rolę grają tu mimo wszystko ludzie i ich światopogląd.

Tak przy okazji, zobacz sobie jaki przyrost naturalny jest w poszczególnych stanach USA, gdzie liczba urodzin spada mimo braku tych wszystkich "niegodziwości" co w Europie. Owszem, wolniej niż u nas. Mimo to obawiam się, że musisz coś dodać do swojej teorii, bo jednak liczba dzieci spada pomimo braku socjalu, a jedyny widoczny czynnik to zmniejszające się podejście ludzi do takich spraw jak Bóg, przyszłość, sens życia itd.

: 15 kwietnia 2009, 14:34
autor: Vimes
Effe pisze:
madmo pisze:Po drugie, sam dobrze wiesz, że prosisz o niemożliwe, żebym mógł dać Ci taki dowód, musiałoby istnieć państwo, które nie miało państwowego systemu emerytalnego, następnie go wprowadziło, a po jakimś czasie z niego zrezygnowało, wtedy możnaby oceniać efekty tych zmian.
Coś w ten deseń. Dlatego Twoje przekonanie jest dla mnie zastanawiające, bo wszystko zależy tak naprawdę od ludzi i ich mentalności. W czasach antykoncepcji i odchodzenia od religii jest duża szansa, że nic by taki powrót do starych czasów nie dał.
Jednakże bez sprawdzenia, nie można powiedzieć, że na pewno nic by nie dał. Być może w krótkim okresie szansa na skłonienie ludzi do liczenia na samych siebie, a nie na pomoc państwa jest mała, ale z upływem czasu rośnie.

Moje przekonanie bardziej dotyczy szkodliwości państwowego systemu emerytalnego, szumnie nazywanego "systemem solidarności międzypokoleniowej", a w rzeczywistości będącym zwyczajną piramidą finansową, w której wypłaty obecnemu pokoleniu emerytów są dokonywane ze składek obecnie pracujących. Jak każda piramida finansowa, tak samo i ZUS może w końcu się zawalić. Już teraz będzie musiał pożyczyć 5 mld zł, żeby wypłacić należne świadcznia emerytalne. Gdzieś po drodze, w tym systemie gubi się pojęcie własności prywatnej.

JKM, jak na mój gust dość rozsądnie opisał trzy koncepcje emerytury:
Janusz Korwin-Mikke pisze:1. konserwatywna: emerytura to odłożony w czasie zarobek. Zamiast zapłacić człowiekowi za pracę 2500, wypłacamy mu 1800, a 700 zł wpłacamy pod przymusem na Fundusz Emerytalny i wypłacamy, gdy przekroczy on 65 (dla kobiet: 60) rok życia. Oczywiście gdybyśmy wypłacili 40 lat temu całe 2500, to nawet do głowy by nam nie przyszło, by teraz cokolwiek odbierać; w takim razie nie powinno nic takiego przyjść do głowy i teraz...

2. liberalna: emerytura to wygrana na loterii. Liberałowie słusznie podnoszą, że konserwatyści zapominają w swej koncepcji o "drobiazgu": o pieniądzach wpłaconych przez tych, którzy 65.go roku nie dożyli... Powinny być zwracane rodzinie - czego się przecież nie robi. Właściwa jest więc koncepcja gry: każdy pod przymusem wykupuje (na raty, zwane "składką emerytalną") bilet na loterię - i jeśli umrze przed 65(0) rokiem życia - to przegrał: na jego los wygrana nie padła. Jeśli dożyje - to teraz (znów na raty...) odbiera Wielką Wygraną; tym większą, im dłużej żyje. Kto żyje bardzo długo, wygra znacznie więcej, niż zapłacił za bilet.

3. socjalistyczna: emerytura to świadczenie socjalne. Składka to po prostu podatek - a państwo płaci emerytom nie dlatego, że emerytura się im należy, lecz po uważaniu: jak ma i chce - to płaci ile chce. A jak nie ma, lub nie chce - to nie płaci. NB.Trybunał Konstytucyjny ostatnio opowiedział się za tą koncepcją.
Chociaż, najlepszy byłby system, w którym wypłacanoby całe wynagrodzenie od razu, bez potrącania składek emerytalnych. Niech każdy sam decyduje, co zrobi ze swoimi pieniędzmi. Skoro każdy pełnoletni obywatel tego kraju może decydować o tym, kto będzie rządził, to dlaczego nie może decydować, o tym ile oszczędzać, a ile konsumować ze swoich uczciwie zarobionych pieniędzy? Może niektórzy woleliby nie oszczędzać, a zainwestwać w wykształcenie swoich dzieci, dlaczego nie dać im takiej możliwości?

Sęk w tym, że ten cały "system solidarności międzypokoleniowej" łatwo wprowadzić, natomiast trudno rozmontować, tak jak sznurkiem łatwo coś pociągnąć, a odpechnąć już nie bardzo.

Teraz mamy system, w którym część składki idzie do funduszy emerytalnych, a nie do ZUSu. To jest teoretycznie nasza własność prywatna, ale nawet jak dożyjemy wieku emerytalnego, to nie można zażądać jednorazowej wypłaty całej zgromadzonej kwoty, bo jest szansa, że emeryt będzie wąchał kwiatki od spodu zanim zdoła całość odebrać w ratach, a co się stanie z resztą pieniędzy też nie jest do końca jasne. O dziedziczeniu emerytury z ZUS można zapomnieć, a przecież to nie są państwowe pieniądze, tylko pieniądze jakiegoś Kowalskiego, Nowaka czy Brzęczyszczykiewicza, które wcześniej państwo im pod przymusem odebrało.

Nie wspominając już o OFE, które pobierają 7% "opłaty dystrybucyjnej" od każdej składki i do 0,6% opłaty za zarządzanie, normalnie rozbój w biały dzień! Chociaż to i tak mniej w porównaniu z kosztami utrzymywania molocha, jakim jest Zakład Utylizacji Szmalu. Jaki jest tego efekt:

[quote="Fragment artykułu z "Gazety Prawnej""]Ze 120 mld zł, które wpłynęły w ciągu ostatnich 10 lat do OFE, zarządzające nimi powszechne towarzystwa emerytalne (PTE) pobrały jako wynagrodzenie ponad 10,5 mld zł. To prawie 9 proc. przelanych do funduszy składek przyszłych emerytów.

Systemowy błąd w sposobie wynagradzania firm zarządzających OFE - ich przychody niemal w ogóle nie zależą od tego, co najważniejsze dla ich klientów, czyli zysków z inwestycji - najbardziej uzmysławia sytuacja z 2008 roku.

Aktywa przyszłych emerytów stopniały o 22 mld zł, a zarządzający OFE pobrali tytułem opłat rekordową kwotę 1,8 mld zł. Z tej kwoty 740 mln zł to ich zysk.

Źródło[/quote]

Dlatego chciałbym zniesienia obowiązkowego ubezpieczenia emerytalnego, ewentualny pozytywny wpływ na przyrost naturalny i relacje rodzinne może być, w tym przypadku dodatkowym atutem, a nie sednem całej reformy. Być może mentalność też zmieniłaby się, gdyby ludzie musieli stać się bardziej samodzielni i niezależni od państwowej pomocy.

Jednak, chyba żaden demokratyczny polityk na tak radyklaną zmianę się nie porwie, bo pozytywne skutki przyszłyby dopiero w długim okresie, a jego w międzyczasie zmiecionoby ze sceny politycznej w najbliższych wyborach.

To na razie tyle, bo na więcej nie mam już czasu.

: 15 kwietnia 2009, 15:38
autor: Effe
Trochę zalatuje dzikim zachodem, ale właśnie dlatego zawsze podobało mi się takie spojrzenie na emerytury :P

Ale w jednym absolutnie się z Tobą nie zgodzę, bo uważam to za karygodne.
dlatego chciałbym zniesienia obowiązkowego ubezpieczenia emerytalnego
Jeśli znosimy obowiązkowe ubezpieczenie, to koniecznie znosimy także dobrowolne. Jeśli tego nie zrobimy otrzymamy neoliberalny bajzel. O owocach tych bzdur łatwo się przekonać patrząc na USA, gdzie dokładnie takie coś obowiązuje. W konsekwencji mamy zamknięty układ lekarz-ubezpieczyciel-pacjent, w którym (znacznie upraszczając sprawę) lekarzowi chodzi o wyciągnięcie jak największej kasy z ubezpieczenia, przez co ceny usług medycznych szybują, ubezpieczycielowi zależy na wszystkim poza zdrowiem ubezpieczonego, najlepiej to w ogóle się wymigać od płacenia (pełno takich rozpraw w USA).
Najbardziej cierpią pacjenci, którzy się ubezpieczyli (bo ich kasą dysponuje ubezpieczyciel i nie chce im oddać), a nieubezpieczeni dostają rykoszetem bo ceny usług lekarskich są koszmarnie zawyżone.

Piszę bardzo skrótowo i ogólnie, bo się śpieszę. Ale myślę, że wiadomo o co chodzi. Ubezpieczenia dobrowolne to zło większe niż obowiązkowe (gdy takowych nie ma) :)

Pozdr.

: 15 kwietnia 2009, 16:15
autor: Vimes
Effe pisze:Jeśli znosimy obowiązkowe ubezpieczenie, to koniecznie znosimy także dobrowolne.
Nie jestem pewny, czy rozumiem o co Ci chodzi :think:. Jak można znieść coś, co jest dobrowolne? Czy chodzi Ci o to, żeby zakazać ubezpieczeń dobrowolnych?

Pisząc o zniesieniu obowiązkowego ubezpieczenia emerytalnego, mam na myśli sytuację, w której dostajesz swoje wynagrodzenie bez potrącania jakichkolwiek składek emerytalnych. Sam decydujesz jaką część wynagrodzenia przeznaczysz na bieżącą konsumpcję, a jaką na oszczędności np. wybór 100% dochodu na konsumpcję i 0% na oszczędności jest tak samo dopuszczalny jak 0% na konsumpcję i 100% na oszczędności, oraz każdy inny podział pomiędzy tymi dwoma ekstremalnymi.

Np. możesz zdecydować, że konsumujesz 80% dochodu i inwestujesz 20%. Wybór w co zainwestujesz należy tylko i wyłącznie do Ciebie, możesz ulokować te pieniądze w banku, zainwestować na giełdzie, kupić udziały w funduszu inwestycyjnym, schować w skarpecie, pożyczyć komuś na procent, a także wykupić ubezpieczenie emerytalne w prywatnej firmie (chodzi mi o taką opcję, a nie konieczność). Słowem możesz zrobić, co Ci tylko do głowy przyjdzie, ponieważ sam poniesiesz konsekwencje swojego wyboru. Innymi słowy, na emeryturze będziesz sączyć drinki na Hawajach czy innych Bermudach jak Ci się powiedzie albo jeść suchy chleb i popijać go wodą jeśli podjąłeś błędne decyzje.

Pozdrawiam.

: 15 kwietnia 2009, 18:44
autor: Effe
madmo pisze:
Effe pisze:Jeśli znosimy obowiązkowe ubezpieczenie, to koniecznie znosimy także dobrowolne.
Nie jestem pewny, czy rozumiem o co Ci chodzi :think:. Jak można znieść coś, co jest dobrowolne? Czy chodzi Ci o to, żeby zakazać ubezpieczeń dobrowolnych?
Dokładnie.

: 15 kwietnia 2009, 20:02
autor: Vimes
@Effe

Przecież to jest popadanie ze skrajności w skrajność, od nakazu ubezpieczania się do zakazu. Lepiej niech sami ludzie zdecydują czy to jest im potrzebne. Wolny wybór powinien być podstawą.

Ja to rozumiem w ten sposób: jeżeli ktoś ma niską awersję do ryzyka, to nie ubezpieczy się w ogóle, bo liczy, że będzie zdrowy albo że będzie w stanie sfinansować swoje leczenie z własnej kieszeni, jeżeli zajdzie taka potrzeba; ktoś z przeciętną awersją do ryzyka ubezpieczy się na wypadek jakichś cięższych chorób; natomiast ktoś, kto bardzo obawia się utraty zdrowia wykupi sobie kompleksowe ubezpieczenie. W ten sposób wszyscy są zadowoleni. W sytuacji, gdy istnieje nakaz lub zakaz, ktoś nie będzie usatysfakcjonowany.
Effe pisze:Jeśli tego nie zrobimy otrzymamy neoliberalny bajzel. O owocach tych bzdur łatwo się przekonać patrząc na USA, gdzie dokładnie takie coś obowiązuje. W konsekwencji mamy zamknięty układ lekarz-ubezpieczyciel-pacjent, w którym (znacznie upraszczając sprawę) lekarzowi chodzi o wyciągnięcie jak największej kasy z ubezpieczenia, przez co ceny usług medycznych szybują, ubezpieczycielowi zależy na wszystkim poza zdrowiem ubezpieczonego, najlepiej to w ogóle się wymigać od płacenia (pełno takich rozpraw w USA).
Najbardziej cierpią pacjenci, którzy się ubezpieczyli (bo ich kasą dysponuje ubezpieczyciel i nie chce im oddać), a nieubezpieczeni dostają rykoszetem bo ceny usług lekarskich są koszmarnie zawyżone.
Jeżeli tak jak piszesz, ubezpieczyciele łamią prawa ubezpieczonych i nagminnie unikają płacenia za leczenie, to logicznym wnioskiem wydaje się, że ludzie powinni stopniowo rezygnować z ubezpieczania się. Jeżeli ubezpieczyciele zauważą odpływ klientów, to będą musieli podwyższyć standard usług lub zamykać działalność, innego wyboru mieć nie będą. Problem sam się rozwiąże bez udziału rządu. Pozwólmy zadziałać wolnemu rynkowi :wink:.

: 15 kwietnia 2009, 20:56
autor: Effe
Dla głupiej idei wszyscy mają obrywać? Taka sytuacja jak opisana w którymś z poprzednich postów jest niekorzystna zarówno dla obywatela ubezpieczonego dobrowolnie jak i dla tego, który odkłada kasę do skarpety. Czyli dla wszystkich. Ale OK, w imię zasady sprowadźmy rolę państwa do wyżywiania władcy, zakopmy dorobek naukowy i składajmy pokłon nowemu bogu - źle pojętej wolności.

Dla jaj masz poniżej cytat z Janusza Mikke ( :D ), który dobrze wie jak durne są dobrowolne ubezpieczenia:
Mikke pisze: To jest zatem argument przeciwko ubezpieczeniom!!!
NB. ubezpieczenia powodują, że ceny usług idą parokrotnie w górę – i nieubezpieczeni mają trudności w płaceniu. To jasne: gdyby państwo pokrywało „ubezpieczonym od bycia bosym” 90% ceny buta, buty ze 150 zł zdrożałyby do 400 zł za parę - bo co mi szkodzi dać 40 zł?!
Mechanizm jest prosty: Ja tracę 25 – a robię lekarzowi przyjemności za 250! Większość się na to godzi - czasem wchodzi w porozumienie z lekarzem... A nieubezpieczeni mają kłopoty, bo lekarze nie chcą ich leczyć - skoro mogą wziąć od ubezpieczalni gwarantowane 10 razy tyle!!!
Super. Czyli wszyscy wiedzą, że to jest durne i niekorzystne, ale dla idei na to pozwolimy :dance: :rotfl: :smile:

: 15 kwietnia 2009, 23:57
autor: Vimes
Effe pisze:Dla głupiej idei wszyscy mają obrywać? Taka sytuacja jak opisana w którymś z poprzednich postów jest niekorzystna zarówno dla obywatela ubezpieczonego dobrowolnie jak i dla tego, który odkłada kasę do skarpety. Czyli dla wszystkich. Ale OK, w imię zasady sprowadźmy rolę państwa do wyżywiania władcy, zakopmy dorobek naukowy i składajmy pokłon nowemu bogu - źle pojętej wolności.
Jedno pytanie, skoro ubezpieczyciele rzeczywiście nie wywiązują się ze swoich obowiązków, to dlaczego ludzie nie rezygnują z ich usług? Czy są aż tak głupi, że płacą składki, skoro ciągle są oszukiwani?!

To jest właśnie problem z niektórymi ekonomistami, są święcie przekonani, że mogą wszystko zrobić lepiej i szybciej niż wolny rynek, tylko najczęściej kończy się na tym, że nieefektywność rynku zastępują nieefektywnością rządu.

Sprowadźmy rolę państwa do zapewnienia bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego, oraz sprawnego systemu sądownictwa.

Ja nie chcę uszczęśliwiać ludzi na siłę, nie uważam, że wiem lepiej niż oni sami, co jest dla nich dobre, Ty najwyraźniej tak.
Effe pisze:Tak swoją drogą to co wypisujesz niegodne jest moim zdaniem konserwatysty. Neoliberała tak, ale konserwatysty nie. Co z wiarą w opatrzność boską? Ludzie wierzący do tej pory odrzucają takie cuda (ortodoksyjni żydzi, muzułmanie).
Jeżeli to takie ważne to czuję się konserwatystą w sferze obyczajowej i liberałem w sferze gospodarczej.

Ja tu w pocie czoła pracuję nad odpowiedzią, a Ty w międzyczasie usunąłeś/wyedytowałeś poniżej cytowany fragment posta, dlaczego? Przecież to co napisałeś było ciekawe. Skończyłeś już studia magisterskie, pracujesz na dwóch uczelniach, piszesz doktorat, więc postanowiłem Cię niecnie "wykorzystać" :wink:, a dokładniej Twoją wiedzę i przy okazji sam się czegoś nauczyć i dowiedzieć. Tyle się napisałem, że żal mi już kasować :wink:.
Effe pisze:Inna sprawa. Każda ubezpieczalnia ZAWSZE zawiera z człowiekiem transakcję dla niego niekorzystną. Rolą państwa powinno być dbanie o jedno - aby te wszystkie ''gry w życie'' były sprawiedliwe. Tak samo jak hazardowe muszą być sprawiedliwe. Czyli co, w salonie gier nie wolno kantować, a w ubezpieczeniach już tak? I to przy brawach konserw?
Co znaczy sprawiedliwa gra? Odsyłam do książek matematycznych.
Ty tu jesteś ekspertem, więc popraw mnie jeżeli się mylę. Jeżeli dobrze pamiętam gra sprawiedliwa, to taka gra, w której wartość oczekiwana wygranej wynosi 0 albo za prawo udziału w grze trzeba zapłacić tyle, ile wynosi wartość oczekiwana gry, tak? Jeżeli w grze biorą udział dwa podmioty: gracz i kasyno, to wartość oczekiwana gry dla każdej ze stron wynosi 0, tak? W takim razie, skąd się wzięły te kasyna wybudowane z bizantyjskim przepychem, skoro ich właściciele powinni wychodzić na 0?! Naprawdę, szczerze pytam o wyjaśnienie, bo z teorii gier znam tylko podstawy podstaw. Jeżeli to błędne rozumowanie, to jak będziesz miał czas, napisz dlaczego.

Teraz o ubezpieczeniach. OK, ubezpieczenia nie są grą sprawiedliwą. Jest tylko jedno "ale". Żeby to "ale" zilustrować posłużę się przykładem, wszelkie poprawki mile widziane :wink:.

Załóżmy, że mam samochód warty 100 000. Załóżmy także, że prawdopodobieństwo kradzieży tego samochodu wynosi 10%. Zatem prawdopodobieństwo, że utrzymam swój aktualny stan posiadania wynosi 90%, a prawdopodobieństwo jego całkowitej utraty wynosi 10%. Przeciętnie mój stan posiadania wyniesie 90%*100 000+10%*0=90 000. Ubezpieczyciel może mi zaoferować polisę na wypadek kradzieży za 20 000. Muszę tyle zapłacić niezależnie od tego, czy będę miał ten samochód, czy mi go ukradną. W zamian ubezpieczyciel zobowiązuje się wypłacić mi 100 000 jeżeli gwizdną mi samochód. W rezultacie mój stan posiadania wyniesie 100 000-20 000=80 000, czyli wartość oczekiwana mojego majątku jest niższa z ubezpieczeniem niż bez ubezpieczenia, ale ten wynik jest pewny, bez ryzyka.

Osoba z wysoką skłonnością do ryzyka odrzuci tą ofertę, bo nie może nic wygrać i nie będzie chciała rezygnować z dreszczyka emocji, osoba neutralna wobec ryzyka wykona stosowną kalkulację i dojdzie do wniosku, że ubezpieczenie się nie opłaca. Osoba z awersją do ryzyka ofertę przyjmie, kupując polisę płaci ubezpieczycielowi za przejęcie jej ryzyka i spokojną głowę. Jest to jej wolny wybór, po prostu wyżej wycenia spokój niż koszt ubezpieczenia. Jeżeli zabronimy jej ubezpieczyć się, będzie odzczuwała dyskomfort.
Effe pisze:Dla jaj masz poniżej cytat z Janusza Mikke ( ), który dobrze wie jak durne są dobrowolne ubezpieczenia
Moim zdaniem, ten cytat dowodzi tylko faktu, że JKM prezentuje postawę neutralną wobec ryzyka (może nawet i skłonność do ryzyka), a potępia awersję.
Effe pisze:Super - czyli wszyscy wiedzą, że to jest durne i niekorzystne, ale dla idei na to pozwolimy
Skomentuje to tak, nie dasz rady wszystkim zrobić dobrze :-D .

Czy państwo ma bronić ludzi przed podejmowaniem złych decyzji? Przecież picie alkoholu, palenie papierosów i branie narkotyków też są szkodliwe, a jednak nie masz nic przeciwko ich legalizacji. Czy jeżeli chcę z własnej woli zawrzeć transakcję niekorzystną dla mnie samego, to państwo powinno interweniować? Nic nie poradzisz na to, że część ludzi wyżej ceni bezpieczeństwo od pieniędzy, czy dla dobra reszty, należy ograniczyć wolność tych pierwszych?

: 16 kwietnia 2009, 09:58
autor: Effe
madmo pisze:
Effe pisze:Dla głupiej idei wszyscy mają obrywać? Taka sytuacja jak opisana w którymś z poprzednich postów jest niekorzystna zarówno dla obywatela ubezpieczonego dobrowolnie jak i dla tego, który odkłada kasę do skarpety. Czyli dla wszystkich. Ale OK, w imię zasady sprowadźmy rolę państwa do wyżywiania władcy, zakopmy dorobek naukowy i składajmy pokłon nowemu bogu - źle pojętej wolności.
Jedno pytanie, skoro ubezpieczyciele rzeczywiście nie wywiązują się ze swoich obowiązków, to dlaczego ludzie nie rezygnują z ich usług? Czy są aż tak głupi, że płacą składki, skoro ciągle są oszukiwani?!
Zapytaj amerykanów. Dzieje się tak? Dzieje. Więc nie baw się w domorosłego psychologa, tylko zauważ fakty ;)
Madmo pisze:To jest właśnie problem z niektórymi ekonomistami, są święcie przekonani, że mogą wszystko zrobić lepiej i szybciej niż wolny rynek, tylko najczęściej kończy się na tym, że nieefektywność rynku zastępują nieefektywnością rządu.
To jest właśnie problem z mędrkami przypisującymi sobie wiedzę tajemną, że są gotowi podważyć fakty w imię głupich dogmatów.

Za znanym myślicielem powtórzę jedno fajne zdanie - "wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego". Skoro kilku dobrowolnie ubezpieczających się głupców działa na szkodę wszystkich, to nie można pozostać obojętnym. Tym bardziej, że nieuchronnie prowadzi to do ubezpieczeń powszechnych, obowiązkowych (o czym wkrótce się przekonasz na przykładzie USA), więc Twoja postawa o tyle jest irracjonalna, bo tak naprawdę popierasz coś, przeciwko czemu protestujesz :smile:

Podam Ci przykład. Jeśli kilku durniów przyjdzie pod Twój dom i zacznie tam wylewać odpady toksyczne to pewnie się wnerwisz. Ale dlaczego, to nie jest na moim terenie i teoretycznie wszyscy jesteśmy wolni, więc oni mogą tam wyrzucać co tylko chcą, a Ciebie to nie obchodzi. Co z tego, że działa to na Twoją szkodę?
Madmo pisze:Ja nie chcę uszczęśliwiać ludzi na siłę, nie uważam, że wiem lepiej niż oni sami, co jest dla nich dobre, Ty najwyraźniej tak.
Oni też by to wiedzieli :lol: Sęk w tym, że jeden człowiek zajmuje się ochroną przeciwpożarową (ja nie mam o tym pojęcia i się nie wymądrzam), a inny ochroną portfeli.


BTW, czy zauważyłeś jak fajnie odwróciła się nasza dyskusja - teraz ja chcę żeby kasa została w portfelach ludzi, a Ty postulujesz rozwiązanie, które uszczupli zawartość każdej sakiewki niezależnie od decyzji tych ludzi, które działa na Twoją i moją szkodę niezależnie od tego, co zrobimy z naszą kasą :lol: Gdzie tu sens panie obrońco portfeli? :lol:
Madmo pisze:Ja tu w pocie czoła pracuję nad odpowiedzią, a Ty w międzyczasie usunąłeś/wyedytowałeś poniżej cytowany fragment posta, dlaczego? Przecież to co napisałeś było ciekawe.
Po prostu zaczyna mnie to męczyć i uważałem, że za daleko pociągnąłem temat. Dalsza dyskusja wymagałaby odwołania się do konkretnych aspektów teorii gier, a na to nie mam ani czasu ani ochoty. To nic osobistego, sam chyba przyznasz, że gadka na forum pochłania masę cennego czasu, który można wykorzystać na masę lepszych sposobów (także związanych z naukami ekonomicznymi) :roll:
Madmo pisze:W takim razie, skąd się wzięły te kasyna wybudowane z bizantyjskim przepychem, skoro ich właściciele powinni wychodzić na 0?!
Aaaaaaaaaaaa :lol: Sorry, to ponownie nic osobistego, ale to jest znamienne, że mówi to student ekonomii. Odróżnij takie pojęcia jak stan konta gościa z kasyna od przestrzeni zdarzeń ele., prawdopodobieństwa, zmiennej losowej i w końcu wartości oczekiwanej.
Każda próba (gra) jest osobnym zdarzeniem, więc prawdopodobieństwa są rozłączne, co upraszczając pozwala zarobić właścicielowi kasyna na sprawiedliwej grze.
Madmo pisze:Naprawdę, szczerze pytam o wyjaśnienie, bo z teorii gier znam tylko podstawy podstaw.
To co piszemy o kasynach to najzwyczajniejszy rachunek prawdopodobieństwa, ewentualnie statystyka, a nie teoria gier. Teoria gier to dział matmy zajmujący się badaniem optymalnych rozwiązań różnych podmiotów w przypadku konfliktu interesów.
Madmo pisze:
Effe pisze:Dla jaj masz poniżej cytat z Janusza Mikke ( ), który dobrze wie jak durne są dobrowolne ubezpieczenia
Moim zdaniem, ten cytat dowodzi tylko faktu, że JKM prezentuje postawę neutralną wobec ryzyka (może nawet i skłonność do ryzyka), a potępia awersję.
Chyba sobie jaja robisz. Rozumiem, że chcesz aby wyszło na Twoje ale zdanie brzmi dokładnie:
"NB. ubezpieczenia powodują, że ceny usług idą parokrotnie w górę – i nieubezpieczeni mają trudności w płaceniu."

Tu nie ma nic o ryzyku, Mikke po prostu dobrze wie, że jeśli tylko część społeczeństwa jest ubezpieczona to ceny usług idą parokrotnie w górę. I gorzej mają WSZYSCY.
No proszę Cię, bez takich chwytów poniżej pasa, nie jesteśmy politykami.
Madmo pisze:
Effe pisze:Super - czyli wszyscy wiedzą, że to jest durne i niekorzystne, ale dla idei na to pozwolimy
Skomentuje to tak, nie dasz rady wszystkim zrobić dobrze :-D .

Czy państwo ma bronić ludzi przed podejmowaniem złych decyzji? Przecież picie alkoholu, palenie papierosów i branie narkotyków też są szkodliwe, a jednak nie masz nic przeciwko ich legalizacji.
No nie mogę. Nie widzisz różnicy pomiędzy SZKODZENIU SOBIE, a SZKODZENIU WSZYSTKIM z sobą włącznie?

: 16 kwietnia 2009, 18:25
autor: Vimes
Effe pisze:
madmo pisze:To jest właśnie problem z niektórymi ekonomistami, są święcie przekonani, że mogą wszystko zrobić lepiej i szybciej niż wolny rynek, tylko najczęściej kończy się na tym, że nieefektywność rynku zastępują nieefektywnością rządu.
To jest właśnie problem z mędrkami przypisującymi sobie wiedzę tajemną, że są gotowi podważyć fakty w imię głupich dogmatów.
Ekonomista, który twierdzi, że jest w stanie lepiej zorganizować gospadarkę niż robi to samoczynnie wolny rynek jest jak fizyk, który powiedziałby, że jest w stanie lepiej zorganizować wszechświat niż zrobiła to natura. U obydwu to zakrawa na ostry przypadek megalomanii :wink:.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Effe pisze:Aaaaaaaaaaaa Sorry, to ponownie nic osobistego, ale to jest znamienne, że mówi to student ekonomii. Odróżnij takie pojęcia jak stan konta gościa z kasyna od przestrzeni zdarzeń ele., prawdopodobieństwa, zmiennej losowej i w końcu wartości oczekiwanej.
Każda próba (gra) jest osobnym zdarzeniem, więc prawdopodobieństwa są rozłączne, co upraszczając pozwala zarobić właścicielowi kasyna na sprawiedliwej grze.
Moje pytanie wynikało z faktu, iż mam pewne wątpliwości co do Twojego twierdzenia, że gry w kasynie są grami sprawiedliwymi i kasyna nie mogą "kantować", Panie Doktorze in spe. Dlatego prosiłem o ich rozwianie.

Trochę poszukałem i znalazłem artykuł doktoranta w Instytucie Elektroniki i Telekomunikacji Politechniki Poznańskiej: "Ruletka, Black Jack, zakłady bukmacherskie – hazard widziany oczami matematyka. Matematyczna teoria informacji zastosowana do optymalnego zarządzania kapitałem w grach losowych.".

Oto cytat z tej pracy:
Kasyna nie są instytucjami charytatywnymi i jak każde formy działalności gospodarczej nastawione są na zysk. Stąd nie powinno dziwić nawet laika, że gry w nich oferowane, z matematycznego punktu widzenia są tak skonstruowane, aby stanowić dla kasyna źródło dochodu, nigdy straty.

Sposobem, w jaki kasyno najefektywniej zarabia jest duży obrót pieniędzmi graczy – stąd im więcej ludzi odwiedza salony gier tym interes lepszy. Część graczy grająca w daną grę wygrywa pewne kwoty pieniężne, część pewne kwoty przegrywa. Pieniądze z tych przegrywających „przepływają” do wygrywających, ale pewna ich cześć pozostaje w kasie kasyna. Część ta, zależy od rodzaju gry i stanowi pewien procent od przepływającego kapitału. W terminologii gier funkcjonuje to pod pojęciem przewagi kasyna (ang. house advantage).

Matematycznie gry są tak skonstruowane, że przewaga kasyna zawsze istnieje. Tyle tylko, że pewne gry są bardziej „zachłanne” niż inne – tzn. większy procent od przepływającego kapitału trafia do kasy kasyna. Statystycznie rzecz ujmując grając w tak zaprojektowane gry, w długofalowej perspektywie, po zbilansowaniu naszych wygranych i przegranych, zawsze będziemy „do tyłu”. I nie mają tutaj znaczenia żadne tzw. „systemy gier” – rachunek prawdopodobieństwa i statystyka matematyczna stoją jawnie w sprzeczności z ich „cudownym przesłaniem”.
Ciekawy fragment o ruletce:
Załóżmy, że decydujemy się na najprostszy i najpopularniejszy sposób gry. Obstawiamy kolor czarny albo czerwony. Prawdopodobieństwo ich wypadnięcia wynosi 18/37 - co jest bardzo bliskie 0,5. Stawiamy jeden żeton (załóżmy dla uproszczenia, że wart jedną złotówkę) na określony kolor. Jeżeli trafimy zyskujemy jeden żeton, a jeżeli nie - tracimy nasze obstawienie. Wartość oczekiwana naszej wygranej:

E[X]=18/37*(+1)+18/37*(-1)+1/37*(-0,5)=-0,0135

Widzimy, że gra jest dla nas niekorzystna (E[X]<0). Nasza strata to ok. 1.35%. Stanowi ona wspomnianą wcześniej przewagę kasyna.
Kasyno uzyskuje w grze przewagę poprzez wprowadzenie pola zero (prawdopodobieństwo jego wypadnięcia wynosi 1/37), które gra na jego korzyść. Jeżeli nie było by zera to E[X]=0 i mielibyśmy do czynienia z grą sprawiedliwą.
Jeżeli obstawialibyśmy tuziny lub kolumny to wartość oczekiwana naszej gry wynosiłaby:

E[X]=12/37*(+2)+24/37*(-1)+1/37*(-1)=-0,027

W takim przypadku, na każdy postawiony zakład, tracimy średnio na rzecz kasyna, aż ok. 2,7% naszych pieniędzy.
Podobnie możemy wyliczyć pozostałe wartości oczekiwane uwzględniając tabelę wypłat. Zasada jest jednak taka - tracimy zawsze, bo statystycznie rzecz ujmując stracić musimy.
Powyżej są fragmenty z pracy sygnowanej przez naukowca, teraz fragment z wyśmiewanej przez Ciebie Wikipedii. Dla wyjaśnienia, ja też nie łykam bezkrytycznie wszystkiego co tam jest, ale w tym przypadku nie jestem w stanie stwierdzić czy rację masz Ty czy autor tego wpisu. Zatem uprzejmie pytam, czy autor wpisu popełnił błąd? Oto wspomniany fragment:
Effe pisze:Przykładowo, uznając za wypłatę sumę pieniężną, gra w kasynie jest grą o sumie zerowej (wygrana gracza to strata kasyna, i na odwrót; nie rozpatrujemy tu zadowolenia z samego faktu gry), jednakże nie jest ona grą sprawiedliwą (z przyczyn oczywistych prawdopodobieństwa wygranej są dla gracza niekorzystne, a wartość oczekiwana wygranej pieniężnej ujemna).
Źródło
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Effe pisze:Zapytaj amerykanów. Dzieje się tak? Dzieje. Więc nie baw się w domorosłego psychologa, tylko zauważ fakty :wink:
Skoro Amerykanie to tak głupia nacja, że regularnie płaci ubezpieczycielom składki, a ci regularnie robią ich w balona i migają się od płacenia tak jak piszesz, to tak się zastanawiam, jakim cudem USA są ciągle supermocarstwem, pomimo tego, że naród składa się z idiotów?! Sytuację z ubepieczycielami-oszustami można porównać dajmy na to do mechanika-oszusta. Jak oddam samochód do naprawy, a on zepsuje się dzień po wyjeździe z warsztatu, to chyba logiczne, że następnym razem oddam go do naprawy gdzie indziej. W takim obrazie USA jaki prezentujesz to by wyglądało tak jakby ten "durny" Amerykanin ciągle wracał do tego samego warsztatu i ciągle płacił temu samemu partaczowi.

Effe pisze:Za znanym myślicielem powtórzę jedno fajne zdanie - "wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego". Skoro kilku dobrowolnie ubezpieczających się głupców działa na szkodę wszystkich, to nie można pozostać obojętnym.
Czyli trzeba ograniczyć wolność tych "głupców", dla dobra ogółu, tak? Czy w ten sposób przypadkiem nie naruszasz wolności tych "głupców", którzy wyżej cenią bezpieczeństwo od pieniędzy i wolą zamienić dużą i niepewną stratę na małą i pewną stratę, jak ma to miejsce w przypadku ubezpieczenia? Idąc tym tokiem rozumowania wprowadźmy prohibicję na alkohol, bo "głupcy", którzy go piją mogą spowodować i powodują koszmarne wypadki mogące zaszkodzić trzeźwemu ogółowi, czy tak?
Effe pisze:Tym bardziej, że nieuchronnie prowadzi to do ubezpieczeń powszechnych, obowiązkowych (o czym wkrótce się przekonasz na przykładzie USA), więc Twoja postawa o tyle jest irracjonalna, bo tak naprawdę popierasz coś, przeciwko czemu protestujesz
Ty wiesz lepiej, co ja popieram :wink:. Nieważne, że mówię, iż popieram możliwość zawierania ubezpiczeń dobrowolnych, a nie chcę ubezpieczeń obligatoryjnych (wprowadzonych przymusem państwa), natomiast zakaz zawierania ubezpieczeń w ogóle to przesada. Kto mnie zmusi do zawarcia ubezpieczenia, jeżeli nie państwo?! Co do USA, to wcale się nie zdziwię, jeżeli rząd Obamy oraz Kongres i Senat zdominowany przez DEMOKRATÓW (czyli amerykańską lewicę (Hehe, dałem upust swojej manii, wszędzie widzę czerwonych :lol:.) ) coś takiego wprowadzi "dla dobra ogółu".
Effe pisze:
madmo pisze:Ja nie chcę uszczęśliwiać ludzi na siłę, nie uważam, że wiem lepiej niż oni sami, co jest dla nich dobre, Ty najwyraźniej tak.
Oni też by to wiedzieli Sęk w tym, że jeden człowiek zajmuje się ochroną przeciwpożarową (ja nie mam o tym pojęcia i się nie wymądrzam), a inny ochroną portfeli.
Bardzo fajnie, ale decyzja, czy skorzystasz z ich wiedzy fachowej należy do Ciebie. Jak będziesz chciał profesjonalnie zabezpieczyć dom przed pożarem to wynajmiesz tego speca, a jak nie to postawisz sobie wiadro wody obok łóżka. No chyba, że rząd uchwali ustawę i w trosce o Twoje bezpieczeństwo nakaże Ci tego speca wynająć i instalację założyć za co oczywiście zapłacisz ze swojej kieszeni.
Effe pisze:BTW, czy zauważyłeś jak fajnie odwróciła się nasza dyskusja - teraz ja chcę żeby kasa została w portfelach ludzi, a Ty postulujesz rozwiązanie, które uszczupli zawartość każdej sakiewki niezależnie od decyzji tych ludzi, które działa na Twoją i moją szkodę niezależnie od tego, co zrobimy z naszą kasą Gdzie tu sens panie obrońco portfeli?
Czy aby na pewno odwróciła się? Ja chcę, żeby każdy sam decydował, na co wydaje swoje pieniądze, Ty chcesz zakazać jednego ze sposobów ich wydawania, tj. zakupu ubezpieczenia. Ja nie bronię portfeli, tylko prawa do swobodnego wyboru co robić z zawartością portfeli. Jak ktoś chce to niech pali tą zawartością w kominku, rozda komu chce albo nawet porwie się na ten niecny uczynek i kupi ubezpieczenie, jeśli taka jego wola :wink:.
Effe pisze:Chyba sobie jaja robisz. Rozumiem, że chcesz aby wyszło na Twoje ale zdanie brzmi dokładnie:
"NB. ubezpieczenia powodują, że ceny usług idą parokrotnie w górę &#8211; i nieubezpieczeni mają trudności w płaceniu."

Tu nie ma nic o ryzyku, Mikke po prostu dobrze wie, że jeśli tylko część społeczeństwa jest ubezpieczona to ceny usług idą parokrotnie w górę. I gorzej mają WSZYSCY.
No proszę Cię, bez takich chwytów poniżej pasa, nie jesteśmy politykami.
Załóżmy, że 50% społeczeństwa chce się ubezpieczyć i 50% nie chce. Jakiej decyzji nie podejmiesz, ktoś będzie niezadowolony. Tylko ciągle zastanawia mnie dlaczego ludzie, którzy ubezpieczają się w USA, czyli płacą za zapewnienie sobie bezpieczeństwa, a faktycznie nie otrzymujący rekompensaty kosztów leczenia, ciągle chodzą do tych ubezpieczycieli?
Effe pisze:No nie mogę. Nie widzisz różnicy pomiędzy SZKODZENIU SOBIE, a SZKODZENIU WSZYSTKIM z sobą włącznie?
Widzę różnicę, np. palacz papierosów szkodzi nie tylko sobie, ale też każdemu niepalącemu w pobliżu. Czy w takim razie zakazać palenia w ogóle czy wyznaczyć specjalne miejsca? I co zrobić z miejscami publicznymi, pozwolić w nich palić czy nie?

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Effe pisze:Po prostu zaczyna mnie to męczyć i uważałem, że za daleko pociągnąłem temat. Dalsza dyskusja wymagałaby odwołania się do konkretnych aspektów teorii gier, a na to nie mam ani czasu ani ochoty. To nic osobistego, sam chyba przyznasz, że gadka na forum pochłania masę cennego czasu, który można wykorzystać na masę lepszych sposobów (także związanych z naukami ekonomicznymi)
Co racja, to racja. Pochałania dużo czasu, który mógłby być lepiej wykorzystany. Wreszcie mogę się z Tobą w czymś w pełni zgodzić :dance: :doh: :lol:. Czas na dłuższą przerwę od forum.

: 18 kwietnia 2009, 19:17
autor: Vimes
Miałem zamiar zrobić sobie dłuższą przerwę od pisania na forum, ale że znalazłem parę fajnych rzeczy, to nie mogę się powstrzymać :wink:.

I Ubezpieczenie emerytalne, skłonność do posiadania dzieci i rola państwa

Fragment polemiki z Effe:
Effe pisze:
madmo pisze:Ja tylko podałem pewną interpretację dzisiejszego stanu i poproszę jeszcze raz o Twoją opinię, czy państwowe ubezpieczenie emerytalne, państwowa "bezpłatna" opieka zdrowotna nie jest destymulantą dla posiadania dzieci? Przecież Twój byt na stare lata, w takim przypadku, bardziej zależy od państwa, a nie od Twoich potomków.
W sumie można się zgodzić, chociaż to potworne uogólnienie. Bez wątpienia jest to bardzo istotny czynnik, ale nie jedyny. W dodatku nie ma żadnych przesłanek by sądzić, że wycofanie się z tego sprawi, że ludzie będą masowo ''robić dzieci''. Warto dodać, że nawet w czasach antykoncepcji, nie koniecznie zauważalnego wzrostu religijności i wciąż obowiązujących ubezpieczeniach społecznych notowano znaczący wzrost urodzeń w różnych państwach w Europie. Decydującą rolę grają tu mimo wszystko ludzie i ich światopogląd.
W opinii Szanownego Doktora in spe Effe potwornie uogólniam sprawę. Zobaczmy zatem co na swoim blogu napisał dr hab. Robert Gwiazdowski, ekspert Centrum im. Adama Smitha:
Robert Gwiazdowski na swoim blogu pisze:Wprowadzono go [państwowy system emerytalny-przyp. mój] pod koniec XIX wieku w Niemczech w myśl hasła, że państwo nie może pozwolić, aby ludzie na starość &#8222;umierali z głodu na ulicy&#8221;. Co ciekawe, hasło było socjalistyczne, ale przejął je konserwatysta Bismarck. Twórcy pomysłu &#8222;ubezpieczeń społecznych&#8221; wychodzili z założenia, że ludzie są nieodpowiedzialni, więc nie odłożą na emeryturę, nie wszyscy też dobrze wychowają dzieci, aby one zajęły się nimi w razie potrzeby. Dlatego trzeba stworzyć zawczasu przymusowy system &#8222;oszczędzania&#8221;. Dowcip polegał tylko na tym, wszyscy płacili &#8222;składki&#8221; a statystycznie nikt nie pobierał emerytury, bo średnia długość życia była niższa niż wiek emerytalny. No i pieniądze ze składek poszły na kolejne wojny i kolejne inwestycje. Ale podczas drugiej wojny światowej jeden z &#8222;wykształciuchów&#8221; &#8211; mówiąc barwnym językiem Pana Ludwika Dorna &#8211; wynalazł penicylinę. No i ludzie zaczęli dożywać wieku emerytalnego. Trzeba więc było podwyższyć składki ubezpieczeniowe dla tych, którzy byli w wieku produkcyjnym. I zaczęły się problemy.

Po pierwsze zaczęła rosnąć piramida demograficzna. Jeszcze w latach 60-tych znani ekonomiści byli przekonani, że zawsze będzie się więcej ludzi rodziło, niż umierało. Mylili się. W pewnym momencie w krajach europejskich ta tendencja się odwróciła. Właśnie za sprawą przymusowych ubezpieczeń społecznych. Ludzie mają naturalną skłonność do martwienia się o przyszłość. Przez całe wieki swoistą &#8222;polisą ubezpieczeniową&#8221; na starość były dzieci. A przez cały wiek XX politycy wmawiali obywatelom, że to państwo się o nich zatroszczy. Więc po co płodzić dużo dzieci? Jedno &#8211; dwoje w zupełności wystarczy. A żeby mieć spokojną starość wystarczy dobrze zagłosować raz na cztery lata. To dużo łatwiejsze niż zmienianie pieluch, a ludzi mają też naturalną skłonność do &#8222;chodzenia na łatwiznę&#8221;. Więc poszli. Co więcej, czują się usprawiedliwieni, bo poza &#8222;klinem demograficznym&#8221; mamy jeszcze &#8222;klin podatkowy&#8221;. Państwo, żeby mieć na &#8222;naszą&#8221; emeryturę, nas ograbia, więc nie za bardzo możemy sobie pozwolić na wiele dzieci, bo nie mamy za co ich utrzymać. No i koło się zamyka.

Pełny tekst wpisu na blogu Roberta Gwiazdowskiego
II Osłabienie roli i znaczenia rodziny przez szkodliwe ustawodawstwo państwowe

Oto kolejny fragment polemiki z Szanownym Użytkownikiem Effe:
Effe pisze:
madmo pisze:Zmiana mentalności zaszłta tak zupełnie sama z siebie, nikt jej absolutnie nie przepychał za pomocą odpowiednich ustaw i zaleceń ministerialnych tak jak w Wielkiej Brytanii, Szwecji, Holandii, Hiszpanii i innych krajach europejskich, pomysł refundacji antykoncepcji z budżetu państwa też się wziął z powietrza. Religii też nikt nie próbował osłabiać promując sprzeczną z nią wizję społeczeństwa, wprowadzając ustawodawstwo o "małżeństwach" homoseksulanych, eutanazji i aborcji na życzenie. No, ale to w końcu tylko moja autorska teoria jak stwierdziłeś i Twoim zapewne do pięt nie dorasta .
Tak, to twoja teoryjka. Moim zdaniem głupia. Wynika z tego, że pobożni ludzie wybrali paskudny rząd, który zalegalizował parę spraw i zmusił niewinnych ludków do zejścia na złą drogę. Śmieszne. Gdzie tu miejsce na wolność ludzi? Wiem, że konserwatyści nie kapują tak abstrakcyjnego pojęcia, ale to już przesada.
Teraz parę fragmentów artykułu z "Rzeczpospolitej", na początek parę faktów i liczb:
Rzeczpospolita pisze:Model "dwoje rodziców plus dzieci" powoli &#8211; jak pisze "Daily Telegraph" &#8211; przechodzi do historii. Jeszcze w 1971 roku takie rodziny stanowiły 52 procent wszystkich gospodarstw domowych. Dziś tylko 36 procent. W ubiegłym roku zawarto najmniej małżeństw od 1895 roku &#8211; 237 tysięcy, podczas gdy rekord z czasów II wojny światowej wynosił 471 tysięcy.

Połowa z dzisiejszych małżeństw i tak kończy się rozwodem. "To znak upadku naszego społeczeństwa" &#8211; piszą internauci na stronach brytyjskich gazet. Coraz więcej młodych Brytyjczyków w ogóle nie myśli o ślubie. Obecnie małżeństwa stanowią 49 procent społeczeństwa, ale w 2031 roku ma ich być już tylko 41 procent. Pierwszy raz liczba singli ma wtedy przekroczyć liczbę osób pozostających w związkach małżeńskich.

Pełny tekst artykułu w "Rzeczpospolitej"
Co jest zatem powodem takiego stanu rzeczy w Wielkiej Brytanii? Oto kolejny fragment:
Rzeczpospolita pisze:Wielu Brytyjczyków przyznaje, że chce mieć dzieci, ale zamierza wychowywać je bez ślubu. Powód? Opieka państwa, które wspiera raczej samotne matki niż tradycyjne rodziny.

&#8211; To skutek polityki laburzystów. Odkąd doszli do władzy w 1997 roku, robią wszystko, by obrzydzić ludziom tradycyjny model rodziny. Znieśli ulgi podatkowe dla małżeństw oraz zasiłki dla dzieci wychowujących się w tradycyjnych rodzinach &#8211; mówi "Rz" Patricia Morgan, brytyjska socjolog i autorka książki "Wojna między państwem a rodziną". Podkreśla, że wskutek tego ludziom nie opłaca się brać ślubu ani wychowywać dzieci w rodzinie. &#8211; Opłaca się za to być samotną matką, najlepiej taką, która ma czworo dzieci z czterema różnymi mężczyznami. Kobiety z nizin społecznych zachodzą w ciążę, bo dzięki temu mają prawo do mieszkania socjalnego &#8211; tłumaczy.

Ostatnie 38 lat to epoka, która wywróciła brytyjską rodzinę do góry nogami. W tym czasie do władzy doszło tzw. pokolenie '68. &#8211; Politykę rodzinną Partii Pracy kształtują byłe czołowe feministki, które nienawidzą mężczyzn i uważają, że ojcowie są niepotrzebni &#8211; uważa Morgan.

Pełny tekst artykułu w "Rzeczpospolitej"
Gdyby ktoś nie wiedział, laburzyści to brytyjska lewica :wink:. Szanowny User Effe, zapytany, kto odpowiada za postępujący proces deprecjacji roli rodziny, odparł pod moim adresem: "Nie wiem czyja wina, ale skoro mówi to człowiek z Raeganem w avie to pewnie twierdzi, że "czerwonych"". Ja natomiast zapytam, czy trzeba być "człowiekiem z Reaganem w avie", żeby to dostrzec?

III Skala ingerencji brytyjskiego rządu w wewnętrzne życie rodziny

Jak już pisałem, rząd Jej Królewskiej Mości zasłynął swym zaleceniem dla rodziców odnośnie sposobu wychowywania przez nich dzieci:
Brytyjskie Ministerstwo ds. Rodzin pisze:Można rozmawiać z dziećmi o tym, co jest dobre, a co złe. Narzucanie dziecku wartości moralnych może jednak spowodować, że zamknie się w sobie i nie będzie miało otwartego stosunku do seksu.

Źródło
Teraz fragment o działaniach podjętych przez Ministerstwo ds. Rodzin:
Rzeczpospolita pisze:Krytycy od dawna zwracają uwagę na to, że inicjatywy brytyjskiego rządu związane z edukacją seksualną nie przynoszą pożądanych wyników. W styczniu Ministerstwo ds. Rodzin było zmuszone przyznać, że rozdawanie prezerwatyw i pigułek antykoncepcyjnych w szkołach podstawowych bez wiedzy rodziców i przymusowa edukacja seksualna w przedszkolach nie spowodowały spadku liczby ciąż wśród nastolatek.

Źródło
Podkreślam jeszcze raz, ministerstwo podjęło takie kroki bez wiedzy i zgody rodziców! Osiągnięte rezultaty były jednak dalekie od oczekiwań:
Rzeczpospolita pisze:Gorzej, liczba niechcianych ciąż wśród dziewczynek w wieku szkolnym wzrosła w 2008 r. w porównaniu ze stanem sprzed dziesięciu lat o prawie 4 procent. Na Wyspach Brytyjskich każdego roku prawie 50 tysięcy dziewcząt poniżej 18. roku życia zachodzi w ciążę.

Źródło
Mało? To jeszcze coś dodam:
Rzeczpospolita pisze:Wielka Brytania jest w czołówce Europy, jeśli chodzi o liczbę aborcji u 12-letnich dziewczynek.

Źródło
Przypominam, że w Wielkiej Brytanii edukacja seksualna jest przymusowa, co więcej, jak można było przeczytać w cytowanych artykułach, w szkołach są nawet rozdawane środki antykoncepcyjne. Efekty tych działań jak widać są żałosne.

Dla wielu "postępowych" lewicowów wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół jest jednym z obowiązkowych punktów programu. Brak takiego przedmiotu w szkole zazwyczaj świadczy według nich o "zacofaniu". Zatem dla kontrastu zobaczmy jak wygląda sytuacja w Polsce, gdzie ten lewicowy "postęp" jeszcze nie dotarł, w zestawieniu z Brytyjczykami, którzy mogą się już cieszyć tym "dobrodziejstwem", o którym mogliście przeczytać powyżej.
Dziennik pisze:Z badań socjologów z Dolnego Śląska wynika, że dla blisko 80 proc. młodych ludzi najważniejszym powodem rozpoczęcia współżycia jest miłość. Są też bardzo praktyczni - swój pierwszy stosunek odbywają najczęściej... w rodzinnym domu.

Co ciekawe, nastolatki często deklarują, że do inicjacji seksualnej konieczne jest osiągnięcie - jak mówią - "odpowiedniego wieku".

Źródło
Tutaj jeszcze jeden artykuł pod tytułem "Polska młodzież nie taka zła".

Teraz sami pomyślcie, czy lewicowi "uszczęśliwiacze" są wam naprawdę potrzebni? Czy wszystkie wynalazki "postępowej" Europy powinny trafić do Polski? Czy wszystko promowane przez UE jest rzeczywiście takie wspaniałe?

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Teraz coś z dedykacją dla Juve Mastera :wink:.

Od paru postów dyskutowaliśmy sobie o biskupie Richardzie Williamsonie i holokauście. Sprawa biskupa Williamsona została przez media bardzo nagłośniona, a on sam stanowczo potępiony. Przypomnijmy, że biskup Williamson został oskarżony o negowanie zbrodni popełnionych przez niemieckich narodowych-socjalistów na Żydach.

Chciałbym teraz przedstawić bardzo podobną sprawę dotyczącą Wielkiego Głodu na Ukrainie i pewnego amerykańskiego dziennikarza brytyjskiego pochodzenia. Sprawa Wielkiego Głodu na Ukrainie nie jest tak dobrze znana jak holokaust, więc tak dla przypomnienia była to zbrodnia dokonana przez radzieckich komunistów ze Stalinem na czele na narodzie Ukraińskim, w wyniku której z głodu zmarło według różnych szacunków 5-10 milionów ludzi. Skala tej zbrodni jest porównywalna z holokaustem.

Rzecz dotyczy żurnalisty imieniem Walter Duranty, w swoich czasach był on sławą pracującą dla "New York Times". Duranty był zafascynowany komunizmem, mieszkał nawet przez jakiś czas w ZSRR, aby zobaczyć na własne oczy kreację "nowego wspaniałego świata". Trzeba podkreslić, że w latach 30 Amerykanie nie wiedzieli, czym tak naprawdę jest komunizm. Przeżywali swój "Wielki Kryzys", który nawiasem mówiąc przedłużał im jak tylko mógł prezydent Franklin Delano Roosevelt, największy jak do tej pory ekonomiczny ignorant na tym stanowisku, chociaż kto wie, Obama chce go chyba przebić. Wracając do rzeczy, Duranty napisał wiele reportarzy o komuniźmie i ZSRR. W reportażach tych, wychwalał pod niebiosa nowy ustrój, zaprzeczał przeprowadzaniu przez partię komunistyczną pokazowych procesów (zwykle kończących się wyrokiem śmierci), a także zaprzeczał istnieniu klęski głodu na Ukrainie, w wyniku działań komunistów. Za swoje reportaże został w 1932 uhonorowany nagrodą Pulitzera. Artykuły autorstwa Duranty'ego, linki z angielskiej Wikipedii.

Podkreślam, zaprzeczył popełnieniu zbrodni na kilku milionach ludzi, czyn podobny do Williamsona. Przy czym Duranty był o wiele bardziej znaną i wpływową postacią, ponadto pracował dla opiniotwórczej amerykańskiej gazety. Ktoś mógłby powiedzić, że może zrobił to nieświadomie. Nieprawda, Duranty był całkowicie świadomy skali zbrodni na Ukrainie, co wykazała poźniejsza analiza jego korespondencji, w listach szacował liczbę ofiar na 7-10 milionów.

Dlaczego opisuję tą całą historię? Wiele lat poźniej zaczęto domagać się symbolicznego odebrania nagrody Pulitzera Duranty'emu, wzywała do tego nawet Ukraina. Nikt jednak do tej pory tego nie zrobił, nikt nie ruszy wpływowego lewicowego dziennikarza. Lepiej udawać, że całej sprawy nie było. Historyk Robert Conquest, który krytykował Duranty'ego (jeszcze kiedy ten żył, a wiedza o komuniźmie w USA była kiepska) został zmieszany z błotem przez lewicowe elity. Kiedy prawda o Wielkim Głodzie wyszła na jaw dopiero wtedy doceniono przenikliwość Conquesta. Zdecydowałem się o tym napisać, bo zapewne jest to mniej znana historia, niż to co się wykłada w szkołach. Tam można co najwyżej usłyszeć o "strasznym" senatorze Josephie McCarthym, który próbował takich ludzi jak Duranty zdemaskować.

Dziękuję za cierpliwość, jeżeli ktoś przeczytał cały post :wink:.